– Scott, siadaj!
Ton głosu Sama sprawił, że Scott zamilkł. Obszedł przepierzenie między boksami i usiadł. We trójkę wypełniali cały boks. Gdy podniecenie opadło, Scott poczuł, że ze zmęczenia bolą go wszystkie mięśnie.
– Cześć, Luce – powiedział. – Ciebie też zapędzono do pracy?
– Tak. Mieliście długą noc?
– Rzeczywiście. Sam, co się dzieje? Mam jeszcze dużo pracy. – Scott zauważył wyraz twarzy Sama. – Oho, widzę, że zaraz powiesz mi coś, co sprawi, że wolałbym się nie urodzić. Chodzi o moje dzieci?
Sam westchnął. Było mu przykro, że musi to powiedzieć. Scott Malloy już i tak wyglądał fatalnie.
– Scott, to nie Lauren postrzeliła tego faceta.
– Słucham? – Twarz Scotta pokryła się niemal śmiertelną bladością. Lucy i ja znaleźliśmy kulę z jej pistoletu. Była w siedzeniu samochodu stojącego półtorej działki dalej. Biorąc pod uwagę trajektorię, nie ma szansy, żeby najpierw go zraniła. Musimy zwolnić Lauren.
Scott skulił się na krześle i przez chwilę patrzył na Sama niewidzącym wzrokiem. Potem poprosił:
– Mów dalej. Tylko powoli. Mózg mi się rozmiękczył.
Sam opowiedział o chłopaku, przestrzelonej szybie jego samochodu i skardze, jaką złożył na wandali, a także o tym, jak dzięki temu znaleźli łuskę na podjeździe domu Emmy Spire.
– A co na to balistycy?
– Everett już wstępnie potwierdził, że łuska i kula pochodzą z pistoletu Lauren.
Scott zaczerpnął powietrza i głośno je wypuścił.
– Pons już wie? – spytał.
– Nie. Na razie jeszcze nikomu nie mówiłem.
– No to już po mnie. Jestem ugotowany. Moja pierwsza sprawa o morderstwo i spójrzcie, co z tego wyszło. Aresztuję zastępczynię prokuratora, a kilka godzin później muszę ją wypuścić.
Sam spojrzał na zegarek.
– Dokładnie dziesięć godzin, ale kto by to liczył!
Scott odtwarzał w myślach wydarzenia z nocy. Przypominał sobie, jak traktował Lauren, szukał czegoś, co mogłaby wykorzystać przeciwko niej. Usiłował sobie wmówić, że postępował rozsądnie, nawet uprzejmie i życzliwie. Pamiętał jednak, że nie pozwolił jej skontaktować się z lekarzem, zanim nie odwiózł jej do więzienia. I że porwano ją z izby przyjęć, gdy była pod jego opieką. Zostawił ją samą. Bardzo niedobrze.
– Już po mnie – powtórzył.
– Nie przejmuj się tak – powiedziała Lucy. – Sam wstawi się za tobą u Lauren. Zrozumie, że musiałeś to zrobić.
Sam spiorunował Lucy wzrokiem. Bez pytania w jego imieniu ofiarowała Scottowi pomoc. Oczywiście, że tak zrobi.
– Słuchaj, Scott – ciągnęła Lucy. – Sam ma przeczucie, gdzie teraz powinniśmy iść.
Scott usiłował nadać twarzy zaciekawiony wyraz. Otworzył szeroko oczy, ale osiągnął tylko tyle, że wyglądał jak pijak, który stara się udawać trzeźwego.
– Poszukamy Emmy Spire – dokończyła Lucy. Scott coś mruknął.
– Ktoś wie, gdzie ona może być? – spytał Sam.
– Ja nie wiem. Sam, podaj mi telefon. – Scott Malloy połączył się ze stanowiskiem pielęgniarek obok sali Lauren. Przedstawił się i powiedział, że chce rozmawiać z Casey Sparrow.
– Śpi.
– Więc proszę ją obudzić.
– Jest w pokoju pacjentki. Nie będę im przeszkadzać.
– Proszę ją obudzić – powtórzył Scott.
Chwilę później w słuchawce rozległ się wściekły głos Casey Sparrow:
– Lepiej, żeby to było coś ważnego.
– Tu detektyw Malloy. Niech pani przygotuje siebie i swoją klientkę. Za dziesięć minut tam będziemy. Są nowe wieści.
– Jakie wieści? Ona śpi.
– Proszę ją obudzić. Będziemy za dziesięć minut. – Odłożył słuchawkę i powiedział do Sama z kwaśnym uśmiechem: – Coś takiego jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Ta cholerna baba jest aresztowana, a mimo to dyryguje nami jak reżyser filmowy. Choćby nie wiem, ile mnie to kosztowało, zwolnię ją na swój sposób.
– Scott, o jakiej cholernej babie mówisz?
Cozier Maitlin siedział przy kuchennym blacie i próbował dopatrzyć się jakiegokolwiek sensu w tym, co Alan mu powiedział.
Alan stał przy kuchence i obtaczał chleb na francuskie grzanki w jajkach zmieszanych z mlekiem. Masło na blasze już zaczynało się topić.
– Cozy, ile zjesz?
– Co najmniej trzy. Nie, lepiej zrób mi cztery. Umieram z głodu. Więc jak to się skończyło? Kiedy pistolet wystrzelił, po prostu wyszedłeś z parku, wsiadłeś do samochodu i przyjechałeś do domu?
– Tak. Myślałem, że to rzeczywiście koniec. Czekałem na Lauren, żeby mi poradziła, co zrobić. Nie wiedziałem, czy tam, w parku, złamałem prawo. To znaczy, chodzi o to, że pistolet nie był mój i z pewnością nie zamierzałem do nikogo strzelać. Poza tym byłem absolutnie pewny, że nikogo nie zraniłem. Ale Lauren, zamiast wrócić do domu, zadzwoniła z komisariatu. A teraz dowiaduję się, że to Kevin Quirk został ranny.
– Czy potrafisz to jakoś wytłumaczyć?
Alan rzucił pierwsze kawałki chleba na blachę.
– Nie wiem, czy rzeczywiście trafiłem Kevina. Przecież po tym, jak zawołał, żebym uciekał, dotarł do swojego samochodu i pojechał do Emmy. Pewnie chciał ją ostrzec. Albo szantażować. Nie wiem, co zamierzał. Gdy Lauren go zobaczyła, wystraszyła się i strzeliła w powietrze. On upadł. Potem znaleźli go policjanci i wszyscy myśleli, że to Lauren go zraniła.
– Kto po nim jeździł samochodem?
Nie wiem. Ktoś, kto go śledził z parku do Emmy?
– Ale kto był w parku oprócz ciebie i Kevina Quirka? Z kim Quirk walczył?
– Na pewno była to ta sama osoba, która ukradła dysk. I – to już tylko mój domysł – mógł tam też być Ethan Han. Myślę, że właśnie Ethan ostrzegł Kevina o zasadzce.
Alan rzucił na blachę ostatni kawałek chleba. Nad kuchenką uniosły się kłęby pary.
– To wystarczy, żeby zwolnili Lauren, prawda?
– Być może – powiedział Cozy, popijając kawę.
– Dlaczego tylko być może?
– Czy ktoś może potwierdzić twoją wersję? Przecież kiedy opowiesz o tym policji, pomyślą, że dzielny mąż błaga, żeby wzięli go, a nie ją.
– Kevin to potwierdzi.
– Jeżeli przeżyje. I jeśli nie jest zamieszany w jakieś przestępstwo. Inaczej sam by się pogrążył. A nie wydaje mi się, żeby był skłonny to zrobić.
Alan westchnął i sprawdził, czy grzanki są już gotowe.
– Więc może Ethan?
– Może, jeżeli był w parku. I jeżeli zgodzi się powiadomić o tym policję.
– A czy ja mogę udowodnić, że strzelałem? Chyba są jakieś testy czy badania?
– Mówiłeś, że po powrocie do domu wziąłeś prysznic, prawda?
– Tak.
– Więc już za późno, żeby zrobić test na obecność prochu albo drobin metalu. Przykro mi.
– Czyli nie sądzisz, żeby mnie aresztowali. A przecież, do diabła, to chyba ja strzelałem do Kevina Quirka.
– Prawdopodobnie ci nie uwierzą. Sam widziałeś, co ten śnieg robi z dowodami.
– Wobec tego przekona ich badanie pistoletu. Zdaje się, że mogą sprawdzić, z jakiej broni pochodzi kula.
– Jeżeli mają kulę. A nie mają jej. Przeszła przez Kevina na wylot. Jeśli twoja wersja jest prawdziwa, musi leżeć gdzieś w parku. Może zabrała ją wiewiórka. To igła w stogu siana. – Cozy spojrzał tęsknie na blachę. Grzanki już się ładnie rumieniły. – A jeśli chodzi o pistolet, masz poważniejszy kłopot – powiedział. – Nie wiesz, czyj jest. Mogą uznać, że go ukradłeś, żeby zastrzelić Quirka. Celowo, a nie przez przypadek.
Alan nie myślał o tym od tej strony.
– To znaczy, że jeżeli nie będę ostrożny, mogę tylko pogorszyć sprawę?
– Owszem, to możliwe. – Cozy sięgnął po dzbanek z kawą i nalał sobie. Spojrzał na zegarek. – Prenumerujesz „Daily Camera”? Chciałbym zobaczyć, czy prasa już coś wie.