Выбрать главу

Niemrawca proszę bardzo, ale, do diabła, przecież nie pod moim…!

Może bym i poszła na dyplomatyczny spacer w poszukiwaniu niewiernego kochasia, ale rozsypany po stole bursztyn nie pozwalał oderwać się od siebie i łagodził wściekłość, poza tym wątpliwe było, czy znalazłabym go w ciemnościach. Może pojechał do Piasków, nie miałam chęci lecieć tam na piechotę. Szlag mnie trafiał właściwie tylko w trzech czwartych, jedna ćwiartka czuła się szczęśliwa i usatysfakcjonowana. Ciekawiło mnie nawet, co też on zełga po powrocie i zdecydowana byłam przebierać te bryłki i okruszki nawet do rana.

Nie musiałam tak całkiem do rana, słodki piesek wrócił kwadrans po drugiej.

– Niech ci się nie zdaje – powiedział, chociaż nie zadałam żadnego pytania i nie odezwałam się w ogóle ani jednym słowem, patrząc tylko na niego wzrokiem bazyliszka. – Chciałem się zorientować, co oni z tym teraz zrobią i czy kupiec już jest. Mówiłem ci, węszę aferę. Otóż tak. Już czatują.

Wygłaszając ten dość mętny komunikat, obliczony niewątpliwie na ogłupienie przeciwnika, grzebał zarazem w walizce. Znalazł w niej piersiówkę koniaku, jeszcze nie napoczętą, odkręcił co należało i chlapnął sobie porządnie. Dopiero potem uczynił ku mnie butelką pytający gest.

Najpierw zdumiałam się zwyczajnie i niewinnie, a zaraz potem nabrałam podejrzeń. Nie był pijakiem w żadnym stopniu, alkoholu używał tylko w przypadkach uzasadnionych, w celach leczniczych albo rozrywkowych. Gdyby sobie rąbnął kielicha natychmiast po powrocie znad morza, byłoby to zrozumiałe, upał tam nie panował, ręce i nogi kostniały, przed wieczorem wiatr zaczął się wzmagać i przewiewał szpik w kościach, rozgrzewka by się przydała. Później, po kolacji, ostatecznie można było wznieść toast dla uczczenia zdobyczy, ale teraz…? W dodatku jakoś to użycie piersiówki nie miało charakteru radosnego, podobnie chwyta flachę człowiek potwornie zdenerwowany i zszokowany. Gest ku mnie miał rozładować atmosferę.

Coś się zatem musiało stać. Podrywanie mu nie wyszło…? Mąż-niemrawiec zareagował? Czy może znienacka objawił się narzeczony ekspedientki, młodzieniec zapewne bykowatej postury…?

Przyjrzałam mu się z uwagą, szukając na nim śladów silniejszych argumentów, ale nie dostrzegłam nic, poza, może, odrobiną nietypowej dla niego bladości. Kiwnęłam głową, przyjęłam zaproszenie i dostałam koniaczku w zakrętce.

– I co? – spytałam zimno. – Rozumiem, że udało ci się prysnąć?

Zdziwił się zupełnie szczerze.

– Dlaczego prysnąć? Skąd?

– Stamtąd gdzie byłeś. Którą piękność obstawiałeś? Tę z morza czy tę ze sklepu?

– Nie zawracaj głowy, jaką tam piękność, całkiem kogo innego. Faceta. Tego, co łowił koło nas, nie zwróciłaś na niego uwagi? Czterdziestkę miał jak obszył, co ja mówię, najmarniej czterdzieści pięć, a chciałbym w jego wieku tak się trzymać. Silny jak byk, tą siatką machał, jakby motyle łapał. Nic nie mówił, ale podglądałem go trochę, dwa bursztyny miał niesamowite, cichutko je wygrzebał i od razu schował, nikt nawet nie zauważył. Tak mi się wydaje, że spał na nich nie będzie. Przehandluje. I nie za grosze, na głupiego nie wyglądał.

– Taki gówniarz dla niego z kupy wybierał…? – upewniłam się.

– Syn. Najmłodszy. Starsi obok łowili, kawałek od nas.

Rozwodzenie się nad pięknym, acz nie pierwszej młodości facetem wprawiło mnie w osłupienie i wzmogło ilość i jakość podejrzeń. Bo był on piękny rzetelnie, dlatego właśnie go zauważyłam, samo poczucie estetyki kazało zachwycić się świetną, strzelistą sylwetką, idealnie harmonijną budową, której nie zdołał ukryć nawet gumowy kombinezon, surową, męską twarzą o regularnych rysach… Słodki piesek chyba zwariował, jeśli mi coś takiego zachwala, z reguły był patologicznie zazdrosny! Cóż on zrobił tak okropnego, że usiłuje mnie teraz zagadać…?

– No dobrze, obstawiałeś faceta. Po pysku nie dostałeś, więc może jest w tym odrobina prawdy. I co z nim?

– Nic właśnie. Mówiłem, że na głupiego nie wyglądał. Dwóch obcych gości u niego było, ale chyba z niczym odeszli, bo żaden nie przejawiał zadowolenia. Możliwe, że czeka na trzeciego, możliwe, że znalazł jakąś niezwykłość…

– Podglądałeś go przecież na plaży…?

– Podglądałem, ale tylko mi w oczach błysnęło, takie wielkie buły. A czy ja wiem, może miały jakieś wyjątkowe cechy? Z czegoś przecież robili te różne rzeczy, wiesz, kielichy z jednej bryły albo kubki, albo co. Może i teraz jeszcze robią? Na rozmiar to by wystarczyło, a że nie na naszą kieszeń, to pewne. Skoro Amerykanie kupują i Niemcy… Ten jakiś plastyk, który dla nich produkuje, na takie właśnie rzeczy powinien czatować, możliwe, że lepiej płaci. Wypiłaś? To daj…

Nalał sobie następną zakrętkę koniaczku, wypił od razu i nalał dla mnie.

– I co? – spytałam niecierpliwie.

– I do nocy już się nikt więcej nie pokazał, światło zgasło… To moje czy twoje?

– Moje – odparłam, ogarniając ramionami wielki arkusz papieru pakowego, udekorowany górą bursztynu. – Twoich nawet palcem nie tknęłam, jak wysypałeś, tak leżą. I co ci w końcu z tego czatowania przyszło?

– Nic na razie. Ale zamierzam jeszcze popatrzeć.

– Dlaczego wyjechałeś, nic nie mówiąc?

– Bo jak cię znam, uparłabyś się też jechać. A wolałem sam. Nie idziemy spać? Nie wstajemy jutro o wschodzie słońca?

– Wschód słońca nastąpi także dzisiaj – poprawiłam sucho.

Brzmiało to wszystko tak gładko i prawdopodobnie, że do reszty przestałam mu wierzyć. Uwielbiał łgać i kręcić, prawda mu wychodziła topornie. Co, u diabła, takiego mógł robić tego wieczoru…?

Resztę nocy przeżyłam jakąś rozpaczliwą. Każda kobieta zna swojego mężczyznę, szczególnie w łóżku, i wie, czego się po nim spodziewać. Tym razem jakaś nowość na mnie spadła, rozumiałabym ją w pierwszych chwilach płomiennego romansu, ale nie po trzech latach i wyraźnym przygaśnięciu uczuć. Szału dostał wściekłego, jakby mu jutro mieli łeb uciąć.

Jasne chyba, że nie protestowałam…

* * *

Sensacja wybuchła koło południa, jakaś cicha, przytłumiona i ponura. Niby wszyscy gadali, ale każdy półgębkiem i nikt właściwie nic nie wiedział.

Wróciliśmy już z plaży, bo w ciągu nocy nad morzem nastąpiła gwałtowna zmiana. Wiatr przeistoczył się w huragan, powiał z północy, podniosła się sztormowa fala, całe śmieci zmiotło i nie było czego szukać. Zalewany wodą brzeg, wyglądał tak, jakby w życiu nie słyszał o bursztynie i w ogóle nie wiedział, co to takiego jest. Nikt inny się nie wygłupiał z wychodzeniem o świcie, tylko my.

Po powrocie, o wpół do dziewiątej, postanowiliśmy się zdrzemnąć, a o pierwszej dotarły do nas grozę budzące informacje.

Facetka z morza i jej mąż nie pochodzili stąd. Ściśle biorąc, nie z odcinka Mierzei pomiędzy Piaskami a Stegną. Mieszkali gdzieś w Gdańsku, a może w Stogach, tam w Piaskach zatrzymali się w pustej szopie, należącej do jakiegoś ich znajomego, na jego działce, po przodkach może przez niego odziedziczonej, chociaż skąd mu do przodków na tym terenie… Mieli klucze. Ledwo trzy dni tu byli, nikt ich nie znał. No i w nocy tajemniczo i dramatycznie zniknęli.

Nikt by o tym nie wiedział, gdyby nie kupcy bursztynowi. Od rana plątali się w Piaskach między ludźmi, bo sporadyczny, nagły, imponujący wyrzut bursztynu dotarł do nich błyskawicznie, i przystąpili do zakupów. O babie, co wlazła goła, też wiedzieli i zaczęli się do niej dobijać, bez rezultatu. Zajrzeli przez okna, zobaczyli puste wnętrze…

Musiało to wnętrze robić nie najlepsze wrażenie, ponieważ przyjechał tam najpierw WOP, a potem milicja. Ruszyły plotki, krew w żyłach mrożące.

Wyłowiony bursztyn również znikł do ostatniego okrucha.

– Na litość boską, byłeś tam przecież! – syczałam dziko do słodkiego pieska. – Obstawiałeś tych zbieraczy! Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś? Zatkałeś sobie oczy i uszy?!

– Gdybym został do rana, pewnie bym coś widział i słyszał. Musieli się wynieść później. Niech cię ręka boska broni w ogóle cokolwiek o mnie powiedzieć!

– Bo co?

– Bo nie życzę sobie być w to wplątany! Coś tam podejrzewają, ty sobie możesz robić, co chcesz, a ja muszę wracać. Urlop mi się kończy!

– Skoro już cię tam diabli zanieśli, należało siedzieć do rana…

Nie ukrywał już zdenerwowania, które teraz nabrało sensu. Na spóźnienie do pracy nie mógł sobie pozwolić, a zatrzymanie go jako świadka stało się możliwe. Za skarby świata nie chciał być świadkiem i wcale mnie to nie dziwiło.

Odechciało mi się szlajać po brzegu, zresztą pogoda nie sprzyjała. Huragan z północnego zachodu burzył morze, fala zalewała pół plaży, zimno było jak piorun. Słodki piesek uparcie nikł mi z oczu. Nie protestowałam, bo miałam nadzieję, że się czegoś dowie. Nagłe ulotnienie się owych dwojga bursztynowych bogaczy miało zdecydowanie podejrzany charakter, a podstawę podejrzeń stanowił fakt, że przybyli tu autobusem, żadnym pojazdem mechanicznym nie dysponowali, autobusem zatem musieli także odjechać. W nocy autobusy nie kursowały, a w pierwszym porannym nikt ich nie widział. Mogli, ostatecznie, oddalić się na piechotę, ale ciężar wyłowionego bursztynu czynił to mało prawdopodobnym. Jedenaście kilometrów do Krynicy Morskiej to niby nic takiego nadzwyczajnego, ale pod wiatr, który zatykał dech, a do tego przeszło pięćdziesiąt kilogramów na plecach… Musieliby lecieć trzy godziny, odpoczywać po drodze, wyruszyć odpowiednio wcześnie, żeby ich nikt z tymi worami nie zobaczył, a nikt ich przecież w Krynicy nie widział, a nie wyruszyli wcześnie, bo nie widział ich także słodki piesek…