Nagle poczułam, że się unoszę, jakby ktoś wypuścił sznurek trzymający na uwięzi balon, w którym siedziałam. Jakaś cząstka mnie krążyła w przestrzeni w poszukiwaniu kogoś, aż wreszcie wpadła do ciemnego pokoju i unosiła się pod sufitem nad czyimś łóżkiem. Wstrzymałam oddech. To był pokój Heatha.
Heath leżał na łóżku na wznak. Jasne włosy miał w nieładzie, co sprawiało, że wyglądał jak mały chłopczyk. Każdy przyzna, że jest przystojny. To znaczy, wampiry są znane ze swej urody, ale nawet w ich skali przystojności Heath musiał zasługiwać na wysoką punktację.
Jakby wyczuwając moją obecność, poruszył się przez sen i odrzucił prześcieradło pod którym leżał. Miał na sobie tylko niebieskie szorty we wzorek z zielonych żab. Uśmiechnęłam się na ten widok. Ale zaraz uśmiech zamarł na moich ustach, gdy spostrzegłam na jego szyi cienką różową szramę.
Właśnie w tym miejscu skaleczył się żyletką, żebym mogła napić się jego krwi. Niemal poczułam jej smak w ustach, przypominała gorącą czekoladę, tylko była o sto razy smaczniejsza.
Z moich ust wydarł się jęk, którego nie mogłam powstrzymać. W tej samej chwili Heath jęknął przez sen.
– Zoey – wymamrotał sennie i poruszył się niespokojnie.
– Ach, Heath – wyszeptałam. – Nie wiem, co mamy zrobić.
Wiedziałam, co chciałabym zrobić. Nie zważając na okropne zmęczenie, chciałabym wsiąść do samochodu i pojechać prosto do domu Heatha, wsmyknąć się przez okno do jego sypialni (nie powiem, żebym przedtem tego nie robiła), otworzyć świeżo zasklepioną rankę na jego szyi, przypiąć się do niej, aby spić jego słodką krew, i przytuliwszy się do niego, kochać się z nim po raz pierwszy w życiu.
– Zoey! – Tym razem zamrugał i otworzył oczy. Znów jęknął, a ręka jego powędrowała w dół do spodenek, gdzie rysowała się twarda wypukłość…
Otworzyłam oczy i znalazłam się znów w swoim pokoju z czołem wspartym o chłodną szybę, ciężko dysząc.
Zadźwięczała moja komórka, sygnalizując otrzymanie nowej wiadomości. Drżącymi rękoma otworzyłam klapkę telefonu i przeczytałam: „Poczułem, że jesteś ze mną. Obiecaj, że spotkamy się w piątek”.
Nabrałam powietrza do płuc i przesłałam mu odpowiedź zawierającą się w jednym słowie: „Obiecuję”.
Wyłączyłam telefon. Następnie, z trudem odrywając myśli od wizerunku Heatha z cienką szramą na ciepłej, pulsującej namiętnością szyi, bezsprzecznie pożądającego mnie równie mocno jak ja jego, odeszłam od okna i położyłam się do łóżka. Niesamowite, ale budzik wskazywał teraz godzinę ósmą dwadzieścia siedem. Nie do wiary, tkwiłam przy oknie ponad dwie godziny! Nic dziwnego, że czułam się zesztywniała i obolała. Postanowiłam sobie w duchu nie zaglądać więcej do podręcznika socjologii w poszukiwaniu dalszych informacji na temat Skojarzenia oraz związków pomiędzy ludźmi i wampirami, kiedy następnym razem wybiorę się do centrum informacji. Zanim zgasiłam lampkę na nocnym stoliczku, rzuciłam jeszcze okiem na Stevie Rae. Zwinięta w kłębek leżała odwrócona do mnie tyłem, ale jej miarowy oddech świadczył o tym, że pogrążona była w głębokim śnie. No cóż, przynajmniej moi przyjaciele nie wiedzieli jeszcze, jakim stałam się napalonym, żądnym krwi dziwolągiem.
Pragnęłam Heatha.
Potrzebowałam Erika.
Byłam zafascynowana Lorenem.
Nie miałam bladego pojęcia, co zrobić ze swoim życiem, które tak się pokręciło.
Ubiłam poduszkę w kulę. Czułam się nieludzko zmęczona, jakby ktoś mnie naszpikował narkotykami, ale mój umysł nie dał się wygasić. Kiedy się obudzę, zapewne zobaczę Erika, może też Lorena. Będę musiała zmierzyć się z Neferet. Odegrać swój pierwszy w życiu rytuał przed grupą młodzików, którzy najpewniej nie będą mieli nic przeciwko temu, żeby zobaczyć, jak mi się nie udaje albo przynajmniej będę stremowana i niepewna, albo jeszcze lepiej i jedno, i drugie. I do tego ta świadomość, ze widziałam ducha Elliotta, który zachowywał się bynajmniej nie jak duch. Nie mówiąc już o tym, że następny ludzki nastolatek został zabity, najprawdopodobniej przez jakiegoś wampira.
Zamknęłam oczy i nakazałam swojemu ciału się zrelaksować, a głowie skupić na czymś przyjemniejszym, na przykład na śniegu…
Z wolna wyczerpanie wzięło górę i w końcu zasnęłam.
19.
Bębnienie do drzwi wyrwało mnie ze snu, akurat kiedy śniły mi się płatki śniegu w kształcie kotów.
– Zoey! Stevie Rae! Spóźnicie się! – Przez zamknięte drzwi głos Shaunee dochodził lekko przytłumiony, ale naglący. Tak jakby ktoś nakrył ręcznikiem budzik, który mimo to dzwonił.
– Dobrze, już dobrze, wstaję – zawołałam, jednocześnie mocując się z kołdrą, podczas gdy Nala miauczała niezadowolona.
Rzuciłam okiem na budzik, którego nawet nie nakręciłam. Cóż, nadchodzący dzień nie wydawała się normalnym dniem zajęć lekcyjnych, zresztą zazwyczaj nie spała, dłużej niż osiem czy dziewięć godzin…
– Tam do diabła! – Przetarłam oczy. Do dziesiątej wieczorem brakował tylko minuty. Czyżbym spała ponad dwanaście godzin? Potykając się, poszłam w stronę drzwi, zatrzymując się po drodze, by potrząsnąć Stevie Rae za nogę. Mruknęła w odpowiedzi.
Otworzyłam drzwi. Shaunee patrzyła na mnie zdumiona.
– Ja się przepraszam! Przestałaś cały dzień! Nie powinniście tak długo wysiadywać, jeśli potem nie możecie wstać. Za pół godziny jest występ Erika!
– Holender! – Potarłam twarz, chcąc szybciej się dobudzić. – Na śmierć o tym zapomniałam.
Shaunee przewróciła oczami.
– Lepiej się pośpiesz z ubieraniem. I nałóż sobie solidny makijaż, bo jesteś blada jak trup, zrób też coś z włosami. Twój chłopak cały czas rozgląda się za tobą.
– A niech to! Już idę. Mogłabyś z Erin…
Shaunee uniosła w górę rękę, nie dając mi dokończyć.
– Już cię usprawiedliwiłyśmy przed im. Erin siedzi w audytorium i trzyma dla was miejsca w pierwszym rzędzie, tak jak było powiedziane.
– To ty, mamusiu? Nie chcę iść dziś do szkoły… – mamrotała Stevie Rae jeszcze niedobudzona.
Shaunee parsknęła,
– Pospieszmy się. A wy trzymajcie dla nas te miejsca. – Szybko zamknęłam za nią drzwi i pobiegłam do Stevie Rae. – Obudź się! – potrząsnęłam ją za ramię. Skrzywiła się i popatrzyła na mnie mało przyjemnie. – Stevie Rae! Już dziesiąta! Spałyśmy jak zabite. Jesteśmy okropnie spóźnione!
– Co?
– Nie gadaj, tylko wstawaj! – huknęłam na nią, wyładowując w ten sposób złość na siebie, ze zaspałam.
– Co ty… – spojrzała na zegarek i w końcu dotarło do niej. – Rany koguta! Jesteśmy spóźnione!
Wzniosłam oczy do nieba.
– Właśnie próbuję ci to powiedzieć. Ja zaraz coś na siebie wrzucę, zrobię coś z włosami i twarzą, a ty tymczasem wskakuj pod prysznic. Wyglądasz okropnie.
– Dobra. – Poczłapała do łazienki.
Wcisnęłam się w dżinsy i czarny sweter, po czym zajęłam się uczesaniem i makijażem. Nie mogłam uwierzyć, ze zupełnie wyparowała mi z głowy to, że Erik wrócił z konkursu recytatorskiego poświęconego Szekspirowi. Prawdę mówiąc, nie myślałam o tym, które zajmie miejsce, co niezbyt dobrze o mnie świadczy jako o jego sympatii. Owszem, miałam na głowie mnóstwo innych spraw, ale mimo wszystko… wszyscy uważali mnie za szczęściarę, bo udało mi się złapać Erika po tym, jak wyrwał się z macek Afrodyty, a mówiąc dokładniej, z jej krocza. Ja też tak myślałam, ale chyba nie wtedy, kiedy ssałam krew Heatha ani gdy flirtowałam z Lorenem.
– Przepraszam, że zaspałam – usprawiedliwiła się Stevie Rae, która zdążyła już wziąć prysznic i teraz wycierała ręcznikiem swoje jasne krótkie loczki. Ubrana była podobnie jak ja, ale musiała być jeszcze nie zanadto obudzona, ponieważ miała bladą cerę i ogólnie zmęczony wygląd. Ziewnęła szeroko i przeciągnęła się jak kotka.