– Rada starszych będzie odpowiedzialna za działalność odnowionej grupy Cór i Synów Ciemności, a w szczególności ma pilnować, by członkowie spełniali następujące kryteria: byli prawdomówni – to dla żywiołu powietrza, otwarci na innych – jak żywioł ognia, wierni – dla wody, zacni – dla ziemi i dobrzy – dla ducha. Gdy któryś z członków Cór i Synów Ciemności, sprzeniewierzy się tym zasadom, wówczas rada zdecyduje, jaką winny poniesie karę, do wykluczenia z organizacji włącznie. – Neferet ponownie przerwała, by się przekonać, jakie wrażenie wywołują jej słowa i czy wszyscy słuchają z należytą uwagą (właśnie to chciałam zrobić, tyle że podczas uroczystości Pełni Księżyca). – Postanowiłam też, że adepci włączą się w życie społeczności zewnętrznej, co powinno okazać się dla nas korzystne. W końcu to niewiedza rodzi strach i nienawiść. Chcę więc, by Córy i synowie Ciemności zaczęli pracować dla miejscowych ośrodków dobroczynności. Po dłuższych rozważaniach uznałam, że idealną dla nas organizacją będą Uliczne Koty, stowarzyszenie dobroczynne zajmujące się bezdomnymi kotami.
Na te słowa rozległ się śmiech, tak samo zareagowała Neferet, kiedy przedstawiłam jej ten plan. Nie mogłam uwierzyć, że przejęła wszystko, co jej zrelacjonowałam podczas wspólnej kolacji.
– Teraz zostawiam was samych. To rytuał Zoey, ja przybyłam tu tylko po to, by okazać swojej utalentowanej podopiecznej szczere poparcie. – Uśmiechnęła się do mnie miło, a ja odwzajemniłam uśmiech. – Najpierw jednak chcę nowej radzie wręczyć prezent.
Klasnęła w ręce i na ten znak wynurzyło się z cienie czterech wampirów, których nigdy przedtem nie widziałam. Każdy niósł coś w rodzaju prostokątnej płaskiej cegiełki i powierzchni około jednej stopy kwadratowej i grubości może kilku cali. Złożyli je u stóp Neferet i natychmiast zniknęli tam, skąd przyszli. Patrzyłam na te rzeczy. Były kremowego koloru i wyglądały na mokre. Nie miała pojęcia, co to mogło być. Neferet parsknęła śmiechem. Znów zacisnęłam zęby. Czy nikt nie widzi, że ona traktuje nas z góry?
– Zoey, jestem zdumiona, że nie poznajesz własnego pomysłu!
– Nie, nie poznaję. Nie wiem co to jest.
– To klocki mokrego betonu. Pamiętam, jak mi mówiłaś, że chciałabyś, aby każdy członek rady zostawił odcisk ręki i został w ten sposób uwieczniony. Dzisiaj sześciu spośród członków zarządu może zostawić odciski swoich dłoni.
Popatrzyłam na nią zdumiona. Coś podobnego. Wreszcie gotowa była mi coś przyznać, tymczasem był to pomysł Damiena.
– Dziękuję za prezent – powiedziałam i zaraz dodałam: – A pomysł z odciskami dłoni był Damiena, a nie mój.
Uśmiech Neferet było olśniewający, a kiedy zwróciła się do Damiena, nawet nie musiałam patrzeć, by wiedzieć na pewno, że rozpływa się ze szczęścia.
– Damien, to był świetny pomysł – pochwaliła, a potem przemówiła znów do całej sali. – Cieszę się, że Nyks tak hojnie obdarzyła tę grupę. Ja zaś mówię wam wszystkim: bądźcie pozdrowieni. Dobranoc. – Skłoniła się niemal do ziemi w dworskim ukłonie. Następnie, żegnana chóralnie przez adeptów, wyprostowała się, zaszeleściła spódnicą i wyszła godnie niczym królowa.
A ja stałam na środku niestworzonego kręgu, czując się wystrojona jak na bal, ale nie mając dokąd pójść.
21.
Strasznie długo trwało, zanim wszyscy usadowili się na swoich miejscach. Nie mogłam pokazać, co rzeczywiście czuję, a czułam się po prostu zniesmaczona. Nikt jednak by tego nie zrozumiał, co gorsza, nikt by nie uwierzył w to, co właśnie zaczynałam dostrzegać: że Neferet skrywała jakąś ponurą tajemnicę, ze tkwił w niej jakiś pierwiastek zła. Z drugiej strony niby dlaczego ktoś miałby mnie rozumieć czy mi wierzyć? W końcu byłam tylko małolatą. Bez względu na to jaką mocą obdarzyła mnie Nyks, z pewnością nie grałam w tej samej drużynie co starsza kapłanka. Poza tym nikt prócz mnie nie widziała tych drobnych elementów układanki, które tworzyły taką właśnie całość.
Afrodyta by mnie zrozumiała i uwierzyła mi. Niemiła mi była ta myśl, ale chyba prawdziwa.
– Zoey, powiedz, kiedy będziesz gotowa, a ja wtedy włączę się z muzyką – zawołał do mnie Jack z drugiego krańca Sali rekreacyjnej, gdzie znajdował się cały sprzęt audio. Gdy okazało się, ze nowy adept był geniuszem elektroniki, natychmiast zdecydowałam, że będzie się zajmował oprawą muzyczną uroczystości.
– Jeszcze chwileczkę. Kiedy będę gotowa, dam ci znak głową, dobrze?
– Mnie to wystarczy – odpowiedział z uśmiechem.
– Cofnęłam się o parę kroków, uświadamiając sobie, że – o ironio – właśnie stałam dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą stała Neferet. Uczyniłam wysiłek, by pozbyć się negatywnych myśli i emocji, które jeszcze mnie nie opuściły. Omiotłam spojrzeniem całą salę. Zgromadziło się w niej więcej ludzi, niż podejrzewałam. Stopniowo się uciszali, chociaż nadal atmosfera przesycona była pełnym napięcia oczekiwaniem. Białe świece w szklanych pojemniczkach rzucały jasne, czyste światło. Zobaczyłam, jak czwórka moich przyjaciół stoi na stanowiskach, wyczekując, kiedy rozpocznę uroczystość. Właśnie myślałam, jakimi cudownymi darami zostali obdarzeni, gotowa dać znak Jackowi do rozpoczęcia obchodów, gdy wyrwał mnie z zadumy czyjś głos:
– Pomyślałam sobie, że zaoferuję co swoją pomoc.
Na dźwięk aksamitnego, głębokiego głosu Lorena podskoczyłam na miejscu i pisnęłam. Stał za mną w przejściu.
– Holender, Loren! Tak mnie wystraszyłeś, że omal się nie zsikałam z wrażenia! – wymsknęło mi się, zanim zdążyłam opanować swój niewyparzony język. Tyle że mówiłam szczerze. Loren naprawdę mnie zaskoczył.
Ale jakoś mu nie przeszkadzało, że nie umiałam poskromić swojego języka. Uśmiechnął się do mnie szeroko, uwodzicielsko.
– Myślałem, że wiesz, że tutaj jestem.
– Nie. Trochę jestem rozkojarzona.
– Zestresowana, jak się domyślam. – Dotknął mojej ręki gestem na pozór niewinnym. Takie profesjonalne dodanie otuchy. Ja jednak odebrałam to jako pieszczotę. Jego coraz szczerszy uśmiech sprawił, że przypomniałam sobie o nadzwyczajnej intuicji, jaką są obdarzone wampiry. Ja się zabiję, jeżeli on chociaż tylko trochę czyta w moich myślach.
– Otóż jestem tu, by pomóc ci znieść ten stres.
Czy on żartuje? Przecież na jego widok kompletnie tracę głowę. Nie czuć żadnego stresu, przebywając w towarzystwie Lorena Blake’a, to czysta utopia.
– Naprawdę? Jak chcesz to zrobić? – zapytałam, uśmiechając się trochę zalotnie, świadoma tego, że cała sala patrzy na nas, nie wyłączając mojego chłopaka.
– Zrobię dla ciebie to, co zwykle robię dla Neferet.
Zapanowało milczenie, podczas którego moja wyobraźnia nurzała się w błocie na myśl, co on mógł robić dla Neferet. Na szczęście Loren nie dopuścił do zbyt długiego taplania się w bagnie.
– Każda starsza kapłanka ma swojego barda, który recytuje dla niej strofy starożytnej poezji, by przywołać Muzy, gdy ona rozpoczyna rytualne obchody. Dziś gotów jestem recytować dla wyjątkowej kandydatki na starszą kapłankę. Poza tym wydaje mi się, że należy położyć kres pewnym nieporozumieniom.
Skrzyżowane palce złożył na piersi, jak to się czyni przy powitaniu Neferet. Zareagowałam nie jak godna szacunku, obiecująca przyszła starsza kapłanka, ale raczej jak idiotka. Po prostu gapiłam się na niego z otwarta buzią. Nie miałam bowiem pojęcia, o czym on mówi. Nieporozumienia? I jak tu ktoś może wierzyć, że ja wiem, co robię?