Выбрать главу

Roześmiała się.

* * *

Dwa tygodnie później Tiffany wróciła do Lancre. Roland zabrał ją aż do Dwukoszula, a spiczasty kapelusz zabrał ją przez resztę drogi. Sprzyjało jej szczęście. Woźnica pamiętał pannę Tyk, a że zostało mu trochę miejsca na dachu dyliżansu, nie chciał przechodzić przez wszystko po raz drugi. Szlaki były zalane, woda płynęła rowami, a wezbrane rzeki wsysały mosty.

Najpierw odwiedziła nianię Ogg, której trzeba było wszystko opowiedzieć. Co pozwalało zaoszczędzić na czasie, bo jeśli człowiek powiedział coś niani Ogg, powiedział wszystkim. Kiedy niania usłyszała, jak postąpiła Tiffany z zimistrzem, śmiała się i śmiała.

Tiffany pożyczyła od niej miotłę i poleciała wolno nad lasem w stronę chaty panny Spisek.

Coś się tam działo. Na polanie kilku mężczyzn okopywało ogród warzywny, a przed drzwiami czekało sporo ludzi. Tiffany wylądowała więc w lesie, wcisnęła miotłę do króliczej nory, schowała kapelusz pod krzakiem i wróciła na piechotę.

Na gałęzi brzozy, w miejscu gdzie ścieżka docierała do polany, siedziała… lalka zrobiona z powiązanych razem gałązek. Była nowa i trochę niepokojąca. Prawdopodobnie o to właśnie chodziło.

Nikt nie zauważył, jak Tiffany podnosi skobel na drzwiach komórki i wślizguje się do chaty. Przysunęła się do ściany kuchni i znieruchomiała.

Z sąsiedniego pokoju dobiegał bardzo charakterystyczny głos Annagrammy w jego najbardziej typowym annagrammatycznym tonie.

— …tylko drzewo, rozumiesz? Porąbcie je i podzielcie się drewnem. Zgoda? A teraz podajcie sobie ręce. No już. Nie żartuję. Ale porządnie, bo się rozgniewam! Dobrze. Od razu człowiek lepiej się czuje, prawda? I skończcie z tymi głupotami…

Przez dziesięć minut słuchała karcenia, gderania i ogólnie połajanek, a potem wyszła cicho, przebiegła przez las i wróciła na polanę. Tą samą ścieżką z naprzeciwka szła szybko jakaś kobieta, ale zatrzymała się, gdy Tiffany zapytała:

— Przepraszam bardzo, czy jest tu w pobliżu jakaś czarownica?

— Ooo, tak — odparła kobieta i spojrzała na dziewczynę surowo. — Nie jesteś z tych stron, prawda?

— Nie — przyznała Tiffany i pomyślała: Mieszkałam tu przez wiele miesięcy, pani Woźnicowa, i często się z panią spotykałam. Ale zawsze nosiłam kapelusz. Ludzie rozmawiali z kapeluszem. Bez kapelusza jestem w przebraniu.

— No więc jest panna Hawkin — poinformowała pani Woźnicowa niechętnie, jakby nie chciała zdradzać sekretu. — Ale uważaj! — Pochyliła się i zniżyła głos. — Kiedy się rozgniewa, zmienia się w strasznego potwora! Widziałam ją! Oczywiście dla nas jest łagodna — dodała. — Wiele młodych czarownic przylatywało tutaj, żeby się od niej uczyć!

— Oj, to musi być dobra!

— Niesamowita — zgodziła się pani Woźnicowa. — Była tu ledwie z pięć minut, a zdawało się, że wie o nas wszystko.

— Zadziwiające!

Całkiem jakby ktoś jej to spisał, myślała Tiffany. Dwa razy. Ale to nie byłoby ciekawe, prawda? No i kto by przypuszczał, że prawdziwa czarownica kupiła swoją twarz od Boffo?

— I ma taki kociołek, który bulgocze czymś zielonym — dodała z dumą pani Woźnicowa. — Cieknie ze wszystkich stron. To się nazywa prawdziwe czarownictwo!

— Rzeczywiście — przyznała Tiffany.

Żadna znana jej czarownica nie wykorzystywała kociołka do niczego oprócz robienia potrawki. Ale ludzie w głębi serca i tak wierzyli, że kociołek czarownicy powinien bulgotać na zielono. Zapewne dlatego pan Boffo sprzedawał Artykuł 61: Zielono Bulgoczący Kociołek, Zestaw, 14 $, dodatkowe pakiety Zielonego — 1 $ za sztukę.

I to działało. Pewnie nie powinno, ale ludzie są tylko ludźmi. W tej chwili Annagramma chyba nie ucieszy się z odwiedzin, zwłaszcza kogoś, kto przeczytał cały katalog Boffo… Tiffany wyjęła więc miotłę i poleciała do chatki babci Weatherwax.

W ogródku na tyłach była teraz zagroda dla kur. Ogrodzenie starannie upleciono z giętkich leszczynowych witek, zza niego rozbrzmiewały zadowolone „kuek!”.

Babcia Weatherwax wychodziła właśnie kuchennymi drzwiami. Spojrzała na Tiffany tak, jakby dziewczyna wróciła z krótkiego spaceru.

— Mam sprawę do załatwienia w miasteczku — oświadczyła. — Nie zmartwię się, jeśli ze mną pójdziesz.

U babci było to równoważne orkiestrze dętej i ilustrowanemu zwojowi z mową powitalną. Tiffany ruszyła ścieżką obok niej.

— Mam nadzieję, że zdrowie pani dopisuje, pani Weatherwax — zaczęła, przyspieszając, by nie zostać w tyle.

— Wciąż tu jestem po kolejnej zimie, tyle mogę powiedzieć — odparła babcia. — Dobrze wyglądasz, dziewczyno.

— O tak.

— Widzieliśmy stąd tę parę.

Tiffany milczała. To już wszystko? No tak. Od babci to już właściwie wszystko.

Po chwili babcia odezwała się znowu.

— Wróciłaś, żeby odwiedzić koleżanki?

Tiffany nabrała tchu. Dziesiątki razy wyobrażała sobie tę scenę: co powie babcia, co ona wykrzyczy, co wykrzyczy babcia…

— Zaplanowałaś to, prawda? — powiedziała. — Gdybyś zaproponowała którąś z pozostałych, pewnie dostałaby chatę. Dlatego zaproponowałaś mnie. I wiedziałaś, po prostu wiedziałaś, że jej pomogę. Wszystko się udało, prawda? Założę się, że w tej chwili każda czarownica w górach już wie, co się stało. I założę się, że pani Skorek jest wściekła. A co najlepsze, nikt nie ucierpiał. Annagramma podjęła pracę, którą zostawiła panna Spisek, wieśniacy są zadowoleni, a ty wygrałaś! Powiesz pewnie, że wszystko po to, żebym miała jakieś zajęcie, nauczyła się czegoś ważnego i żebym nie myślała ciągle o zimistrzu, ale jednak ty wygrałaś!

Babcia Weatherwax maszerowała spokojnie. Odezwała się dopiero po chwili.

— Widzę, że znów masz tę swoją błyskotkę.

To jakby zajaśniała błyskawica, ale nie zahuczał grom, albo jakby wrzucić kamyk do stawu i nie usłyszeć pluśnięcia.

— Ach, konika. Tak. Posłuchaj, ja…

— Jaka to była ryba?

— Co?… Szczupak.

— Tak? Niektórzy je lubią, ale jak dla mnie są zanadto muliste w smaku.

I tyle. Wobec absolutnego spokoju babci nie miała żadnych szans. Mogła marudzić, mogła jęczeć, lecz to nie robiło najmniejszej nawet różnicy. Tiffany pocieszała się tylko tym, że przynajmniej babcia wie, że ona wie. To niewiele, ale na więcej nie mogła liczyć.

— I ten koń to nie jedyna błyskotka, jak widzę — ciągnęła babcia. — To magya, co?

Zawsze podkreślała to „y” w dowolnej magii, która jej się nie podobała.

Tiffany zerknęła na pierścień, który nosiła na palcu. Połyskiwał matowo. Kowal zapewnił, że nigdy nie zardzewieje, dopóki będzie go nosiła, a to z powodu tłuszczu na skórze dłoni. Poświęcił sporo czasu, żeby malutkim dłutem wyrzeźbić na nim drobne płatki śniegu.

— To tylko pierścionek, który zrobiłam sobie z gwoździa.

— Żelaza dość, by zrobić pierścień — powiedziała babcia.

Tiffany stanęła jak wryta. Czy ona naprawdę zagląda ludziom w myśli? Na to wygląda…

— A dlaczego uznałaś, że chcesz mieć pierścionek?

Z najróżniejszych powodów, które jakoś nigdy nie były całkiem jasne… Ale potrafiła odpowiedzieć tylko:

— W tamtej chwili wydawało się, że to dobry pomysł. Czekała na wybuch.

— No więc prawdopodobnie był — stwierdziła babcia. Zatrzymała się i wskazała w bok od ścieżki, w stronę miasteczka i domu niani Ogg. — Postawiłam płot dookoła. Ma też inną ochronę, możesz być pewna, ale niektóre zwierzaki są zwyczajnie za głupie, żeby je wystraszyć.