Malloy był tak wykończony, że spojrzał na jej dżinsy, żeby zobaczyć, co w nich jest tak nadzwyczajnego. [Angielskie słowa „gen” i „dżinsy” wymawia się mniej więcej tak samo.]
W korytarzu przed blokiem operacyjnym zapach szpitala – zapach nadziei i rozpaczy – wydawał się bardziej intensywny niż w izbie przyjęć. O tej porze izba przyjęć dopiero zaczynała budzić się do życia. Pojawili się pierwsi pacjenci, ofiary drobnych wypadków, ale na bloku operacyjnym nadal było cicho jak w grobie.
Przy stanowisku pielęgniarek obok sali pooperacyjnej siostra w wykrochmalonym fartuchu właśnie kończyła dwunastogodzinny dyżur.
Spojrzała na procesję obcych i ziewnęła, zasłaniając usta ręką.
Malloy zobaczył jej zmęczone oczy i powiedział sobie, że nie zarazi go ziewaniem. Przynajmniej na tyle powinien się kontrolować. Powinien. Ale poniósł klęskę i ziewnął.
Detektyw Danny Tartabull drzemał z brodą na piersi, usłyszał kroki i spróbował wyglądać na przytomnego, ale bez rezultatu. Sprawiał wrażenie człowieka, którego z głębokiego snu wyrwał dzwonek telefonu.
– Cześć, Danny. – Scott próbował ukryć pogardę. – Zrób sobie kilka minut przerwy, umyj twarz zimną wodą albo co. Napij się kawy.
– Jasne. Dzięki, Scott. Co się dzieje? – Tartabull jedną ręką tarł oczy, drugą odgarniał włosy z czoła. Koszula wyłaziła mu ze spodni. Casey, która dotąd nie znała Tartabulla, pomyślała, że wygląda jak człowiek przesłuchiwany w sprawie zaniedbania obowiązków.
– Potem ci opowiem.
Malloy podszedł do pielęgniarki i pokazał odznakę.
– Musimy zobaczyć ofiarę postrzału.
Pielęgniarka była wysoka i szczupła, włosy w kolorze piasku miała obcięte krócej niż Malloy. W lewym uchu nosiła cztery kolczyki, a w prawym żadnego.
– Myślałam, że wszystko zostało ustalone z doktorem Hassanem – powiedziała. – Mówił mi, że obiecał pan nie przeszkadzać pacjentowi. Proszę nie zmuszać mnie, żebym wzywała go o tej porze.
– Nie zamierzamy rozmawiać z tym facetem. Chcemy tylko na niego spojrzeć. Ta pani na wózku może go rozpoznać.
Pielęgniarka uśmiechnęła się do Lauren. Nie czytała karty choroby pacjenta, ale słyszała, że nie dość, iż go postrzelono, to jeszcze został kilka razy przejechany przez samochód. Ciekawe, czy oboje są ofiarami tego samego wypadku? Instynkt jednak nakazywał jej sceptycznie odnieść się do prośby detektywa. Może to jakaś policyjna sztuczka i jeżeli się zgodzi, żeby ci ludzie weszli na salę, czeka ją mnóstwo nieprzyjemności ze strony doktora Hassana.
– Chcecie tylko popatrzyć? – powiedziała takim tonem, jakby proponowano jej coś nieprzyzwoitego.
Casey Sparrow podeszła bliżej i wyciągnęła rękę.
– Cześć, jestem mecenas Casey Sparrow. Ten policjant mówi prawdę. Moja klientka – dotknęła ramienia Lauren – być może będzie w stanie rozpoznać waszego pacjenta. Na pewno pani rozumie, że musimy się dowiedzieć, kto to jest, żeby powiadomić rodzinę o jego wypadku. A doktor Hassan byłby bardzo zadowolony, gdyby mógł zaznajomić się z jego kartą zdrowia.
– Ilu was jest? – zdenerwowała się pielęgniarka, bo zauważyła jeszcze policjanta w mundurze, który stał z tyłu.
Zanim Malloy zdążył otworzyć usta, Casey odpowiedziała:
– Dwie osoby. Moja klientka i ja. To potrwa tylko chwilę.
– Gdy przyjdzie nowa zmiana, przewieziemy go na oddział intensywnej terapii. Nie możecie poczekać do tego czasu?
Scott Malloy wypuścił powietrze z płuc. Nie mógł już dłużej znieść protestów pielęgniarki. Wskazał salę pooperacyjną i spytał:
– Ile tam jest drzwi?
– Dwoje. Jedne wychodzą na ten korytarz, drugie na tylny.
– Czy zechciałaby pani zaprowadzić tam funkcjonariusza?
– Tam już jest policjant.
Malloy nie rozumiał, dlaczego wszyscy oprócz Danny’ego Tartabulla tak chętnie mu się sprzeciwiają.
– Proszę mi jednak wyświadczyć przysługę i zaprowadzić go tam.
Pielęgniarka mlasnęła językiem, co zirytowało Malloya.
– Proszę za mną! – powiedziała zirytowana do policjanta w mundurze i wyszła zza swojego biurka.
Scott rzucił Casey Sparrow wściekłe spojrzenie.
– Pani mecenas, ma pani dwie minuty. Będę mierzył czas.
Casey, za przykładem pielęgniarki, lekceważąco mlasnęła językiem.
– Detektywie, czy zawsze jest pan taki czarujący?
Lauren powoli czuła przypływ sił, który następował zawsze po kroplówce z solumedrolem. Pierwszego dnia energia wprost ją rozpierała. Sprzątała cały dom, płaciła rachunki, jej książeczka czekowa była zbilansowana co do centa. Pies wychodził na wyjątkowo długie spacery. Następnego dnia, gdy podawano jej kolejną dawkę, stymulujące właściwości lekarstwa kumulowały się. Czuła się wtedy, jakby miała w sobie silnik firmy Pratt and Whitney, a sama była samolotem. Lek skazywał ją na bezsenność, psuł jej się humor. Pod koniec kuracji miejsce euforii zajmowały depresja i niepokój.
Po przeżyciach tej nocy włosy Lauren były tłuste i pozlepiane, opadały na ramiona w strąkach. Miała na sobie szpitalną koszulę nocną, a na kolanach szpitalny koc. Pachniała szpitalnym mydłem. Welfon na jej ręce plamiły brązowe ślady betadyny.
Casey wprowadziła fotel Lauren do sali pooperacyjnej. Zajęte było tylko jedno łóżko. Casey podjechała do niego.
Skóra mężczyzny przybrała nieludzki odcień szarości, wyglądała jak wilgotny cement. Casey pomyślała, że łatwo go będzie zidentyfikować. W końcu ilu szarych ludzi mogło zaginąć w ciągu ostatniej doby?
Prawe ucho pacjenta było czerwono-pomarańczowe. Lewą rękę od ramienia w dół miał obandażowaną. Na szerokim czole widniała wielka szrama. Koc miał podciągnięty do potężnej, nieowłosionej piersi. Spod koca wystawały kable łączące go z monitorami. Dwie kroplówki pompowały mu płyny do żył, a dren wyciągał ropę z brzucha. Nawet we śnie jego ramiona sprawiały wrażenie silnych. Według Casey mógł mieć około czterdziestu lat.
– Jak będzie najlepiej? – spytała się do Lauren. – Chcesz wstać?
– Widzę tylko na obrzeżach, lewym okiem lepiej niż prawym. Popatrzę na niego bokiem od lewej strony. Casey, pomóż mi. Czuję się słabo.
Casey stanęła obok Lauren, chwyciła ją pod ramiona i podciągnęła z wózka.
Lauren miała szpitalne pantofle z gumową podeszwą. Nie odrywając nóg od podłogi, obróciła się o dziewięćdziesiąt stopni i spróbowała skupić wzrok na rannym.
W pierwszej chwili obraz był zamglony. Widziała zaledwie sylwetkę. Przypomniała sobie zakapturzonego ducha przemykającego wśród śnieżycy. I złość.
Nie mogła jednak polegać na swojej pamięci. Mrugnęła, żeby widzieć jaśniej. Jeszcze bardziej pochyliła głowę i mocniej uczepiła się ramienia Casey.
– Boże – szepnęła.
– No, tak. Tego się obawiałam – powiedziała Casey, prowadząc drżącą klientkę z powrotem na wózek.
– Daję wam pięć minut – oznajmił Malloy. – Nie mogę czekać całą noc, aż zdecydujecie, czy chcecie mi powiedzieć, co Lauren zobaczyła.
– Co się z panem dzieje? – zażartowała Casey. – Jeśli chodzi o czas, jest pan gorszy niż prawnicy.
Minęła Malloya i wepchnęła wózek Lauren do pustej dyżurki pielęgniarek. Zamknęła drzwi. Pochyliła się nad swoją klientką i wzięła ją za ręce.
– Lauren, jesteś rozpalona. Rozumiem, że wiesz, kim jest ten człowiek. Lauren skinęła głową.
– Tak. Nazywa się Kevin Quirk.
– Gdzie go poznałaś?
Lauren potrząsnęła głową, żeby zebrać myśli i spróbować dopatrzeć się w tym wszystkim jakiegoś sensu.
– Znam go dopiero od kilku dni. To były agent służb specjalnych. Przydzielono go do ochrony Emmy. Ona go naprawdę lubi. Mój Boże, mam nadzieję, że to nie ja go zraniłam.