Wzięłam do ręki łyżkę i zaczęłam jeść zupę. Był to rosół z kurczaka z makaronem. Ciepło jadła przyjemnie rozgrzewało mi gardło i stopniowo rozchodziło się po całym ciele, likwidując dreszcze.
– A kiedy Stevie Rae była wkurzona, traciła kontrolę nad swoim olahomskim akcentem – przypomniała Shaunee.
Na to wspomnienie uśmiechnęłyśmy się obie z Erin.
– Takie jesteście miiiłe – przeciągała samogłoski Erin, powtarzając słowa, które Stevie Rae mówiła im tysiące razy.
Znów się uśmiechnęłyśmy. Zupa teraz stawała się łatwiejsza do przełknięcia. Kiedy zjadłam już połowę zupy, nagle pewna myśl mi przyszła do głowy. – Czy Stevie Rae nie będzie tu miała pogrzebu albo jakiejś innej ceremonii pożegnalnej?
Bliźniaczki pokręciły głowami.
– Nie – odpowiedziała Shaunee.
– Nigdy nic takiego nie robią – dodała Erin.
– Wiesz, Bliźniaczko, myślę, że niektórzy rodzice to robią, ale w swoich rodzinnych miastach.
– Pewnie tak, Bliźniaczko – zgodziła się Erin. – Ale nie wydaje mi się, żeby ktoś stąd wybierał się do… – zamilkła, starając się coś sobie przypomnieć. – Jak się nazywała ta pipidówka, z której pochodziła Stevie Rae?
– Henrietta – przypomniałam im. – Miasto Walczących Kur.
– Walczących Kur? – zapytały jednocześnie.
Skinęłam głową.
– Tak. Doprowadzało ją to do szału. Nie przeszkadzało jej pochodzenie, ale nigdy nie zaakceptowała Walczących Kur.
– To są takie walki kur? – zdziwiła się Shaunee.
– Bliźniaczko, a skąd ja mam to wiedzieć? – wzruszyła ramionami Erin.
– Myślałam, że są tylko walki kogutów – przyznałam. Popatrzyłyśmy po sobie, powtórzyłyśmy wszystkie: – Kogutów! – i wybuchnęłyśmy śmiechem, który zaraz zmieszał się ze łzami. – Stevie Rae na pewno by to uznała za niesamowicie śmieszne – powiedziałam, kiedy mogłam już złapać oddech.
– Czy naprawdę wszystko będzie znów dobrze, Zoey? – zapytała Shaunee.
– Jak myślisz? – chciała się upewnić Erin.
– Chyba tak – odpowiedziałam.
– Ale jak? – zapytała Shaunee.
– Naprawdę nie wiem. Spróbujemy na początek przeżyć dzień po dniu.
O dziwo, zjadłam całą zupę. Poczułam się lepiej, bardziej normalnie, poza tym zrobiło mi się cieplej. Ale byłam niewiarygodnie zmęczona. Bliźniaczki musiały zauważyć, że oczy mi się kleją, bo Erin zabrała tacę, a Shaunee podała mi fiolkę z mlecznym płynem, mówiąc:
– Neferet powiedziała, żebyś to wypiła, będziesz po tym lepiej spała, bez koszmarów sennych.
Wzięłam od niej fiolkę, ale odstawiłam ją na bok. Erin i Shaunee patrzyły na mnie wyczekująco.
– Wypiję za chwilę – obiecałam. – Najpierw wezmę prysznic. Zostawcie mi piwo na wypadek, gdyby mikstura paskudnie smakowała.
To je uspokoiło. Zanim wyszły, Shaunee jeszcze zapytała:
– Może przynieść ci coś jeszcze?
– Nie, dziękuję.
– Powiesz, kiedy będziesz coś chciała, dobrze? – upewniła się Erin. – Obiecałyśmy Stevie Rae… – Głos jej się załamał, więc Shaunee dokończyła za nią: – Obiecałyśmy jej, że będziemy się o ciebie troszczyły, a my dotrzymujemy danego słowa.
– Powiem wam – przyrzekłam.
– Okay – zgodziły się. – Dobranoc.
– Dobranoc – odpowiedziałam, zamykając za nimi drzwi.
Gdy tylko wyszły, wylałam zawartość fiolki do umywalki, a samą fiolkę wyrzuciłam.
Zostałam sama. Spojrzałam na budzik: była szósta rano. Zdumiewające, ile rzeczy może się wydarzyć w ciągu zaledwie kilku godzin. Starałam się nie myśleć o tym, ale mino woli obrazy z ostatnich chwil życia Stevie Rae przemykały mi przez głowę, jakby z odtwarzanego pod powiekami filmu pokazującego straszne sceny. Nagle zadźwięczał sygnał mojej komórki, poskoczyłam zaskoczona i zanim odebrałam telefon sprawdziłam kto dzwoni. Poznałam numer Babci, co za ulga, że to ona. Otworzyłam klapkę, usiłując nie wybuchnąć płaczem.
– Tak się cieszę, Babciu, że dzwonisz!
– Ptaszynko, śniłaś mi się, właśnie obudziłam się z tego snu. Czy u ciebie wszystko w porządku?
Zmartwiony ton jej głosu wskazywał, że wiedziała, iż nie wszystko u mnie jest w porządku, co mnie zresztą wcale nie zdziwiło. Byłyśmy ze sobą zawsze mocno związane.
– Babciu, nic nie jest w porządku – wyszeptałam i zaczęłam płakać. – Babciu, Stevie Rae właśnie umarła.
– Och, Zoey, tak mi przykro!
– Umarła w moich ramionach, w kilka minut po tym, jak Nyks obdarzyła ją zdolnością odczuwania żywiołu ziemi.
– Musiało być dla niej wielką pociechą, że zostałaś z nią do końca.
Posłyszałam, że Babcia też płacze.
– Wszyscy byliśmy przy niej, ja i moi przyjaciele.
– Nyks też na pewno przy niej była.
– Tak – chlipnęłam. – Myślę, że bogini była przy tym, ale ja nie rozumiem tego, Babciu. Jakiż w tym jest sens: obdarzyć Stevie Rae nadzwyczajną zdolnością, a zaraz potem pozwolić jej umrzeć?
– Śmierć zawsze wydaje się bez sensu, kiedy zdarza się młodym. Ja jednak wierzę, że twoja bogini była przy Stevie Rae, nawet jeśli śmierć ta przyszła przedwcześnie. Stevie Rae na pewno spoczywa w pokoju przy Nyks.
– Mam nadzieję, że tak jest.
– Chciałam cię odwiedzić, ale teraz drogi są takie ośnieżone i niebezpieczne, że jazda jest po prostu niemożliwa. Co powiesz na to, żebym pomodliła się tutaj za Stevie Rae?
– Dziękuję Babciu, wiem, że Stevie Rae byłaby ci za to wdzięczna.
– A ty, kochanie, musisz to jakoś przeżyć.
– Ale jak, Babciu?
– Najlepiej uczcisz jej pamięć, żyjąc tak, by ona była z ciebie dumna. Żyj również dla niej.
– To niełatwe, Babciu, zwłaszcza że wampiry chcą, abyśmy szybko zapominali o tych dzieciakach, które umarły. Traktuje się je tutaj ja progi zwalniające na jezdni: trzeba przyhamować na chwilę, a potem jechać dalej.
– Nie chcę się domyślać, co twoja starsza kapłanka czy inne dorosłe wampiry zamierzają przez to osiągnąć, ale wydaje mi się, że to jest krótkowzroczne. Trudniej pogodzić się ze śmiercią, jeśli jej się oficjalnie nie uzna i uda, ze nic się nie stało.
– Ja myślę tak samo. Prawdę mówiąc, Stevie Rae tez tak sądziła. – W tym momencie wpadł mi do głowy pewien pomysł poparty przekonaniem, ze tak powinnam zrobić. – Ja to zmienię. Mając na to zgodę lub nie. Muszę mieć pewność, że śmierć Stevie Rae zostanie uhonorowana. Będzie czymś więcej niż leżącym policjantem.
– Żebyś nie narobiła sobie kłopotów, kochanie.
– Babciu, ja jestem najpotężniejszą adeptką w całej historii wampirów. Wydaje mi się, że nie będę miała nic przeciwko narobieniu sobie kłopotów, jeżeli osiągnę coś, na czym mi bardzo zależy.
Babcia przez chwilę nic nie mówiła, a w końcu powiedziała:
– Myślę, ptaszyno, że możesz mieć rację.
– Kochana jesteś, Babciu.
– Dla mnie też jesteś bardzo kochana, u-we-tsi a-ge-hu-tsa. - słysząc to czirokeskie słowo oznaczające:córka”, czułam się kochana i bezpieczna. – A teraz chciałabym, żebyś spróbowała zasnąć. Wiedz, że będę się za ciebie modlić i prosić duchy naszych prababek, by się tobą opiekowały i zesłały ci pocieszenie.
– Dziękuję, Babciu. Dobranoc.
– Dobranoc, ptaszyno.
Zamknęłam delikatnie telefon. Po rozmowie z Babcią poczułam się lepiej. Przedtem miałam wrażenie, że przygniata mnie wielki ciężar, teraz jakby się zmniejszył, już mogłam przynajmniej oddychać. Zaczęłam szykować się do snu, a Nala wemknęła się do pokoju przez kocią klapkę w drzwiach, wskoczyła na łóżko i zaczęła na mnie miauczeć, jak to ona. Pogłaskałam ją i zapewniłam, jak bardzo się cieszę, że ją widzę, ale wtedy spojrzałam n puste łóżko Stevie Rae. Przypomniało mi się, jak ją bawiło kapryszenie Nali, które kojarzyło jej się ze zrzędzeniem starej kobiety, ale w gruncie rzeczy kochała tę kotkę tak samo jak ja. Łzy znów napłynęły mi do oczu, nie wiedziałam, czy można płakać bez końca. Wtedy z mojej komórki rozległ się sygnał zwiastujący otrzymaną właśnie wiadomość. Szybko wytarłam oczy i otworzyłam z powrotem klapkę komórki.