Выбрать главу

– Jedną z nich jest Stevie Rae – powiedziała jeszcze.

Spojrzałam na nią, ale wpatrywała się w ciemność.

– Wiem – odrzekłam.

– Nie jest taka, jak była.

– Wiem – powtórzyłam, mimo że te słowa, głośno wypowiedziane, raniły mnie. – Dziękuję, Afrodyto.

Spojrzała na mnie, a jej twarz pozbawiona była jakiegokolwiek wyrazu.

– Nie zaczynaj się zachowywać, jakbyśmy były przyjaciółkami – powiedziała.

– Nawet mi to nie przyszło do głowy.

– Chodzi mi o to, że nie jesteśmy przyjaciółkami.

– Z całą pewnością. – Miałam wrażenie, że walczy ze sobą, by się nie uśmiechnąć.

– No tośmy sobie wyjaśniły – skwitowała Afrodyta. – Aha. I jeszcze jedno – dodała. – Pamiętaj, masz być cicho i nie wychodzić z cienia, żeby ludzie cię nie zobaczyli. Nie masz czasu na postoje.

– Będę pamiętać. Dziękuję, żeś mi o tym przypomniała.

– Okay, w takim razie powodzenia – pożegnała mnie.

Chwyciłam lejce, głęboko odetchnęłam i przycisnęłam uda do końskich boków, cmokając na Persefonę, by ruszyła.

Otoczył mnie świat będący niezwykłą kombinacją ciemności nocy i bieli śniegu. Miękkie płatki zmieniły się w ostre drobinki lodu. Wiatr ustabilizował się, tak że zacinało teraz tylko z jednej strony. Naciągnęłam koc na głowę, co częściowo osłaniało mnie od śniegu, i pochyliłam się, dopingując Persefonę do szybkiego kłusa. Pospiesz się! huczało mi w głowie. Heath cię potrzebuje!

Przecięłam parking i dalszą część szkolnego terenu. Kilka samochodów zostawionych na parkingu pokrytych było śnieżnymi czapami, a oświetlone z tyłu przez migające lampy gazowe wyglądały jak chrabąszcze na tle drzwi z siatki chroniących przed owadami. Nacisnęłam guzik otwierający bramę wjazdową, ale jej skrzydła utknęły w zaspach. Ledwo zdołałyśmy z Persefoną przecisnąć się przez wąską szczeliną. Skierowałam ją na prawo, byśmy schroniły się pod wielkimi dębami, skąd obserwowałam przez chwilę, czy nikt nas nie zauważył.

– Jesteśmy cicho… duchy… nikt nas nie zobaczył… – mruczałam pod nosem, a mój szept tłumił wyjący wiatr. Nagle zrobiła się absolutnie cicho. Natychmiast zrozumiałam, co to znaczy, więc szeptem zaczęłam prosić: – Wietrze, omijaj mnie. Ogniu, ogrzej mnie po drodze. Wodo, rozpuść śnieg na mojej ścieżce. Ziemio, daj mi schronienie. Duchu, nie pozwól, by strasz mnie ogarnął.

Ledwo wypowiedziałam te słowa, zauważyłam otaczające mnie światełko mocy. Persefona zarżała i skoczyła lekko na bok. Spostrzegłam wtedy, że otacza nas jakby bańka spokoju. Nadal trwała zamieć, była ciemna i zimna noc, ale przepełniał mnie spokój, czułam się otoczona żywiołami, które nade mną czuwały.

Pochyliłam głowę i szepnęłam: „Dziękuję ci, Nyks, za te hojne dary, jakimi mnie obdarzyłaś”. A w duchu dodałam: Mam nadzieję, że na nie zasługuję.

– Ratujmy Heatha – przypomniałam Persefonie. Ruszyła galopem, widziałam tylko kawałki śniegu i lodu wyrzucane spod jej pędzących kopyt, gdy gnałyśmy w ciemności nocy pod okiem bogini będącej przecież uosobieniem Nocy.

Persefona jak burza cwałowała przez Ulica Street, tak że w mig znalazłyśmy się u wylotu na Broken Arrow Expressway. Wjazd był zamknięty, o czym świadczyły ustawione w poprzek szlabany z migającymi czerwonymi światłami. Z uśmiechem przeprowadziłam Persefonę wokół szlabanów na wyludnioną autostradę i pognałam ją w stronę miasta. Wczepiłam się w nią, przytuliwszy głowę do jej szyli. Koc tylko furczał za nami, co musiało przypominać scenę z jakiegoś romansu historycznego, w którym bohaterka wymyka się na bal z kimś, kogo jej królewski rodzic uznał za osobę niewłaściwą. Wolałabym występować w takiej roli, niż zstępować do piekieł, co mnie właśnie czekało.

Skierowałam Persefonę na zjazd prowadzący do Centrum Teatralnego i dalej, do starych magazynów. Od śródmieścia aż do autostrady nie spotkałam żywego ducha, ale zaraz zauważyłam nielicznych przechodniów, zwłaszcza o okolicach dworca autobusowego, oraz tu i ówdzie przejeżdżające z wolna samochody policyjne. Zachowujemy ciszę… duchy… nikt nas nie widzi. Nikt nas nie słyszy. W myśli powtarzałam te słowa jak modlitwę. Najwyżej muskały nas niewidzące spojrzenia, jakbym rzeczywiście przeistoczyła się w ducha, co nie było żadnym pocieszeniem.

Persefona zwolniła i teraz lekko truchtała przez szeroki most, który przerzucał na drugi brzeg plątaninę torów. Kiedy dotarłyśmy na środek mostu, zatrzymałam konia, by spojrzeć w dół na nieużywane stare budynki magazynów rysujące się w ciemności. Dzięki pani Brown, mojej byłej nauczycielce ze szkoły średniej, wiedziałam, że dawniej był to piękny budynek w stylu art déco, później nieużywany i splądrowany, kiedy pociągi przestały tędy kursować. Teraz przypominał scenerię z Gotham city, miasta Batmana (och, wiem, że jestem wariatka). Miał wielkie łukowate okna i wieże połączone blankami, co przypominało nawiedzone zamki, w których straszy.

– Musimy się tam dostać – powiedziałam Persefonie. Dyszała od szybkiego biegu, ale nie robiła wrażenia specjalnie zmartwionej, co uznałam za dobry znak. Zwierzęta wyczuwają przecież grożące bliskie niebezpieczeństwo.

Kiedy minęłyśmy most, zobaczyłam zniszczoną boczną drogę prowadzącą na dół do magazynów. Było tam naprawdę ciemno. Nie powinno mnie to martwić, ponieważ jako adeptka miałam wyostrzony wzrok, zdolny do widzenia w ciemności, a jednak mnie martwiło. Mówiąc szczerze, czułam wzbierający we mnie strach, kiedy zbliżyłyśmy się do magazynu o okrążyłyśmy go w poszukiwaniu opisanego przez Heatha wejścia do piwnic.

Wkrótce znalazłam zardzewiałą kratę, która wydawała się przeszkodą nie do przebycia. Nie tracąc jednak czasu i nie bacząc na przejmujący strach, zaskoczyłam z grzbietu Persefony, by ją podprowadzić do zadaszonego wejścia, które mogło przynajmniej częściowo ochronić ją od wiatru i śniegu. Okręciłam lejce wokół jakiegoś żelaznego ustrojstwa, narzuciłam jej na grzbiet derkę i przez chwilkę poklepywałam ją, zapewniając, że dzielna z niej dziewczynka, i obiecując, że wkrótce będę z powrotem. Miało to być po trosze samospełniające się proroctwo, wierzyłam, że powtarzając je, przyczynie się do spełnienia życzeń. Kiedy w końcu odeszłam od Persefony, uświadomiłam sobie, jak bardzo podtrzymywała mnie na duchu jej obecność. Jeszcze to działało, gdy stanęłam przed żelazną kratą, mrużąc oczy i wpatrując się w ciemność.

Nie widziałam niczego poza niewyraźnym konturem wielkiego pomieszczenia. To musiała być piwnica nie całkiem, jak się okazał, opuszczonego magazynu. Ładna historia. Tam jest Heath, przypomniałam sobie, złapałam za brzeg kraty i pociągnęłam. Ustąpiła bez trudu, co świadczyło o tym, że ostatnio musiała być nieraz używana. Ładna historia, nie ma co.

Ale piwnice nie były takie znowu okropne, jak sobie wyobrażałam. Wątłe światło sączyło się zza okratowanych piwnicznych okienek, uwidaczniając liczne dowody częstej tu obecności bezdomnych. Wnętrze było zarzucone rupieciami, takimi jak pudła, kartony, brudne koce, a nawet wózki ze sklepów samoobsługowych (w jaki sposób udało im się je tu wtaszczyć?). zastanawiające, że nie zobaczyłam ani jednego bezdomnego. Piwnica przypominała mi umarłe miasto bezdomnych, co było jeszcze dziwniejsze, jeśli wziąć pod uwagę pogodę. Bo czyż aura nie zachęcała do tego, by schronić się przed zimnem i śniegiem we wnętrzu w miarę ciepłym i suchym? Padało przecież od kilku dni, w piwnicach więc powinni tłoczyć się ci, którzy wnieśli tu kartony i pozostałe rupiecie.

Jasne, że jeśli duchy czy zjawy zmarłych nawiedziły to miejsce, żywi opuścili je w popłochu. To by było jakieś sensowne wytłumaczenie.