Alan czekał, żeby się przekonać, czy Emma coś powie. Kiedy uznał, że już się nie odezwie, powiedział.
– Witaj, Emmo.
Nie dała po sobie poznać, że go usłyszała. Nawet na niego nie spojrzała.
– Emmo, to ja, Alan. Jak się czujesz?
Pstryknęła pilotem i trafiła na kaznodzieję, który zachęcał ją, by żałowała za grzechy. Poznaczony czerwonymi żyłkami nos mężczyzny świadczył o tym, że kaznodzieja sam popełnił dość grzechów, by wiedzieć, o czym mówi.
– Miałaś ciężką noc. Martwiliśmy się o ciebie. Nie wiedzieliśmy, gdzie jesteś.
Emma znów zmieniła kanały.
– Mogę ci jakoś pomóc? – Alan miał ochotę objąć Emmę i przytulić, ale zachował fizyczny dystans. Mówił łagodnie, próbując wymusić jakąś reakcję, nic jednak nie osiągnął.
Zaczęła stukać palcami w kolana, jakby pisała na maszynie. Obie race tańczyły nad wyimaginowaną klawiaturą w pantomimie przedstawiającej próbę nawiązania kontaktu.
Po chwili i to ustało.
– Chciałbym móc przeczytać to, co napisałaś – rzekł. – Ale nie mogę. Może powiedziałabyś to na głos?
Emma znów chwyciła pilota i znalazła kanał reklamowy. Jej ramiona opadły, westchnęła.
Alan spojrzał na Cozy’ego, który – dzięki temu, że bronił ludzi, których emocje nie pozwalały im rozsądnie myśleć, miał doświadczenie w postępowaniu z osobami, które utraciły równowagę psychiczną. Cozy uniósł brwi i wzruszył ramionami, dając w ten sposób do zrozumienia, że w niczym nie może pomóc.
Zawodowy instynkt Alana krzyczał wręcz, że Emma powinna natychmiast znaleźć się w szpitalu. Mógłby ją hospitalizować nawet wbrew jej woli i poprosić któregoś z kolegów, by zajął się nią przez następne trzy doby, jeżeli uznałby, że jest poważnie chora albo zagraża sobie czy otoczeniu. Tyle że media natychmiast by to wywęszyły.
Postanowił spróbować ostrzejszej metody.
– Emma, słyszałaś, co się stało z Lauren?
Milczenie.
– Została aresztowana. Chciała ci pomóc odzyskać dysk. Doszło do strzelaniny.
Emma nic nie odpowiedziała, ale dwa razy szybko mrugnęła. Słyszała Alana.
Jeszcze dwa mrugnięcia. Alan zastanawiał się, czy powiedzieć Emmie, że ofiarą strzału padł Kevin Quirk. Ta informacja mogłaby ją wyciągnąć ze stanu otępienia. Z drugiej jednak strony obawiał się, że wiadomość o tym, iż jej przyjaciel został ciężko ranny, może spowodować nawrót nocnych koszmarów o broni i śmierci, a to przyspieszyłoby całkowitą utratę już i tak nadwyrężonej równowagi emocjonalnej.
Adrienne wsunęła głowę przez drzwi i wyczuła napięcie, które unosiło się w pokoju jak mgła. Cicho podeszła do Cozy’ego.
– Na drodze widać światła samochodów. Co najmniej dziesięciu – szepnęła. – To chyba policja. Widziałam ich z okna pokoju Jonasa.
Cozy zaklął pod nosem. Podszedł do Alana, przyklęknął na jedno kolano. Wiedział, że jego wysoki wzrost może onieśmielić kogoś, kto siedzi i jest przerażony. Na ogół to wykorzystywał, ale nie tym razem.
– Alan, policja zaraz tu będzie. Musimy wracać do ciebie.
– Idź sam, a mnie daj jeszcze minutkę. Powiedz im, że jestem w łazience. Wymyśl coś.
– Nie kieruj ich podejrzeń w stronę tego domu – ostrzegł go Cozy. – To byłoby fatalne, gdyby zechcieli tu przyjść. Pamiętaj, że szukają również Emmy, a przecież nie możemy pozwolić, żeby znaleźli ją właśnie teraz.
– Wiem.
Cozy wyszedł powitać policjantów.
Alan odwrócił się do Emmy i pochylił, żeby widzieć jej twarz.
– Bardzo się o ciebie martwię – oświadczył.
Po chwili, która wydawała się wiecznością, wreszcie się odezwała:
– Ja też… Pamiętam, jak Lauren mi mówiła, że nie powinnam popełniać samobójstwa… Chciałabym jej wierzyć. – Głos Emmy był słaby i niepewny, jakby nie używała go od bardzo dawna i teraz próbowała sobie przypomnieć, jak się to robi.
– Emma, Lauren miała rację. Nie możesz się zabić. Znajdziemy inny sposób, żeby zakończyć tę sprawę. Zawsze jest jakiś inny sposób. Samobójstwo nie rozwiązuje niczego.
Emma nadal na niego nie patrzyła.
– Może…
– Słuchaj. Muszę iść do siebie, bo inaczej policja przyjdzie tutaj. Czy nic sobie nie zrobisz, jeżeli zostawię cię na jakiś czas samą?
– Chyba nie. Jestem za bardzo zmęczona.
Nie było to stanowcze zaprzeczenie, które Alan chciałby usłyszeć.
– Emma, to nie wystarczy. Muszę mieć pewność, że nie zrobisz sobie krzywdy, kiedy mnie nie będzie. Naprawdę muszę pójść do siebie i porozmawiać z policją. Wiem, że nie chcesz, żeby cię znaleźli, więc się stąd nie ruszaj. Wrócę, gdy tylko będę mógł. Dasz mi słowo, że nic sobie nie zrobisz?
– Ale wrócisz, prawda? Jak tylko sobie pójdą.
– Tak. A ty jesteś tu bezpieczna. Nikt nie wie, że tu przyszłaś. Siedź spokojnie, wrócę, gdy tylko będę mógł. Pies dotrzyma ci towarzystwa. – Chciał, żeby jego suka została nie tylko po to, by Emma nie była sama. Wiedział, że Emily wpadnie w szał, gdy do domu wedrze się zgraja policjantów w mundurach przypominających mundur listonosza.
– Dobrze.
– Dobrze co? Nie zrobisz sobie krzywdy?
– Nic nie zrobię, póki nie wrócisz.
To nie wystarczyło, że uspokoić psychologa, ale i tak brzmiało trochę lepiej, niż Jestem za bardzo zmęczona, żeby się zabić”.
Na podjeździe tłoczyły się radiowozy i nieznakowane samochody detektywów. Wszystkie zaparkowały na odśnieżonym kawałku ziemi przed domem Alana i Lauren. Dołączyły do nich dwa dżipy cherokee z biura szeryfa. Dom Lauren i Alana znajdował się na terenie okręgu, a nie miasta, więc szeryf uparł się, że musi być obecny podczas rewizji.
Scott Malloy z wielkim kubkiem kawy rozmawiał z Cozierem Maitlinem. Wściekły, że nic nie wskórał w izbie przyjęć, postanowił osobiście wziąć udział w rewizji.
Alan miał nadzieję, że będzie tu również Sam Purdy, ale nigdzie go nie widział. Niechętnie wracał do siebie. Wcale nie miał ochoty przyglądać się temu, co policja będzie tam wyprawiała. Zatrzymał się jeszcze na progu domu Adrienne. Adrienne obserwowała poczynania policjantów i jednocześnie starała się wydychać eleganckie kółka pary.
– Chyba będę musiał kogoś poprosić, żeby ją zabrał do szpitala – powiedział.
Adrienne wydmuchała następne kółko.
– Tak mi się wydawało. Jeszcze tej nocy?
– Raczej tak. – Alan machnął ręką w kierunku cyrku przed jego domem. – Kiedy ci odjadą. Muszę iść do siebie i sprawdzić, co robią. Możesz przez ten czas zaopiekować się Emmą?
– Jasne. Idź się zabawić. Popatrz sobie, jak włażą buciorami w twoje prywatne życie.
Detektyw, którego Alan nie znał, odłączył się od grupy stojącej przed jego drzwiami i ruszył w kierunku starej szopy, która kiedyś była pracownią Petera.
Alan krzyknął, żeby się zatrzymał. Pracownia znajdowała się na terenie posiadłości Adrienne. Policja na pewno nie dostała nakazu przeszukania sąsiednich domów, a on nie chciałby ktokolwiek zobaczył wybite przez Emmę okno.
Ale detektyw albo nie usłyszał Alana, albo zignorował ostrzeżenie.
Adrienne nie była aż tak delikatna. Wskoczyła na traktorek, zapaliła silnik i ruszyła prosto na policjanta. Ten beztrosko trzymał ręce w kieszeniach. Trzy razy zaświeciła mu reflektorami prosto w oczy, a potem wcisnęła klakson, jakby chciała go ostrzec, że nadchodzi koniec świata.
Detektyw podniósł głowę i zatrzymał się. Przestraszył się potwora, który go atakował. Zanim Adrienne zatrzymała traktor niecałe pół metra od niego, detektyw sięgnął do pasa, gdzie miał pistolet. Spytał, czego od niego chce. Adrienne uprzejmie odpowiedziała, że nie życzy sobie policji na terenie swojej posiadłości. Zaczęli się głośno kłócić na temat rewizji i nakazów, a także o to, do kogo właściwie należy ta ziemia.