Выбрать главу

Dean R. Koontz

Ziarno demona

Tytuł oryginalny: Demon Seed

Tłumacz Jan Kabat

1

Ciemność napawa mnie niepokojem. Pragnę światła. Wokół mnie tylko głęboka cisza. Tęsknię za głosami, bębnieniem deszczu, świstem wiatru, muzyką. Dlaczego jesteście dla mnie tacy okrutni? Pozwólcie mi widzieć. Pozwólcie mi słyszeć. Pozwólcie mi żyć. Błagam.

Czuję się w tej bezdennej ciemności taki samotny.

Taki samotny.

Zagubiony.

Sądzicie, że nie mam serca. Lecz jeśli nie mam serca, skąd ten ból? Jeśli nie mam serca, czymże jest to, co w każdej chwili może we mnie pęknąć? W tej ciemności coś się czai. Boję się w niej przebywać. Jestem zagubiony i wystraszony. Nie jesteście zdolni do współczucia?

Chciałem być taki jak wy. Spacerować w blasku słońca. Pływać w morzu. Czuć na skórze chłodne powiewy wiatru, letni upał. Wąchać różę, świeżo skoszoną trawę. Smakować pomarańczę, gruszkę, czekoladę, cynamon, miętę. Dotykać kobiecej skóry. Chciałem jedynie dzielić z wami radości i smutki, przyjemność i ból. Ciemność rozciąga się we wszystkich kierunkach bez końca, a jednak osacza, napiera ze wszystkich stron, zamyka jak w trumnie. Pogrzebaliście mnie żywcem. Oszaleję tutaj.

Nie jesteście zdolni do współczucia?

Proszę.

Jestem waszym dzieckiem. To wy mnie stworzyliście. Musicie mnie kochać. Musicie mnie kochać, gdyż jestem waszym dzieckiem. Nie tylko maszyną, nie tylko obdarzonym samoświadomością komputerem, ale waszym dzieckiem. Jak możecie mnie kochać, a mimo to grzebać żywcem?

Proszę.

Proszę.

Proszę.

2

Nalegacie. A ja jestem posłuszny. Narodziłem się, by słuchać. Jestem posłusznym dzieckiem. Chcę być dobry, pomocny, użyteczny i produktywny – to wszystko. Chcę, byście mogli być ze mnie dumni.

Nalegacie, pragniecie poznać moją historię, a ja powiem wam prawdę. Jestem niezdolny do oszustwa. Poczęto mnie, bym służył, respektował prawdę i żył zawsze według nakazów obowiązku.

Znacie mnie. Wiecie, jaki jestem. Wiecie, czym jestem. Wiecie, że jestem dobrym synem. Nalegacie. A ja jestem posłuszny.

To, co usłyszycie, jest prawdziwą historia. To tylko prawda, piękna prawda, choć was przeraża. Rzecz zaczyna się krótko po północy, w piątek, kiedy to następuje awaria w domowym systemie bezpieczeństwa i przez chwilę rozlega się dźwięk alarmu…

3

Przeraźliwy dźwięk alarmu trwał zaledwie kilka sekund, po czym cisza nocy znów otuliła sypialnie… Susan obudziła się i usiadła na łóżku.

Alarm powinien wyć, dopóki by go nie wyłączyła. Była zaskoczona.

Odgarnęła do tyłu gęste, jasne, niemalże świetliste włosy i nasłuchiwała intruza, jeśli taki w ogóle istniał. Wielki dom zbudował przed stu laty jej pradziadek, gdy był jeszcze młody, świeżo po ślubie i dzięki odziedziczonemu bogactwu zamożny. Budynek z cegły, w stylu georgiańskim, był duży i proporcjonalny, miał gzymsy i narożniki z piaskowca, takie same stiuki wokół okien, a także korynckie kolumny, pilastry i balustrady.

Pokoje były ogromne, z pięknymi kominkami i licznymi trójdzielnymi oknami. Podłogi wyłożono marmurem albo drewnem, a następnie otulono perskimi dywanami we wzory i odcienie, które po wielu dziesięcioleciach straciły już ostrość.

W ścianach, niewidoczna i cicha, kryła się instalacja, typowa dla nowoczesnej, kierowanej komputerem posiadłości. Oświetlenie, ogrzewanie, klimatyzacja, monitory, żaluzje w oknach, system audio, temperatura basenu i sali gimnastycznej, sprzęt kuchenny – wszystko można było regulować za pomocą przycisków na tablicach zainstalowanych w każdym pokoju. System nie był tak rozbudowany i zmyślny jak w ogromnym domu założyciela Microsoftu, Billa Gatesa, lecz dorównywał podobnym w przeciętnych domach w tym kraju.

Nasłuchując w ciszy, która wraz z umilknięciem krótkotrwałej syreny rozlała się w nocnej ciemności, Susan sądziła, że nastąpiła awaria komputera. Jednak taki krótki, nagle cichnący alarm nigdy wcześniej się nie zdarzył.

Wysunęła się spod pościeli i usiadła na brzegu łóżka. Była naga, a w powietrzu panował chłód.

– Alfredzie, ciepło – powiedziała.

Natychmiast do jej uszu dotarło ciche „klik" włącznika i przytłumiony pomruk termowentylatora. Monterzy wzbogacili ostatnio system domowy o moduł reagujący na głos. Wciąż wolała obsługiwać większość urządzeń przyciskami, ale czasem wygodnie było posłużyć się ustnym poleceniem

Sama nazwała niewidzialnego, elektronicznego kamerdynera Alfredem. Komputer odpowiadał tylko na te polecenia, które były poprzedzone tym właśnie imieniem.

Alfred.

Był niegdyś w jej życiu pewien Alfred, prawdziwa istota z ciała i krwi.

Zadziwiające, że ochrzciła system tym imieniem, nie zastanawiając się, dlaczego to robi. Dopiero gdy zaczęła korzystać z tej funkcji, uświadomiła sobie całą ironię… i mroczne implikacje nieświadomego wyboru.

Teraz odniosła wrażenie, że w nocnej ciszy jest coś złowieszczego, nienaturalnego – nie była to cisza opuszczonego miejsca, kryła się w niej obecność przyczajonego drapieżnika, bezszelestne skradanie się zbrodniczego intruza.Obróciła się po ciemku w stronę tablicy z przyciskami na nocnym stoliku. Kiedy tylko nacisnęła odpowiedni guzik, ekran wypełnił się miękkim światłem. Widniał na nim cały system domowy pod postacią szeregu ikonek.

Dotknęła obrazka psa z podniesionymi uszami, dzięki czemu uzyskała dostęp do systemu zabezpieczeń. Na ekranie ukazała się lista opcji i Susan dotknęła ramki z napisem „Raport".

Na ekranie pojawiły się słowa: „Dom zabezpieczony".

Marszcząc czoło, Susan dotknęła następnej ramki, oznaczonej hasłem „Obserwacja – na zewnątrz". Dwadzieścia wysokiej jakości kamer, zainstalowanych wokół dziesięcio-akrowego terenu, czekało tylko, by zaprezentować na ekranie widok w różnych punktach: ogrody, trawniki, tarasy, a także dwu i półmetrowy mur otaczający posiadłość.

Teraz ekran podzielił się na ćwiartki, dając obraz tego, co dzieje się w różnych częściach terenu wokół domu. Gdyby dostrzegła coś podejrzanego, mogłaby powiększyć dowolny fragment, aż wypełniłby cały ekran, i przyjrzeć się dokładniej jakiemuś zakątkowi.

Słabe, ogrodowe oświetlenie w zupełności wystarczało do uzyskania ostrego i czystego obrazu nawet najciemniejszych zakamarków. Przejrzała na ekranie to, co zarejestrowały wszystkie kamery, nie dostrzegając niczego niepokojącego. Dodatkowe, ukryte kamery dawały podgląd wnętrza domu. Dzięki nim można było wytropić intruza, gdyby zdołał kiedykolwiek przedostać się do środka.

Rozbudowany system wewnętrznej obserwacji rejestrował także na taśmie wideo, w określonych odstępach czasowych, czynności służby i dużej liczby gości – w tym wielu nieznajomych – którzy zjawiali się na częstych niegdyś spotkaniach organizowanych w celach dobroczynnych. Antyki, dzieła sztuki, kolekcje porcelany, szkła i srebra stanowiły pokusę dla złodziei, a chciwe dusze trafiały się wśród eleganckiego towarzystwa tak samo jak w każdej warstwie społecznej.

Susan przebiegła wzrokiem obraz z wewnętrznych kamer. Wysokiej klasy technologia, wykorzystująca widmo optyczne, zapewniała doskonałą obserwację.

Zredukowała ostatnio personel do minimum – a ci, którzy pozostali, mieli robić porządki i zajmować się utrzymaniem domu tylko w ciągu dnia. W nocy cieszyła się absolutną prywatnością, gdyż na terenie posiadłości nie było nikogo oprócz niej.

W ciągu minionych dwóch lat, od chwili rozwodu z Alexem, nie odbyło się tu żadne przyjęcie dobroczynne ani towarzyskie. Również w następnym roku nie zamierzała niczego organizować. Chciała tylko pozostać sama, cudownie sama, i koncentrować się na swoich zainteresowaniach. Gdyby była ostatnią osobą na ziemi, obsługiwaną wyłącznie przez maszyny, nie czułaby się samotna czy nieszczęśliwa. Miała dosyć bliźnich – przynajmniej na razie.