Rano od strony leśnej doliny ukazało się czterech wojowników i czarownik. Nieśli na barkach przygotowane w nocy pod kierunkiem szamana nosze, na których Szybka Strzała i drugi zmarły wojownik mieli odbyć swą ostatnią drogę do groty u podnóża Kensketu — Skały Zmarłych.
Na widok wojowników żony zabitych zaczęły przebierać swych mężów do ostatniej drogi, śpiewając im cicho:
O sławny mój mężu!
Zakładam ci mokasyny ze skóry karibu, aby krok twój był lekki i miękki abyś szybko zaszedł do Wielkiej Krainy Spokoju. Maluję twoją twarz barwami miłości i przyjaźni, bo Giche Manitou wypali z tobą świętą fajkę.
Bluza ta będzie przypominała ci zawsze o wielkich twych czynach na” ziemi. Żyj szczęśliwie obok Wielkiego Ducha, a orle pióra niech ci śpiewają o chwale twego życia…
Gorzka Jagoda obchodził krąg stojących wokół wojowników i Młodych Wilków, by wybrać orszak, który odprowadzi obu zmarłych na miejsce pożegnania. W pochodzie tym mieli bowiem iść ojcowie i synowie najstarsi i najmłodsi z tych, którzy mają już swe imiona — aby każdy umiał odnaleźć drogę do Groty Milczących Wojowników, jeśli nawet sam jeden miałby pozostać na ziemi.
Pochód prowadził mój ojciec. Ja zaś byłem najmłodszym z tych, których wybrał Gorzka Jagoda.
Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Przodem szedł wojownik przybrany w czarne pióra. Prowadził nas jednostajnym, powolnym głosem niesionego przez siebie bębna. Tuż za nim postępowało dwóch innych z drewnianymi grzechotkami, a przyczepione U ich kostek końskie ogony zacierały na ścieżce ślad mokasynów, tak jak zaciera swój ślad każdy brat śmierci.
Szliśmy bez słów, bez rozmów i pieśni, wsłuchani w odgłos bębna i grzechotek. Ci, którzy należeli do rodu zabitych, pomazali twarze sadzami i poranili sobie nożami piersi, krew swą ofiarowując duszom umarłych…
Zdążaliśmy do wnętrza Słonych Skał. Dokoła panowała pustka. Tu już była ziemia milczenia, suszy i głodu. Czasem tylko pośród krzaków przesunie się z wolna szakal, a nad skałą przeleci ciężko sęp. To jedyni mieszkańcy serca Słota i Skały. Dalej już ciągną się tylko długie łańcuchy gór, pokryte wiecznym śniegiem. Żaden ptak nie przeleci przez puste niebo nad nimi, żaden szmer żyjącego stworzenia nie przerwie ich milczenia.
Pod sam wieczór stanęliśmy przed dwiema ciemnymi skałami, broniącymi wejścia do ostatniego wąwozu całej wielkiej doliny. Strzegły go też ułożone pod skałami niedźwiedzie czaszki. Każdy z orszaku wkładał do ich wnętrza ofiarną szczyptę tytoniu, prosząc duchów niedźwiedzi, by broniły żywych przed złymi duchami. Tu orszak się zatrzymał.
Malowaliśmy swe ciała w powitalne barwy plemienne, a wszyscy wojownicy wypalili kalumet — fajkę pokoju, wydmuchując święty dym w niebo, ziemię i cztery strony świata.
Zapewniwszy sobie przychylność duchów mogliśmy już wyruszyć w dalszą drogę. Wiodła ona przez wąwóz, w którym coraz częściej natrafialiśmy na wyschłe od słońca i deszczu szkielety zwierząt. Ktokolwiek bowiem zbłądził pomiędzy ścianami ostatniego wąwozu Doliny Słonych Skał, nie odnalazł wyjścia — musiał zginąć z braku wody i pożywienia. Były tu tylko kamienie i słony pył. Kusketa — skały mówiące o śmierci. Oto przepaść dzieląca dwie ostatnie części wąwozu.
Za nami Czarne Skały — Kusketa. Przed nami, za przepaścią — Kensket, Skały Zmarłych.
Ojciec doszedłszy do brzegu urwiska wzniósł ręce w górę i zwracając twarz ku zmarłym zaczął śpiewać jedyną pieśń, jaką kiedykolwiek słyszał ten wąwóz, pieśń, którą się śpiewa tylko tutaj, u progu Kensket:
Ojcowskiej pieśni nie odpowiedziało żadne echo. Trwała tu cisza ogromna, cisza krainy zmarłych.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Milczały już bęben i grzechotki. Pochód kroczył niemal bezszelestnie wąską, zawieszoną tuż nad przepaścią ścieżką. Kiedy ścieżka przeszła w szeroką platformę, rozłożyliśmy się na spoczynek.Do Groty Milczących Wojowników było już niedaleko. Musieliśmy jednak przeczekać tu całą noc, bo zmarłych odwiedzać wolno dopiero o świcie.
Wejście do groty zasłaniały wielkie głazy.
Szliśmy niskim skalnym korytarzem. Słaby blask wczesnego świtu szybko zniknął za plecami, kroczyliśmy w pełnej ciemności i nawet ja musiałem pochylać głowę by nie zawadzić o strop.
Wreszcie skończył się korytarz i zapaliliśmy łuczywa. Ich płomień nie drgał nawet — tak ciche i nieruchome było tu powietrze. Staliśmy na progu groty tak wielkiej, że światło pochodni nie sięgało jej ścian. Ściany i sklepienia stanowiła ciemność, czarniejsza niż wszystkie bezchmurne noce. Staliśmy bez ruchu — tylko niosący nosze wojownicy złożyli zmarłych na ziemi układając obok nich cały ich ziemski dobytek: broń, pożywienie, stroje. Oto do wielkiego oddziału Milczących Wojowników przybyło dwu nowych braci.
Płomienie pochodni nie sięgały ściany ani sklepienia, ale wydobyły z mroku dziesiątki tych synów plemienia Szewanezów, których dusze dawno już odeszły Drogą Słońca. Wszyscy oni tańczyli niegdyś tańce wojenne, pędzili konno po równinach, przemykali się z łukiem przez puszczę. Teraz siedzą tu nie poruszeni od lat. od dziesiątków, może nawet setek lat — tak jak usadowili ich ci, co ich tu przynieśli, a którzy zapewne sami też śpią obok nich.
Oto przy palu totemowym siedzi dwóch wojowników — wódzi czarownik. Siedzą wspierając dłonie»na podkulonych kolanach, z twarzami zwróconymi ku wejściu groty, a więc w stronę północno-zachodniego wiatru. Ciała ich zdobią bogate ubiory o żywych jeszcze i wyrazistych barwach, głowa wodza przybrana jest długim, białym pióropuszem opadającym na ziemię niczym skrzydła zabitego orła. Przed każdym z nich broń, kalumet, naczynia z żywnością.
Za nimi — inni. Większość z nich siedzi wspierając ręce na kolanach, z pochylonymi w dół twarzami. Ale niektórych, szczególnie wielkich, pozostawiono tu w takich pozach, w jakich pochwyciła ich śmierć. Są tacy, którzy siedzą na koniach, innych złożono w ich łodziach, w kanoe z kory brzozowej…
Wszystkie te ciała ludzkie i zwierzęce wyschły w ciągu długich lat, przemieniły się w kamień, stały się kamiennymi głazami wśród kamiennych skał. Płomień odbija się na ich włosach, strojach i broni drobnym migotliwym blaskiem. Wszystko pokrywają przezroczyste kryształki soli. Wszystko tu wysycha i przenika solą — taka jest ta ziemia i skały, taka jest Grota Milczących Wojowników.
Na ścianach groty spisana jest historia plemienia, historia wielkich i sławnych czynów, jego walk, łowów, wędrówek.
Ojciec obchodząc grotę niesie blask swej pochodni wzdłuż ścian pokrytych tajemniczymi znakami. Każdy z tych rysunków i malowideł to jeden dzień historii Szewanezów. Ale i te znaki, jak dawno zmarli wojownicy, przestały już do nas przemawiać. Ich język umilkł w ciągu wieków — zagubiono go w czasach bezlitosnych walk z białymi, w czasach kiedy wodzowie i czarownicy ginęli tak szybko, że brakło im czasu na przekazanie języka znaków swym następcom, swym synom. I prawie nikt już z plemienia nie potrafi ich odczytać. Nawet Gorzka Jagoda i ojciec znają tylko niektóre.