Выбрать главу

Poczułam nikły cień nadziei.

– Więc jesteś żywa?

Wykrzywiła usta w pogardliwym grymasie, tak niepasującym do dawnej Stevie Rae, którą pamiętałam, że niemal słabo mi się zrobiło.

– Mówisz, że jestem żywa, a ja ci powiem, że to nie jest takie proste. Poza tym sama też nie jestem taka prosta jak dawniej.

Przynajmniej nie syczała na mnie jak Elliott. Stevie Rae jest żywa. Uchwyciłam się tej myśli, cudu właściwie, i pokonując strach i odrazę, błyskawicznie, by nie zdążyła się odsunąć, porwałam ją w objęcia i uściskałam mocno.

– Tak się cieszę, że nie umarłaś – szepnęłam.

Przypominało to ściskanie cuchnącego kamienia. Nie odskoczyła. Nie ugryzła mnie. W ogóle nie zareagowała, tylko potwory, które nas otaczały, zaczęły syczeć i groźnie pomrukiwać. Wypuściłam ją z objęć i cofnęłam o krok.

– Nie dotykaj mnie więcej – powiedziała.

– Stevie Rae, czy możemy gdzieś odejść na stronę, gdzie mogłybyśmy swobodnie porozmawiać? Powinnam zaprowadzić Heatha do domu, ale mogę wrócić, by spotkać się z tobą. A może ty byś poszła ze mną do szkoły?

– Chyba niczego nie zrozumiałaś.

– Tyle rozumiem, że coś ci się stało, ale nadal pozostajesz moją najlepszą przyjaciółką, więc możemy to jakoś wytłumaczyć.

– Zoey, niegdzie nie pójdziesz.

– Dobrze – udałam, że nie rozumiem zawartej w jej słowach groźby. – Domyślam się, że możemy tutaj porozmawiać, ale… – wymownie powiodłam wzrokiem po syczących potworach – trudno byłoby o swobodną atmosferę.

– Po prostu zabij ich! – warknął Elliott zza pleców Stevie Rae.

– Zamknij się Elliott – naskoczyłyśmy na niego jednocześnie. Naszej spojrzenia się spotkały i dałabym sobie głowę uciąć, że w jej oczach zobaczyłam coś więcej niż tylko nienawiść i okrucieństwo.

– Wiesz przecież, że nie mogą pozostać żywi, skoro nas widzieli – powiedział Elliott. Pozostałe potwory poruszyły się groźnie, wydając odgłosy oznaczające zgodę.

Wtedy ze sfory potworów wystąpiła naprzód dziewczyna. Bez wątpienia musiała być przedtem piękna. Nawet teraz otaczał ją jakiś nimb. Wysoka, jasnowłosa, poruszała się z większym wdziękiem niż pozostali. Ale kiedy zajrzałam jej w oczy, spostrzegłam w nich jedynie złość.

– Jeśli ty nie chcesz, ja to zrobię. Najpierw wezmę faceta. Mnie nie przeszkadza, że jego krew została skażona przez Skojarzenie. Nadal jest ciepła i świeża – oświadczyła i tanecznym krokiem zaczęła się zbliżać do Heatha.

Stanęłam przed nim, zastawiając jej drogę.

– Jeśli tylko go tkniesz, umrzesz. I to po raz drugi – ostrzegłam ją.

Stevie Rae przerwała jej syczący śmiech.

– Wracaj do pozostałych, Venus. Zaatakujesz, kiedy ci powiem.

Venus. To imię coś mi przypominało.

– Venus Davis? – zapytałam.

Ładna blondynka popatrzyła na mnie spod przymrużonych powiek.

– A ty, adeptko, skąd mnie znasz?

– Ona zna wiele osób i wie niejedno – odezwał się Heath wychodząc zza moich pleców. Powiedział to tonem, który określałam jako ton piłkarza. Arogancki, zadziorny nieustraszony, gotów do walki. – Mam już was dość, pieprzone potwory.

– A ten tam dlaczego się odzywa? – rzuciła Stevie Rae.

Westchnęłam i przewróciłam oczami. W jednym byliśmy zgodni: ja też miałam serdecznie dość tego upiornego towarzystwa. Pora, żebyśmy się stąd ewakuowali, jak też najwyższy czas, żeby moja przyjaciółka zaczęła postępować jak normalna istota, której ukrytą obecność dostrzegłam w przebłysku jej spojrzenia.

– To nie jest żaden „ten tam”. To Heath. Nie pamiętasz, Stevie Rae? Nie pamiętasz mojego byłego chłopaka?

– Zo, ja nie jestem twoim byłym chłopakiem, ja jestem twoim chłopakiem – sprostował Heath.

– Heath, mówiłam ci przecież, że między nami to nie wypali.

– Daj spokój, Zo. Jesteśmy Skojarzeni. Ja i ty, mała. – Uśmiechnął się do mnie szeroko, jakbyśmy byli na potańcówce, a nie otoczeni przez nie całkiem zmarłe potwory, które zamierzały nas pożreć.

– To był przypadek, porozmawiamy jeszcze na ten temat, ale na pewno nie teraz.

– Och, Zo, nie udawaj, że mnie nie kochasz. – Uśmiech nie schodził z jego twarzy.

– Heath, jesteś uparty jak kozioł. – Puścił do mnie oko, a ja nie mogłam się powstrzymać, żeby się do niego nie uśmiechnąć. – No dobrze. Kocham cię.

– Cssso się dzieje… – zasyczał ten potwór Elliott.

Pozostałe monstra zebrane wokół zaczęły się zbliżać do nas na niebezpieczną odległość. Z trudem opanowałam się, by nie trząść się ze strachu ani nie krzyczeć, a po chwili spłynął na mnie niezwykły spokój. Spojrzałam na Stevie Rae i nagle wiedziałam już, co zrobić. Podparłam się pod boki i spojrzałam jej prosto w twarz.

– Powiedz mu – zasugerowałam jej. – Wszystkim to powiedz.

– Co mam powiedzieć? – Jej rubinowe oczy zwęziły się, co nie wróżyło niczego dobrego.

– Powiedz im, co tu się naprawdę dzieje. Przecież ty wiesz. Wiem, że tak jest.

Stevie Rae wykrzywiła się, a słowa, które wyrzucała z siebie, brzmiały jak wydzierane z gardła.

– Ludzkie cechy! Oni pokazują swoje ludzkie cechy. – Potwory zaczęły warczeć i prychać, jakby je opryskano święconą wodą (to jeszcze jeden stereotyp na temat wampirów).

– Okazują słabość! To dlatego jesteśmy od nich silniejsi. – Venus wydęła pogardliwie wargi. – Bo my już nie mamy w sobie słabości.

Zignorowałam ją. Zignorowałam Elliotta. Cholera, na nikogo nie zwracałam uwagi, tylko wlepiłam wzrok w Stevie Rae, zmuszając ją w ten sposób, by spojrzała na mnie.

– Gówno prawda! – wypaliłam.

– Ona ma rację – powiedziała Stevie Rae, a w jej głowie pobrzmiewała wrogość i złośliwość. – Kiedy umieramy, wraz z nami umierają nasze ludzkie cechy.

– Może i to prawda w odniesieniu do nich, ale nie wydaje mi się, żeby ciebie to dotyczyło – powiedziałam.

– Nie wiesz wszystkiego na ten temat, Zoey – stwierdziła Stevie Rae.

– Nie muszę. Znam ciebie i znam naszą boginię, i więcej nie muszę wiedzieć.

– Ona nie jest już moją boginią.

– Naprawdę? To może twoja mama też już nie jest twoją mamą? – Wiedziałam, że trafiłam w czuły punkt, bo rzuciła się, jakby porażona fizycznym bólem.

– Ja nie mam mamy. Nie jestem już człowiekiem.

– Nie zawracaj mi dupy. Praktycznie ja też już nie jestem człowiekiem. Akurat przechodzę Przemianę, więc jestem trochę tym, trochę tamtym. Do diabła, jedynym prawdziwym człowiekiem wśród nas jest tylko Heath.

– Ale nie myślcie sobie, że z powodu braku człowieczości mam coś przeciwko wam.

Westchnęłam.

– Heath, tak się nie mówi. Mówi się: człowieczeństwa.

– Zo, wiem o tym, nie jestem idiotą. Ja ukułem ten termin.

– Ukułeś? – Nie do wiary, Heath tak powiedział?

Skinął głową.

– Uczyliśmy się o tym na lekcjach angielskiego z Dickinson. To ma związek z… – Tu przerwał, a mnie się wydało, że potwory słuchają z uwagą -…z poezją.

Roześmiałam się mimo naszego groźnego położenia.

– Heath, ty rzeczywiście wziąłeś się do nauki!

– A nie mówiłem? – Uśmiechnął się do mnie, co dodało mu mnóstwo uroku.

– Dość tego! – Głos Stevie Rae odbijał się echem od nierównych ścian podziemnego korytarza. Odwróciła się plecami, kompletnie nas ignorując. – Widzieli nas. Za dużo wiedzą. Muszą umrzeć. Zabijcie ich. – To mówiąc, odeszła.

Tym razem Heath, próbując zasłonić mnie ciałem, nie bawił się w konwenanse. Obrócił się błyskawicznie i kompletnie zaskoczoną przerzucił mnie za siebie, taż że wylądowałam na tyłku na tym obrzydliwym materacu. On zaś zaraz gotów im stawić czoła szeroko rozstawił nogi, zacisnął pięści i wydał z siebie pomruk, gestem i postawą odstraszając przeciwnika, jak to robił, będąc graczem drużyny Broken Arrow Tiger.