W końcu zwyciężyła Adrienne. Mówiła głośniej i siedziała na traktorze. Detektyw wycofał się i dołączył do kolegów, by uczestniczyć w tym razem legalnym przeszukaniu.
Alan przeszedł na swój teren i niechętnie wrócił do domu. Spytał Scotta Malloya, czy wolno mu usiąść, i po uzyskaniu zgody, nie zdejmując płaszcza, opadł na swój ulubiony fotel obity zieloną skórą. Zapatrzył się na światła miasta. Mimo że zamierzał obserwować poczynania policji, z trudem powstrzymywał się, by nie zapaść w sen.
Przez następne pół godziny Adrienne jeździła traktorkiem w pobliżu swojego domu. Żaden policjant nie ośmielił się wejść na teren jej posiadłości.
Gdy nie nadzorował policji, Cozier Maitlin pilnował Adrienne. Zaczęło mu się podobać jej lekko zwariowane podejście do świata.
Pożegnawszy się z Cozym i Alanem, Sam Purdy pojechał swoim tempo do komisariatu po nowe rozkazy. Niezbyt podobało mu się, że ma kręcić się po mieście, wypytywać ludzi i czekać, aż góra zdecyduje, czy ma uczestniczyć w przeszukaniu domu Alana.
Już wiedział, że sprawa strzału, który oddała Lauren, śmierdzi tak samo jak sprawa strzelaniny na Mail.
Meldunek, który usłyszał w radiu, pozwolił mu zapomnieć, jak bardzo jest głodny. Jakiś zdenerwowany chłopiec zawiadamiał, że na Chautauaua ktoś do niego strzelał z samochodu.
Miejsce zdarzenia zainteresowało Sama. Przyszło mu coś do głowy, wziął mikrofon i powiedział dyspozytorowi, że z chęcią tam pojedzie. Dyspozytor okazał mu prawdziwą wdzięczność.
Jazda brudnymi zaułkami zajęła Samowi sporo czasu. Gdy wreszcie znalazł się na miejscu, dzieciak był wściekły. Powiedział, że jest niewinną ofiarą przejeżdżających tędy punków z Longmont. Miał z nimi niedawno kłopoty po meczu futbolu.
Sam uważał, że dziura w bocznej szybie pochodzi raczej od kamienia niż od kuli. Gdy temperatura gwałtownie spada, takie maleńkie otworki powiększają się i rzeczywiście może się wydawać, że to ślad po kuli. W Kolorado takie rzeczy wciąż się zdarzają przy brzydkiej pogodzie.
Spod śniegu wystawał kawałek obrzydliwego, groszkowo-zielonego dachu. Sam pomyślał, że to musi być stara mazda. Wokół samochodu nie zauważył śladów opon. Jednak w stronę pobliskiego domu wiodła ścieżka zdeptanego śniegu, tak samo jak w miejscu, gdzie chłopak stał, zdrapując lód z szyb. Nie widział natomiast żadnej oznaki, by samochód ruszał się po tym, jak wczoraj po południu zaczęła się ostra zadymka.
– O której zaparkowałeś? – spytał chłopaka.
– Przed kolacją. Już się ściemniało.
– Padało? – Sam pomyślał, że to zgadzałoby się to z tym, co widzi.
– Tak, trochę.
Samowi nie chciało się rozmawiać o pogodzie ani o niczym innym. Był tak zmęczony, że najchętniej by sobie stąd poszedł. Jednak poczucie obowiązku przeważyło. Przywołał się do porządku.
– I od tamtej pory nie ruszałeś samochodu?
– Nie. Byłem całą noc u mojej dziewczyny. Ona mieszka tam – wskazał dom.
Sam nie potrafił rozstrzygnąć, czy chłopiec chce być pomocny, czy tylko się przechwala.
– Długo będzie mnie pan tu trzymał? Jeżeli jej rodzice wrócą i zobaczą mnie tu o tej porze, będziemy mieli duże kłopoty. – I z porozumiewawczym uśmieszkiem dodał: – Wie pan, o co mi chodzi – czym zirytował Sama, który nie był w nastroju, by przejmować się problemami nastolatka.
– A tej dziury nie było, kiedy parkowałeś samochód? – Sam oświetlił latarką okrągły otworek w szybie.
– Już mówiłem. Dlaczego ludzie nigdy się nie słuchają? Jezu! Ile czasu to jeszcze zajmie? Chyba zauważyłbym cholerną dziurę po kuli w szybie mojego samochodu.
Sam stracił cierpliwość.
– Nie wiem, czy byłbyś w stanie zauważyć dziurę po kuli w czymś innym niż twój ptaszek. Kiedy zadaję ci pytanie, masz mi odpowiadać, jasne?
Chłopak potupał w śniegu, żeby się rozgrzać.
– Mogę wsiąść do samochodu? Okropnie zimno.
– Nie, nie możesz. Twój samochód jest miejscem przestępstwa i należy do mnie, póki ci go nie zwrócę. Zrozumiano? – Sam patrzył na chłopca takim wzrokiem, jakby miał przed sobą najbardziej zatwardziałego przestępcę.
– O Jezu – szepnął chłopak.
– Jeżeli chcesz się ogrzać, posiedź w moim samochodzie. No, idź. Usiądź z tyłu. Ale najpierw daj mi swoje kluczyki i prawo jazdy.
Chłopak pogrzebał w kieszeniach kurtki, znalazł, o co go proszono, i podał Samowi prawo jazdy oraz ogromne kółko z kluczami. Sam oddał mu je.
– Oddziel kluczyk od samochodu. A jeżeli nie otwiera bagażnika, oddziel też odpowiedni klucz.
Chłopak walczył z kółkiem, sam zaś marzył, żeby policja w Boulder miała własny helikopter. Był prawie pewien, że okienko szmelcowatej mazdy znajduje się na linii podjazdu do domu Emmy Spire. Gdyby miał helikopter, w dwie sekundy przekonałby się, czy ma rację.
Różnica poziomów wynosi jakieś piętnaście metrów. Gdyby przy obliczaniu trajektorii wziąć na to poprawkę i połączyć linią dom Emmy Spire i miejsce, gdzie ten facet mało nie wyzionął ducha na jezdni, a potem prowadzić ją dalej, z całą pewnością trafiłby prosto na mazdę. Oddałbym duszę za helikopter, pomyślał.
Podszedł do swojego samochodu i spod torby od Burger Kinga, którą kupił dwa dni temu, wyciągnął plan Boulder. Rozłożył tak, żeby mieć przed oczami dzielnicę, o którą mu chodziło. Poszukał ulicy, na której stał dom Emmy i zrobił paznokciem kropkę. Drugą zaznaczył miejsce, gdzie znaleziono rannego mężczyznę.
Ołówkiem połączył punkty i pociągnął prostą dalej, na następną ulicę. Doprowadziła go w miejsce, w którym siedział.
Zdecydował, że jego teoria jest całkiem prawdopodobna. Jednak to, co z niej wynikało, wcale mu się nie podobało. Jakkolwiekby na to wszystko patrzeć, w grę musiał wchodzić jeszcze jeden pistolet.
Podniósł do ust mikrofon radia i obudził swoją partnerkę Lucy Tanner. Poprosił ją, żeby przyjechała do niego z wykrywaczem metali i gorącą kawą.
Zaspana Lucy poradziła mu, żeby się odpieprzył.
– Proszę – nalegał Sam. Dyktując adres Emmy, wiedział, że Lucy będzie tu najdalej za dwadzieścia minut.
– Wybierzemy się na przejażdżkę – oświadczył chłopakowi, który siedział w jego tempo, gdy skończył rozmawiać z Lucy.
– Gdzie mnie pan zabiera? Co ja, do diabła, zrobiłem? – Chłopak w krótkim czasie z ofiary punków z Longmont zamienił się w ofiarę policji.
Sam nie wiedział za bardzo, co z nim zrobić, a nie mógł go zostawić w jego samochodzie z obawy, że zrobi coś głupiego. Na przykład odjedzie.
– Nic nie zrobiłeś. Ale chyba chcesz rozwiązać zagadkę, prawda? Przeprowadzimy razem śledztwo. Pomożesz mi. Zabiorę cię ze sobą, żeby rodzice twojej dziewczyny nie zastali cię ze zwisającym ptaszkiem.
Sam spodziewał się, że jak wszyscy młodzi ludzie ten również nie znosi, gdy traktuje się go z góry. I miał rację.
– Bzdura! – krzyknął chłopak. – Wysiadam. To mój samochód uszkodzono. Traktuje mnie pan jak przestępcę, a przecież jestem ofiarą. – Wypowiedział to słowo tak, jakby pokazywał honorową odznakę.
Sam naciskał na pedał hamulca tak długo, aż zaskoczyło ABS. Zatrzymał samochód. Odwrócił się i spojrzał dzieciakowi prosto w oczy.
– Ile lat ma dziewczyna, którą pieprzyłeś? Może powinienem się tym zainteresować, sprawdzić, czy rzeczywiście nie popełniłeś przestępstwa? – Nie czekając na odpowiedź, zapalił silnik i ruszył. Starał się skupić na omijaniu zasp. Wiedział, że utarł nosa smarkaczowi.