Matka za to mówiła dużo, swym szybkim, niskim głosem, w którym ciągle słyszało się jaśniejsze nutki, jakby echo śmiechu czy płaczu. Mówiła o tym, że bardzo jej było mnie brak, że czekała na tę chwilę, kiedy mnie wreszcie ujrzy, że opowiadał jej o mnie ojciec i że ojciec zadowolony był ze swego syna, kiedy zdobyłem swe imię i kiedy Owases opowiedział mu, jak dobre czynię postępy w nauce w obozie Młodych Wilków.
— A Tanto? — pytała. — Czy Tanto był dobry dla ciebie? Czy opiekował się tobą?
— Tanto — odpowiedziałem — jest dobrym bratem i będzie wielkim wojownikiem. Mówią o nim, że jest najdzielniejszym z młodych myśliwców, matko.
Matka umilkła. Miała niespokojne oczy. Smutek przeleciał przez nie jak cień chmury. Zrozumiałem. Przecież i ojciec, i Tanto byli teraz na drodze, na której spotykać mogli nie tylko ludzi z Królewskiej Konnej, ale także kule z ich strzelb.
W tej samej sytuacji podjechały do nas dwie młode dziewczyny. Ubrane były podobnie jak matka, na głowach jednak miały opaski oznaczające, że nie posiadają jeszcze mężów. Pierwszą z nich poznałem od razu — była to moja siostra Tinahet, Smukła Brzoza. Drugą też chyba pamiętałem: jej duże, głęboko osadzone oczy, pociągłą twarz i szybki uśmiech. Tak, to była przyjaciółka siostry — Tinglit, Brzozowy Listek.
Witały mnie uśmiechami. Ja jednak nigdy jeszcze nie rozmawiałem z młodymi kobietami — nie bardzo więc wiedziałem, jak je przywitać i co do nich mówić. Podniosłem dłoń na powitanie, powiedziałem: „Bądźcie zdrowe” i… to było wszystko.
Tinahet pogłaskała mnie z lekka po ramieniu, a Tinglit pochyliwszy się ku niej szeptała coś śmiejąc się cicho. W ogóle wszystkie trzy uśmiechały się, patrzyły na mnie, ja czułem, że na nic mi się tu nie zdają nauki Owasesa i polowanie w puszczy — że krew uderza mi do policzków i nic ciekawego ani matce, ani dziewczętom powiedzieć nie potrafię.
W końcu, żeby jakoś przerwać coraz głupsze milczenie, wziąłem ido ręki lasso, które miałem umocowane przy prawym kolanie…
— To lasso mam od ciebie, Tinahet… — zacząłem niepewnie. Siostra od razu skinęła głową.
— Tak, braciszku. Sama ci je plotłam z końskiego włosia. Chciałani, by mój brat miał jak najmocniejsze lasso, więc trzykrotnie moczyłam je w gorącym tłuszczu bobrowym.
I znowu zaległo milczenie.
Ciążyło mi nieznośnie. Bardzo było szczęśliwe spotkanie z matką, z siostrą i nawet z Tinglit, która — przypomniałem sobie teraz dobrze — nieraz przynosiła do naszego namiotu słodkie plastry miodu. Ale nie umiałem z nimi rozmawiać i choć nie chciałem się jeszcze z nimi rozstać, to jednak powściągałem z lekka konia, by pozostać nieco w tyle.
Ale Tinglit nie zamierzała pozostawić mnie w spokoju. Ona również powściągnęła wodze swego konia i zrównała się ze mną. Wtedy oparła rękę na szyi mego wierzchowca i poważniejąc nagle spytała:
— Gdzie jest Tanto?
— Tanto? — uśmiechnąłem się dumnie. — Tanto został wyróżniony przez Radę Starszych i dopuszczono go na wspólną ścieżkę ze starszymi. Tanto jest dzielnym, młodym wojownikiem.
— Opowiedz mi o nim. Wzruszyłem ramionami.
— Przecież nie jest twoim bratem. Dlaczego mam ci opowiadać?
— Jesteś… — zaczęła gwałtownie, jakby z gniewem, ale nagle swoim zwyczajem roześmiała się. — Przecież możesz to uczynić.
Uparłem się.
— Powiedz: dlaczego?
Tinglit znowu spoważniała. Przechyliła się ku mnie i z bliska ujrzałem jej wielkie oczy, czarne jak głębia rzeczna, na której dnie pełgają jaśniejsze płomyki.
Mówiła tak:
— Chcę, żebyś mi o nim opowiadał, bo moje myśli zawsze krążą koło niego, jak czajki wokół gniazd. Prosiłam bogów, by wrócił do wioski i żebym mogła spojrzeć w jego oczy jak w jezioro, nad którym rozkładamy nasz obóz. A teraz, kiedy byłam pewna, że Manitou wysłuchał mej prośby, twój brat, o którym zawsze myślę, odszedł z wojownikami.
Mówiła to głosem szybkim, cichym, lecz ostrym. Nie rozumiałem, o czym mówi, ale pojąłem, że mówi o sprawach bardzo dla niej ważnych.
— I matka, i siostra, i ja — odrzekłem z powagą — jesteśmy dumni, że Tanto został dopuszczony na ścieżkę dojrzałych wojowników. Jest on silniejszy od wielu silnych łowców, a mądry jak wojownicy z Rady Starszych. Kiedy wychodzi w puszczę, kłaniają mu się niedźwiedzie i jelenie. Drzewa ustępują mu z drogi. Nie boi się orłów ani skał. A nawet niedźwiedzie… — tu jednak przypomniawszy sobie pewną wyprawę po miód dzikich pszczół urwałem pieśń pochwalną i zły sam na siebie powiedziałem ostro: — Dlaczego jednak mam młodej dziewczynie opowiadać o dzielnym wojowniku?
Oczy Tinglit błysnęły, jakbym ją uderzył. W końcu roześmiała się, wzruszyła ramionami.
— Głupi jesteś, mój Sat-okhu — szepnęła i popędziwszy konia podjechała do mojej siostry.
I znowu dziewczęcym zwyczajem zaczęły coś szybko szeptać przeplatając słowa śmiechem, a śmiech ruchami tak szybkimi i niedorzecznymi jak lot kawki.
Byłem zły. Jak śmiała? Bardzo byłem zły. Ale… ale równocześnie wiedziałem, że czegoś nie wiem. Ostatecznie Tinglit nie była nie tylko z naszej rodziny, ale nawet z naszego rodu. Czegóż więc mogła chcieć od mego brata? I dlaczego jej myśli krążą wokół niego jak czajki wokół gniazda?
Czułem się tak, jakbym spotkał w puszczy trop nie znanego mi zwierzęcia albo znalazł pióro nieznanego ptaka.
Pochód nasz posuwał się pośród skał coraz większych. Słońce minęło zenit i wkrótce wjechaliśmy na niewielką polanę usianą głazami, polanę o marnej, pożółkłej trawie. Ponieważ starcy prowadzący pochód zatrzymali się, by rozłożyć obóz, zawróciłem ku swoim, ku Młodym Wilkom.
Postój nie trwał długo. Najwięcej kłopotów czyniły dzieci rozbiegające się wśród głazów. Ciągle słychać było krzyk nawołujących je matek. Śmieszyło to nas bardzo — zabawialiśmy się nawet w polowanie na tłustego malca ze szczepu Tanów, który za główny cel swego życia uważał, jak się zdaje, nieustanne ginięcie z oczu swej matce, jeszcze okrąglejszej niż on, nieustannie jazgoczącej wysokim głosem młodej kobiecie.
Malec zresztą był sprytny. Jak mądry świstak przepadał między skałami, co chwila przyczajając się w jakimś załomie. Wreszcie matka zabrała się do pasa, nad obozem podniósł się wielki wrzask i tak zakończyliśmy swe jedyne łowy na tej polanie.
Byłem jednak markotny. Gnębiła mnie sprzeczka z Tinglit. Już nawet nie jej obraźliwe słowa, ale sama przyczyna, dla której popadła w gniew. A że przywykliśmy, Młode Wilki, z każdą trudną sprawą udawać się-do Owasesa, na moje zaś wątpliwości nie umiał odpowiedzieć ani Skacząca Sowa, ani bliźniacy z rodu Kapotów, ani dwóch jeszcze innych Uti — udałem się w końcu wraz z Sową na poszukiwanie nauczyciela.
Pochód gotował się znów do drogi, znaleźliśmy więc Owasesa przy koniach. Stary wojownik sprawdzał skóry, którymi okryliśmy końskie kopyta na czas ciężkiej drogi po kamiennym szlaku. Czekaliśmy, aż skończy.
Gdy ruszyliśmy w pochód, z pierwszym końskim krokiem spytał, czego chcemy od niego.
Bardzo właściwie było trudno to wyjaśnić. W krótkich jednak słowach powtórzyłem mu rozmowę z Tinglit i na moment znów ogarnęła mnie wściekłość, bo nawet Owases, wiecznie surowy Owases, nie umiał powstrzymać uśmiechu, kiedy zakończyłem swą opowieść pytaniem:
— Dlaczego-nazwała mnie głupim, ojcze? I skąd te pytania, ta przyjaźń obcej dziewczyny do mego brata?
Na szczęście Owases nie kpił ze mnie.
— Młodym dziewczętom — rzekł — łatwo spada głupie słowo z ust. Ale i ty nie byłeś mądry. Bywa tak, że obca dziewczyna ma prawo pytać o młodego mężczyznę. Czyni to wtedy, kiedy czuje wielką przyjaźń do niego i kiedy chce go wybrać sobie na męża. Taka przyjaźń łączy mężczyznę z kobietą i każdy wojownik umie ją szanować. Tinglit chce być takim przyjacielem twego brata, jakim jest twoja matka dla twego ojca. Dlatego pytała o niego.