– Tak czy siak, wolałbym, żebyś coś zjadła. Przyda ci się trochę cukru we krwi.
W tej samej chwili wróciła kelnerka z colą i koszyczkiem pieczywa. Rozładowując tacę, stanęła do mnie tyłem.
– Czy mogę już przyjąć zamówienie? – spytała Edwarda.
– Bello? – oddał mi pałeczkę. Dziewczyna z niechęcią obróciła się w moją stronę. Mój wybór padł na pierwszą potrawę, którą wypatrzyłam w menu. – Hm… poproszę ravioli z grzybami.
– A dla pana? – Kelnerka obdarzyła go kolejnym uśmiechem.
– Dziękuję, nie będę jadł.
– Prawda, zapomniałam.
– Proszę dać mi znać, jeśli zmieni pan zdanie. – Kelnerka starała się, ale Edward przeniósł już wzrok na mnie. Odeszła niepocieszona.
– Duszkiem – rozkazał.
Posłusznie przypięłam się do rurki. Nie wiedziałam, że tak bardzo chciało mi się pić. Zanim zorientowałam się, że skończyłam, podsunął mi swoją szklankę.
– Dzięki – wymamrotałam, nadal spragniona. Lodowaty napój sprawił, że po moim ciele rozszedł się chłód i zadrżałam.
– Zimno ci?
– To od lodu w coli.
– Nie masz kurtki? – spytał z przyganą.
– Mam, mam. – Zerknęłam na puste siedzenie koło mnie – Ach – przypomniało mi się – została w aucie Jessiki.
Edward zaczął usłużnie zdejmować swoją. Nagle uświadomiłam sobie, że ani razu nie zwróciłam uwagi na to, co miał na sobie – tylko dzisiaj, ale w ogóle nigdy. Postanowiłam nadrobić zaległości. Kurtka, którą ściągał, była beżowa, skórzana, a pod spodem miał obcisły kremowy golf, który opinał jego muskularny tors. Niestety, zaraz podał mi okrycie i musiałam przestać się gapić. Dzięki – - Wsunąwszy ręce w rękawy, znów zadrżałam. Podszewka była chłodna, jak w mojej własnej kurtce z samego rana, po nocy na wieszaku w niedogrzanym przedsionku. Wydzielała za to niesamowicie cudowny zapach. Chcąc go zidentyfikować, wzięłam głęboki wdech i doszłam do wniosku, że nie może być to żadna woda kolońska. Jednocześnie musiałam zakasać rękawy, bo były dla mnie o wiele za długie.
– Ślicznie ci w niebieskim – stwierdził Edward, nadal mi się przyglądając. Zaskoczona spuściłam wzrok, zachodząc rumieńcem.
Chłopak przesunął w moją stronę koszyczek z pieczywem.
– Uwierz mi – zaprotestowałam. – Nie mam zamiaru mdleć z głodu i nadmiaru wrażeń.
– Normalna osoba byłaby teraz w głębokim szoku, a ty nie wydajesz się nawet poruszona. – Moja odporność jakby go zaniepokoiła. Po raz pierwszy dziś spojrzałam mu prosto w oczy i dostrzegłam, że są jasne jak nigdy dotąd. Miały barwę lipowego miodu.
– Przy tobie czuję się bardzo bezpieczna – wyznałam, jak zwykle w takich chwilach tracąc kontrolę nad tym, co mówię.
Nachmurzył się i pokręcił głową. To się robi bardziej skomplikowane, niż myślałem – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do mnie.
Wyjęłam z koszyczka podłużną, chrupiącą bułkę i zaczęłam ją konsumować, obserwując twarz Edwarda. Zastanawiałam się jak rozpoznać dobry moment na zadawanie pytań. Zazwyczaj, kiedy masz złociste oczy, jesteś w lepszym humorze – zauważyłam, licząc na to, że zmiana tematu wyrwie go z przygnębienia. Zaskoczyłam go.
– Co takiego?
– To z czarnymi robisz się bardziej drażliwy, wtedy mam się na baczności. Próbowałam to sobie jakoś wytłumaczyć…
– Nowa teoria? – Zmarszczył czoło.
– Aha. – Odgryzłam kolejny kęs bułki.
– Mam nadzieję, że tym razem bardziej się postarałaś… A może nadal podkradasz pomysły z komiksów? – Uśmiechał się delikatnie i nieco szyderczo, ale widać było, że niepokoi go moja dociekliwość.
– Nie, już nie, choć muszę przyznać, że nie wpadłam na to sama.
– No i? – zachęcił mnie do kontynuowania.
Zza przepierzenia wynurzyła się kelnerka. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni – dopiero po tym zorientowałam się, że od jakiegoś czasu siedzieliśmy pochyleni ku sobie. Dziewczyna postawiła przede mną talerz z zachęcająco wyglądającą potrawą, po czym obróciła się szybko w stronę Edwarda.
– Czy zmienił pan może zdanie? – spytała. – Mogę czymś służyć?
– Pewnie poniosła mnie wyobraźnia, ale doszukałam się w jej słowach podwójnego znaczenia.
– Nie, dziękuję, tylko jeszcze po coli. – Wskazał na dwie puste szklanki przede mną.
– Oczywiście. – Zabrała je i odeszła.
– Wróćmy do twoich teorii – powiedział Edward.
– Opowiem ci w samochodzie. Jeśli… – zawahałam się.
– Będą po temu odpowiednie warunki? – dokończył złowróżbnym tonem, unosząc jedną brew.
– Nie ukrywam, że mam kilka pytań.
– Nie dziwię ci się.
Wróciła kelnerka z dwiema szklankami coli. Tym razem postawiła je bez słowa i już jej nie było. Upiłam łyk.
– Proszę, strzelaj – zachęcił mnie Edward, choć jego głos brzmiał nadal srogo.
Zaczęłam od najbardziej niewinnego, a przynajmniej tego, które wydawało mi się najbardziej niewinne.
Dlaczego przyjechałeś do Port Angeles? – Splatając powoli dłonie, wbił wzrok w blat stołu, po czym zerknął na mnie spode łba. Na jego twarzy malował się cień złośliwego uśmieszku. – Następne proszę. – Ależ to jest najłatwiejsze!
– Następne proszę.
– Zestresowana spuściłam wzrok. Odwinęłam z serwetki sztućce wbiłam widelec w ravioli. Nie spieszyłam się, potrzebowałam czasu do namysłu. Starannie przeżułam pierwszy kęs. Grzyby były wyśmienite. Upiłam kolejny łyk coli i dopiero teraz spojrzałam ponownie na mojego rozmówcę.
– Dobra – zaczęłam powoli. – Załóżmy zatem, że…ktoś… potrafi czytać ludziom w myślach, z kilkoma wyjątkami.
– Z jednym wyjątkiem – uściślił. – Załóżmy, że z jednym.
– Może być z jednym – Ucieszyłam się, że zaczyna ze mną współpracować, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. – Jaki jest tego mechanizm? Jakie ograniczenia? Jak… ten ktoś… mógłby zlokalizować kogoś innego? Skąd wiedziałby, że ta osoba jest w opałach?
– Hipotetycznie, rzecz jasna?
– Tylko hipotetycznie. – Cóż, jeśli ten… ktoś…
– Nazwijmy go Joe – zasugerowałam. Uśmiechnął się kwaśno.
– Niech będzie Joe. Cóż, jeśli chodzi o zadziałanie w odpowiedniej chwili, Joe musiałby tylko mieć się na baczności, nic więcej – Edward wzniósł oczy ku niebu, kręcąc głową. – Tylko tobie mogło się przydarzyć coś podobnego w tak spokojnym miasteczku. Popsułabyś im statystyki kryminalne na najbliższe dziesięć lat.
– Nie omawialiśmy żadnego konkretnego przypadku – przypomniałam mu chłodno. Zaśmiał się. Tym razem w jego oczach pojawiła się serdeczność.
– Wiem, wiem – powiedział. – Jeśli chcesz, możemy mówić na ciebie Jane.
– Skąd wiedziałeś? – Nie potrafiłam pohamować ciekawości. Zdałam sobie sprawę, że znów pochyliłam się do przodu.
Widać było, że walczy ze sobą, wydawał się wewnętrznie rozdarty. Spojrzał mi prosto w oczy. Pomyślałam, że zastanawia się właśnie nad tym, czy po prostu nie powiedzieć prawdy.
– Możesz mi zaufać – wyszeptałam. Odruchowo wyciągnęła rękę, by dotknąć jego splecionych na blacie dłoni, ale cofnął je szybko i musiałam dać za wygraną.
– Chyba nie mam innego wyboru. – Ledwo było go słychać. – Popełniłem błąd. Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak spostrzegawcza.
– Sądziłam, że nigdy się nie mylisz.
– Tak było kiedyś. – Znów pokręcił głową. – Pomyliłem się także, co do innej rzeczy. Nie przyciągasz wyłącznie wypadków – to nie dość szeroka definicja. Ty, Bello, przyciągasz wszelakie kłopoty. Jeśli ktoś lub coś w promieniu dziesięciu mil stanowi zagrożenie, z pewnością stanie na twojej drodze.