– Erik, byłeś niezrównany! – wykrzyknął Damien, który zdążył do nas dotrzeć wraz z podążającym za nim Jackiem.
– Moje gratulacje – powiedział Jack trochę nieśmiało, ale z widocznym entuzjazmem.
Erik uśmiechnął się do nich.
– Dziękuję, chłopcy. Jak się masz, Jack. Byłem zbyt przejęty konkursem, żeby ci powiedzieć, że cieszę się z twojego przybycia. Będzie mi miło mieć ciebie za współmieszkańca.
Ładna twarzyczka Jacka rozpromieniła się, na ten widok ścisnęłam dłoń Erika. Między innymi dlatego go polubiłam. Facet był nie tylko naprawdę bardzo przystojny i utalentowany, ale też autentycznie miły, mnóstwo chłopaków na jego miejscu (czyli będąc tak popularnym jak on i mając na swym koncie takie sukcesy) nie zawracałoby sobie głowy młodocianym trzecioformatowcem albo nawet okazywałoby niezadowolenie, że muszą dzielić pokój z jakimś pedzikiem. Erik taki nie był, znów chcąc nie chcąc porównałam go do Heatha, który przypuszczalnie wydziwiałby, że ma mieszkać razem z chłopakiem o gejowskich skłonnościach. Z Heatha był dobry dzieciak, ale z klapkami na oczach i homofonią. To mi uświadomiło, że nigdy nie zapytałam Erika, skąd pochodzi. Niezbyt dobrze to o mnie świadczyło, jeśli miałam uchodzić za jego dziewczynę.
– Zoey, słyszysz, co mówię?
– Co? – Pytanie Damiena przerwało moje bujanie w obłokach, ale nie dosłyszałam, co mówił.
– Hej. Wracaj na ziemię! Pytałem cię, czy wiesz, która jest godzina. I czy pamiętasz, że o północy zaczynają się obchody Pełni Księżyca.
Spojrzałam na zegar ścienny.
– Do diabła! – Było pięć po jedenastej. A ja jeszcze musiałam się przebrać, potem przyjść przed wszystkimi do Sali rekreacyjnej, sprawdzić, czy świece, którymi będę przywoływać pięć żywiołów, znajdują się na swoim miejscu i czy nakryty jest stół dla bogini. – Erik, bardzo cię przepraszam, ale powinnam już iść. Musze jeszcze zrobić milion rzeczy, zanim zaczną się obchody. – Wymieniałam spojrzenia z czwórką swoich przyjaciół. – A wy musicie pójść ze mną. – Pokiwali głowami jak chińskie laleczki. – Przyjdziesz na obchody, prawda? – zapytała Erika.
– Tak. Ά propos, coś mi się przypomniało. Mam coś dla ciebie. Poczekaj chwileczkę.
Wybiegł z audytorium przez wejście dla aktorów.
– Słowo daje, on jest za dobry, żeby był prawdziwy – powiedziała Erin.
– Miejmy nadzieję, ze jego przyjaciel też taki jest – dodała Shaunee, uśmiechając się zalotnie do Cole’a, który stał w przeciwległym końcu Sali. Widać jednak było, że uśmiechnął się do niej w taki sam sposób.
– Damien, przyniosłeś mi eukaliptus i szałwię? – zapytałam już lekko zdenerwowana. Holender! Nic nie jadłam. Miałam pusty żołądek, który skurczami dopominał się o swoje prawa.
– Nie martw się, Zoey – zapewnił mnie Damien. – Przyniosłem eukaliptus i nawet splotłem go z szałwią.
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – powiedziała Shaunee.
– Będziemy przy tobie – dodała Erin.
Uśmiechnęłam się do nich szczęśliwa, ze byli moimi przyjaciółmi. Tymczasem wrócił Erik. Wręczył mi duże białe pudło. Zawahałam się, zanim je otworzyłam, ale Shaunee mnie zdopingowała, mówiąc:
– Jeśli ty go zaraz nie otworzysz, ja to zrobię za ciebie.
– Święta racja – Poparła ją Erin.
Skwapliwie rozplątała, ozdobny sznureczek i zdjęłam wieko. Okrzyk zachwytu wydarł się z piersi moich i pozostałych świadków, którzy stali przy mnie. W pudle spoczywała najpiękniejsza suknia, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam. Czarna, ale przetykana srebrną nitką, która rzucała świetlne refleksy, gdy tylko padło na nią światło, migocząc i mieniąc się tysiącem błysków niczym rozgwieżdżone nocne niebo.
– Erik, jak piękna – wykrztusiłam ze ściśniętym gardłem, ponieważ usiłowałam nie wygłupić się i nie rozpłakać przy wszystkich ze szczęścia.
– Chciałem, żebyś miała coś wyjątkowego na uroczystość prowadzoną przez ciebie po raz pierwszy w roli przewodniczącej Cór Ciemności – powiedział.
Znów padliśmy sobie w objęcia w obecności moich przyjaciół, po czym musiałam zaraz biec do Sali rekreacyjnej. Przyciskałam do serca nową suknię, próbując odsunąć od siebie, myśl że podczas gdy Erik kupował dla mnie ten niesamowity prezent, ja albo wysysałam krew Heatha, albo flirtowałam z Lorenem. Tłumiąc tę myśl, próbowałam jednocześnie zignorować inną, która kołatał mi w głowie: Nie jesteś go warta… Nie jesteś go warta… Nie jesteś go warta…
20.
– Shaunee, Erin i Stevie Rae, zacznijcie zapalać świece. A ty, Damien jeśli jeszcze umieścisz na miejscu kolorowe świece przypisane żywiołom, ja sprawdzę, czy na stole Nyks jest wszystko co trzeba.
– Kaszka… – zaczęła Shaunee.
– … z mleczkiem. – dokończyła Erin.
– I rodzynkami – uzupełniła Stevie Rae, na co Bliźniaczki z cierpiętniczą miną wzniosły oczy do nieba.
– Czy świece są jeszcze w magazynie? – zapytał Damien.
– Aha – zawołałam w drodze do kuchni.
Dobrze, że zdążyłam wcześniej uszykować dużą tacę ze świeżymi owocami, serami i mięsem przeznaczonymi na stół bogini. Teraz wystarczyło tylko przynieść ją z lodówki, do tego butelkę wina. I wszystko ułożyć ładnie na stole w otoczeniu białych świec. Stał tam już ozdobny puchar, a także piękny posążek wyobrażający boginię, długa elegancka zapalniczka i fioletowa świeca symbolizująca ducha, czyli ostatni żywioł, który na koniec miałam przywołać do kręgu. Obfitość stołu symbolizowała bogactwo łask, jakimi Nyks obdarzała swoje dzieci, wampiry i adeptów. Z przyjemnością nakrywałam stół bogini. To mnie uspokajało, co szczególnie tego wieczoru było mi bardzo potrzebne. Ustawiłam jadło i wino, przepowiadając sobie bez przerwy słowa, których miałam użyć podczas odprawiania rytuału, co miało nastąpić – zerknęłam na zegar i Az jęknęłam – za kwadrans. Adepci zaczęli już przybywać do Sali rekreacyjnej, ale gromadzili się po kątach grupkami i zachowywali cicho, obserwując, jak Stevie Rae i Bliźniaczki zapalają białe świece, które utworzą obwód kręgu. Może nie byłam jedyną osobą mającą tego dnia tremę. Dla niektórych osób zmiana przewodniczącej była znacząca. Afrodyta przez ostatnie dwa lata przewodniczyła Córo Ciemności i w ciągu tego czasu grupa ta stała się organizacją snobistyczną, a osoby spoza niej traktowane były z góry, wykorzystywane i wyśmiewane.
Tego wieczoru wszystko miało się zmienić.
Rzuciłam okiem na przyjaciół. Musieliśmy jeszcze popędzić do pokojów, by się przebrać na uroczystość. Każdy wybrał głęboką czerń swego ubioru, by pasowała do wspaniałe sukni, jaką Erik przywiózł mi w prezencie z Nowego Jorku. Przeglądałam się raz po raz, ciągle nienasycona widokiem tej kreacji. Suknia była prosta, ale idealna. Miała okrągły dekolt, ale nie Az tak głęboki jak wyzywająca suknia, którą Afrodyta wkładała na te uroczystości. Z długimi rękawami, obcisła do pasa, od talii w dół spływała swobodnie do ziemi, układając się w miękkie fałdy. Srebrne punkciki, którymi była usiana, migotały w świetle świec przy każdym moim ruchu. Migotał także naszyjnik, który zawiesiłam na szyli na srebrnym łańcuszku. Podobny naszyjnik miała każda Córa Ciemności, mój jednak, przewodniczącej, różnił się od pozostałych dwoma szczegółami: po pierwsze, potrójny księżyc wysadzany był granatami, po drugie mój naszyjnik został znaleziony przy ciele martwego chłopca. No dobrze, to nie był m ó j naszyjnik, tylko taki sam jak mój.