Выбрать главу

– Dlaczego? – drążyła Jessica.

Nikt mnie nigdzie nie zapraszał – odpowiedziałam szczerze. Przyjrzała mi się sceptycznie. Tu masz powodzenie i dajesz chłopakom kosza – przypomniała mi. Doszłyśmy już do działu młodzieżowego i przeczesywałyśmy wzrokiem wieszaki w poszukiwaniu sukni wieczorowych. – No z wyjątkiem Tylera – wtrąciła Angela. – Co takiego? – wykrztusiłam zaskoczona. – Czyżbym o czymś nie wiedziała?

– Tyler rozpowiada na prawo i lewo, że idziecie razem absolwentów – poinformowała mnie Jessica, przyglądając się podejrzliwie.

– Rozpowiada? – Myślałam, że się przewrócę.

– A nie mówiłam, że facet zmyśla? – wypomniała Angela.

Zamilkłam. Szok ustępował z wolna irytacji. Nie dałam jednak poznać tego po sobie, bo akurat znalazłyśmy sukienki i trzeba było zabrać się do dzieła.

– To dlatego Lauren ciebie nie lubi – zachichotała Jess, przeglądając ubrania.

Zrobiłam kwaśną minę.

– Czy sądzisz, że jeśli przejadę Tylera furgonetką, przestanie mieć powypadkowe wyrzuty sumienia? Da mi spokój, bo wyrównamy wreszcie rachunki?

– Kto wie? – Uśmiechnęła się nieco złośliwie. – Jeśli tylko dlatego tak się zachowuje.

Wybór nie był zbyt duży, ale dało się znaleźć po kilka rzeczy do przymierzenia. Usiadłam koło trój skrzydłowego lustra przed kabinami, starając się opanować nerwy.

Jess była rozdarta pomiędzy długą, prostą, czarną kreacją ba ramiączek a jaskrawo turkusową z ramiączkami i do kolan. Namawiałam ją na tę drugą, ponieważ podkreślała barwę jej oczu. Angela zdecydowała się na sukienkę w kolorze bladego różu, która leżała na niej zgrabnie mimo wysokiego wzrostu dziewczyny, a w dodatku wydobywała miodowe refleksy w jej jasnobrązowych włosach. Obsypałam obie komplementami i przydałam się na coś odnosząc na miejsce odrzucone modele. Wszystko to zabrało o wiele mniej czasu niż podobne zakupy z Renee – ograniczony wybór miał jednak swoje zalety.

Następnie przeszłyśmy do obuwia i dodatków. Gdy przymierzały kolejne pary, przyglądałam się tylko, rzucając od czasu do czasu jakieś przychylne uwagi. Wprawdzie sama też potrzebowałam nowych butów, ale zdenerwowała mnie historia z Tylerem i nie byłam już w odpowiednim nastroju. Mój entuzjazm zelżał, za to wróciła melancholia.

– Słuchaj, Angela – zaczęłam z wahaniem. Przymierzała właśnie różowe sandałki na obcasie, uszczęśliwiona, że ma na bal dostatecznie wyższego od siebie partnera. Byłyśmy same, bo Jessica poszła do stoiska z biżuterią.

– Co? – Wyprostowała nogę, wyginając ją w łydce, żeby mieć lepszy widok na pantofel. Stchórzyłam. – Te mi się podobają.

– No. Chyba je kupię, choć nie sądzę, żeby pasowały do czegokolwiek prócz tej sukienki.

– Kup, kup. Są przecenione – zachęciłam. Uśmiechnęła się nakładając wieczko na pudełko z bardziej praktycznymi, kremowymi butami.

Zebrałam się na odwagę.

– Ehm. Angela… – Podniosła wzrok.

– Czy to normalne, że… Cullenów… nie ma często w szkole? – Niestety, mimo wysiłku, nie udało mi się przybrać obojętnego tonu. Wpatrywałam się uparcie w różowe sandałki.

– O tak – odparła cicho, również przyglądając się swoim pantoflom. – Kiedy pogoda sprzyja, w kółko wyjeżdżają w góry, nawet doktor. Prawdziwi z nich fanatycy wędrówek.

Nie zadała mi ani jednego pytania. Zaczynałam ją naprawdę lubić. Jessica na jej miejscu wierciłaby mi dziurę w brzuchu.

– Rozumiem. – Widząc zbliżającą się Jessicę, nie dodałam już więcej. Pokazała nam biżuterię z imitacji diamentów, pasującą do wybranych wcześniej srebrnych butów.

Planowałyśmy iść na obiad do włoskiej knajpki przy promenadzie, ale uwinęłyśmy się szybko i zostało jeszcze sporo czasu. Moje towarzyszki postanowiły zatem przyjść nad zatokę dopiero po zaniesieniu zakupów do auta. Ja z kolei chciałam poszukać jakiejś księgarni, więc umówiłyśmy się, że spotkamy się w restauracji za godzinę. Chciały wprawdzie iść ze mną, ale przekonałam ich, że to nie najlepszy pomysł – myszkowanie wśród półek zbytnio mnie absorbowało, wolałam nie zabawiać przy tym nikogo rozmową. Jess wskazała mi drogę i obie odeszły zagadane.

Księgarnię znalazłam bez trudu, ale nie o taką mi chodziło Na wystawie sklepu pełno było amuletów, kryształów i wahadeł, a większość tytułów sugerowała związki z medycyną alternatywną. Nawet nie weszłam do środka. Przez szybę uśmiechała się do mnie zachęcająco stojąca za ladą podstarzała hipiska z rozpuszczonymi siwymi włosami. Doszłam do wniosku, że mogę sobie darować pogaduszki o duszy i ziołach. W mieście musiała być inna księgarnia.

Wielu ludzi wracało właśnie z pracy i ruch był spory. Wędrowałam nieznanymi ulicami, mając nadzieję, że zmierzam w kierunku centrum. Na nadziei się kończyło – pogrążona w coraz większym smutku, nie zwracałam należytej uwagi na to, czy dobrze idę. Starałam się bardzo nie myśleć ani o Edwardzie, ani o tym, co powiedziała mi Angela. Przede wszystkim jednak próbowałam wmówić sobie, że z soboty nic nie wyjdzie i nie ma, czym się ekscytować, bałam się, bowiem, że nie zniosę tak wielkiego rozczarowania. Poczułam się jeszcze gorzej, gdy dostrzegłam jakieś srebrne volvo przy krawężniku. Głupi, nieodpowiedzialny wampir, pomyślałam.

Z daleka zauważyłam kilka budynków z wystawami, więc z nadzieją podeszłam bliżej, ale okazało się, że to tylko warsztat i to do wynajęcia. Miałam jeszcze dużo czasu do spotkania z koleżankami i wiedziałam, że muszę wcześniej dojść do siebie. Nim skręciłam za róg, wzięłam kilka głębokich oddechów i kilkakrotnie przeczesałam palcami włosy.

Stopniowo zaczęłam uświadamiać sobie, że zamiast do centrum trafiłam na obrzeża. Przechodnie zmierzali raczej na północ, w przeciwnym kierunku, a przy ulicy, którą szłam, stały niemal same hale i magazyny. Postanowiłam skręcić w najbliższą przecznicę, wschód, a potem zawrócić na północ, licząc na to, że może tak trafi na promenadę.

Tymczasem zza rogu właśnie wyszła grupka czterech mężczyzn. Sadząc po stroju, ani nie wracali z biura do domu, ani nie byli turystami. Po chwili zdałam sobie sprawę, że są niewiele starsi ode mnie. Żartowali głośno, rżąc i popychając się przyjaźnie.

Zaczęłam iść skrajem chodnika, żeby ustąpić im miejsca. Maszerowałam raźno, patrząc prosto przed siebie.

– Hej tam! – zawołał jeden z chłopaków, kiedy mnie mijali. Ponieważ nikogo innego na ulicy nie było, odruchowo na nich zerknęłam. Dwóch z czwórki już się zatrzymało. Zagadał do mnie chyba ten stojący bliżej, przysadzisty ciemnowłosy dwudziestolatek. Miał na sobie rozpiętą flanelową koszulę, brudnawy podkoszulek, sandały i obcięte nożyczkami dżinsy. Zrobił krok w moją stronę.

– Hej – mruknęłam, znowu odruchowo. Odwróciłam wzrok i przyspieszyłam kroku. Za sobą usłyszałam wybuch śmiechu.

– Czekaj no! – krzyknął któryś, ale z pochyloną głową znikałam już za rogiem, żegnana rechotem.

Nowy chodnik biegł wzdłuż podjazdów przed zapleczami ponurych magazynów, z których każdy miał specjalne wielkie odrzwia do rozładowywania ciężarówek, teraz zamknięte na noc na kłódkę. Po drugiej stronie ulicy chodnika nie było wcale, tylko plot z metalowej siatki zwieńczonej drutem kolczastym chronił przed intruzami coś jakby plac do składowania części samochodowych. Ta część Port Angeles z pewnością nie była przeznaczona dla moich oczu. Robiło się coraz ciemniej, a z zachodu nadciągały dawno niewidziane chmury. Resztki czystego nieba szarzały znaczone smugami różu i pomarańczu.

Ponieważ zostawiłam kurtkę w aucie, wieczorny chłód zaczął dawać się we znaki. Przeszedł mnie nagły dreszcz i objęłam się rękami. Wokół nie było żywej duszy, tylko raz przejechał jakiś van.