Выбрать главу

Sowa nic nie odpowiedział. Zamiast tracić czas na słowa, rzucił się nagle na mnie i wpakował mnie głową w śnieg. Nie uszło mu to jednak na sucho. Po chwili obaj mieliśmy pełno śniegu za kołnierzem, w rękawach i we włosach. Raz jeden, raz drugi był na górze, żaden nie chciał się poddać.

Przyjaźń przyjaźnią, ale czułem już, jak mi puchnie oko, a drogi Sowa barwił śnieg krwią z nosa…

Nagle zerwaliśmy się na równe nogi. Tauha, który przed chwilą znów przepadł w puszczy, zaczął nagle wyć wilczym głosem. Co to było? Co to miało oznaczać? Popędziliśmy w jego stronę. Tak zwykle wyją psy nad ciałem człowieka.

Tauha odnalazł człowieka. Nad brzegiem strumienia leżał twarzą do ziemi Indianin o ściętych krótko włosach, w obszarpanym stroju, wiszącym na przeraźliwie chudej postaci. Obróciliśmy go na plecy. Trudno było rozpoznać, kim jest ów człowiek. Pod strupami krwi i brudu kryło się jednak coś znajomego.

— Złamany Nóż! — krzyknął Sowa.

Tak, to był Złamany Nóż. Wojownik, którego pochwycili biali w Kanionie Milczących Skał, a o którym Wap-nap-ao mówił, że zgodził się pójść do rezerwatu.

Stopy i dłonie, całe spuchnięte, stanowiły jedną dużą ranę. Całe ciało pokryte miał zadrapaniami, ranami o pobielałych brzegach.

Ułożyliśmy rannego na ułamanych gałązkach, potem Sowa pognał do obozu po pomoc. Siedziałem nad rannym wojownikiem.

Znowu kończył się dzień, znowu nadciągał od wschodu mrok.

Ale o wiele groźniejszy mrok nadciągnie pewnie z południa od strony obozowiska białych. Patrzyłem na ściętą głodem twarz Złamanego Noża. Czego był posłem? Co wieścił losom swego plemienia?

I wtedy raz jeszcze zaciąłem się w lewe ramię, aby kilka kropel krwi spłynęło na śnieg pokrywający ziemię wolnych Szewanezów — aby zawrzeć z nią przymierze na każdą porę roku. Na czas mrozu i na czas upału, na czas wiatru północy i wiatru południa. Na całe życie, jak tylko długo trwać będzie.

Świat nie jest tak długi i szeroki. Nie ma dla zemsty mojej Dróg ciężkich i trudnych. Żebym go nie mógł dosięgnąć. Żeby zemsta moja nie mogła go dosięgnąć. Mojego wroga — Wap-nap-ao!

Rodzina Złamanego Noża, od czasu kiedy dostał się do niewoli, jego matka, żona i dwóch małych synów, mieszkała w osadzie szczepu Tanów. Z tego szczepu pochodziła jego żona — opiekowali się więc nią jej bracia. Po przywiezieniu rannego do obozu ojciec wysłał gońca do Tanów z radosną nowiną, Złamanego Noża zaś wziął do swego namiotu Owases.

Przez pierwsze dwa dni nie wolno było widywać się z chorym wojownikiem. Leczył go Gorzka Jagoda. Po zachowaniu się Owasesa zaś, po tym, że nie dawał wstępu do swego namiotu nawet dojrzałym wojownikom, widać było, że Złamany Nóż jest naprawdę ciężko chory.

Na piąty dzień po jego powrocie zjawiła się rodzina chorego. Kobiety rozwinęły namiot pokryty jego znakami totemowymi, nie były jednak szczęśliwe, mimo że syn i mąż powrócił z drogi tak dalekiej, jakby to była Droga Słońca. Złamany Nóż wrócił bowiem, z niewoli. Powitano go i opiekowano się nim, jakby powrócił z walki, z boju, którym ma prawo szczycić się wojownik. On jednak myślał inaczej i całą sprawę inaczej oceniał.

Byłem jednym z tych chłopców, których wezwał Owases, by pomogli przenieść chorego do namiotu, rozstawionego już przez matkę i żonę Złamanego Noża. Byłem więc świadkiem ich powitania. Zdawało mi się, że będzie to chwila wielkiej, choć cichej radości. Złamany Nóż wracał do zdrowia. Mógł już chodzić o własnych siłach i tylko Gorzka Jagoda zakazał mu się poruszać.

Kiedy wnieśliśmy chorego w obecności ojca, Owasesa i Gorzkiej Jagody do jego namiotu, oczy żony Złamanego Noża lśniły od łez radości, a matka rzuciła się ku niemu szepcząc coś bezładnie. Złamany Nóż jednak odwrócił od nich głowę.

— Żona moja — powiedział — ma obciąć swoje warkocze na znak żałoby, bo Złamany Nóż umarł. Będę mieszkał w tym namiocie wraz z wami, ale matka niech nie wspomina, że urodziła kiedyś syna, a żona odśpiewa pieśń żałobną.

Jego słowa uraziły nawet ojca, nawet Owases się żachnął. Żona Złamanego Noża wybuchnęła nagle płaczem, ale ojciec przerwał jej ostrym ruchem ręki.

— Nasz brat źle postanowił. Powitaliśmy go jak wojownika. Dostał się do niewoli nie przez swoje tchórzostwo, nie przez niegodną mężczyzny słabość. Znamy cię od lat, znamy cię, gdy jeszcze byłeś małym Uti, i powiadam teraz, że nie utraciłeś swego imienia i każdy je powtarza jako imię dzielnego wojownika.

Złamany Nóż milczał. Wtedy przemówił Owases:

— Uczyłem cię stawiać pierwsze kroki na ścieżkach wojownika i myśliwego. Kiedy zdobyłeś taką siłę, że potrafiłeś łamać w palcach jednej ręki żelazne noże, sam dałem ci twe imię. Teraz przyjąłem cię do swego namiotu jak brata, a nie jak tchórzliwego niewolnika. Dla mnie Złamany Nóż nie umarł.

Chory słuchał tych słów z przymkniętymi oczami, jego twarz była nieruchoma. Tylko w oczach kobiet zaczęła lśnić nowa nadzieja i radość. Zwróciły teraz twarze ku Gorzkiej Jagodzie. Co on powie?

Czarownik jednak czekał jeszcze. Chory widać zrozumiał, że czeka na nowe jego słowa. Jego głos był głuchy z cierpienia, którego nie mógł ukryć.

— Może nawet nie umarł jeszcze Złamany Nóż. Ale wolałbym, ojcze Owases, żeby to twoja strzała utkwiła w moim sercu, niż żeby biali nałożyli sznury na moje ręce i przybili mój znak totemowy na mówiącym papierze.

— Złamany Nóż nie umarł. Żyje i jest wojownikiem — powtórzył ostro Owases.

— Czy to biali — spytał wtedy Gorzka Jagoda — odbili na mówiącym papierze znak Złamanego Noża?

— Tak.

Gorzka Jagoda położył dłoń na ramieniu chorego.

— W tym namiocie kobiety nie będą śpiewać pieśni umarłych. Powitajcie swego męża i syna — zwrócił się do kobiet — za dwa dni powita go Rada Starszych plemienia, gdzie wojownik Złamany Nóż powie, jakie przebył drogi, zanim do nas powrócił.

Wychodziłem z namiotu ostatni. Żona Złamanego Noża klęczała przy nim, on zaś przyciągnął do piersi dwóch całkiem małych synów i uśmiechnął się — uśmiechał się chyba po raz pierwszy od chwili walki w Kanionie Milczących Skał.

A oto opowieść Złamanego Noża, którą posłyszała Rada Starszych, a którą zezwolił wysłuchać Owases także tym młodym chłopcom, którzy posiadali już imię.

— Szedłem za koniem Wap-nap-ao z Kanionu Milczących Skał na południe przez pół odmiany księżyca. Wap-nap-ao milczał, a biali przeklinali zuchwałość całego plemienia. Pogrzebali swoich umarłych w ziemi, tak jak szakal chowa w. norze padlinę, i szli wciąż na południe. Zaprowadzili mnie do swojej osady, w której wszystkie namioty są z kamienia; a jest ich dziesięć razy po dziesięć, tyle, ile wszystkich namiotów we wszystkich naszych szczepach. Prowadzili mnie za koniem jak dzikie zwierzę, a biali krzyczeli i śmiali się ze mnie.

Widziałem ich kobiety i dzieci, widziałem wszystko, czego nigdy nie widziały nasze oczy i czego już nie chcę nigdy więcej ujrzeć. Biali mają na usługach złe duchy. Złe duchy ciągną wozy bez koni, mówią głosem bez człowieka. Straszna jest siła białych, twarda jak ściany kamiennego tipi. Wielka jak cała nasza ziemia.