Выбрать главу

– Czy to ważne? Wzięłam głęboki wdech.

– Nie – potwierdziłam. – Ale jestem ciekawa. Chyba dal za wygraną.

– Co chciałabyś wiedzieć?

– Ile masz lat?

– Siedemnaście – odparł bez namysłu.

– I od jak dawna masz te siedemnaście lat? Wargi Edwarda drgnęły. Patrzył przed siebie.

– Jakiś czas – przyznał w końcu.

– Okej. – Ucieszyło mnie to, że jest ze mną szczery. Przyjrzał mi się uważnie, tak jak wtedy, gdy bał się, że doznałam szoku. Uśmiechnęłam się szerzej, żeby go uspokoić, ale w odpowiedzi zmarszczył czoło.

– Tylko się nie śmiej… Dlaczego możesz pokazywać się w dzień?

I tak zachichotał.

– To mit.

– Słońce was nie spala?

– Też mit.

– A co ze spaniem w trumnach?

– Mit. – Zawahał się przez chwilę, po czym dodał zmienionym głosem: – Ja nie śpię. – - Wcale?

– Nigdy. – Ledwie go było słychać. Spojrzał na mnie ze smutkiem – Zapomniałam, nad czym się zastanawiam, i zatonęłam w jego złotych oczach. Ocknęłam się dopiero, gdy odwrócił wzrok.

– Nie zadałaś mi najważniejszego pytania – oświadczył grobowym tonem.

Zamrugałam kilkakrotnie, nadal odrobinę oszołomiona.

– To znaczy?

– Nie interesuje cię moja dieta? – naigrywał się ze mnie.

– Ach, to – mruknęłam.

– Tak, to. Nie chcesz wiedzieć, czy piję krew? Wzdrygnęłam się.

– Jacob coś wspominał…

– Co powiedział?

– Ze… że nie polujecie na ludzi. Stwierdził, że ponoć nie jesteście niebezpieczni, ponieważ ograniczacie się do zwierząt.

– Powiedział, że nie jesteśmy niebezpieczni? – powtórzył z głębokim sceptycyzmem.

– Niezupełnie. Że ponoć nie jesteście niebezpieczni. Ale plemię Quileute na wszelki wypadek nie wpuszcza was na swój teren.

Edward znów spojrzał przed siebie. Chyba nie zwracał uwag na jezdnię.

– To prawda? Nie polujecie na ludzi? – Starałam się zachować spokój.

– Quileuci mają dobrą pamięć – wyszeptał Edward.

Potraktowałam to jako odpowiedź twierdzącą.

– Tylko się z tego powodu nie rozluźniaj – ostrzegł, – Dobrze robią, trzymając się od nas z daleka. Jesteśmy nadal niebezpieczni.

– Nie rozumiem.

– Staramy się, jak możemy – wyjaśnił powoli – i zazwyczaj nam wychodzi. Czasami jednak popełniamy błędy. Tak jak na przykład ja, pozwalając ci być ze mną sam na sam.

– To błąd? – Zasmuciłam się. Nie byłam pewna, czy to zauważył.

– Błąd, który może nas drogo kosztować.

Zamilkliśmy. Obserwowałam poblask świateł volvo, biorący przed nami zakręty. Co rusz pojawiał się nowy. Tempo było szaleńcze, czułam się jak w grze komputerowej. Wiedziałam, że w wkrótce dojedziemy do Forks, i bałam się strasznie, że już nigdy więcej nie będziemy mogli ze sobą tak otwarcie porozmawiać. – Tymczasem Edward uznał najwyraźniej temat za zakończony.

Nie mogłam się z tym pogodzić, nie chciałam tracić ani minuty.

– Opowiedz coś więcej – poprosiłam błagalnym tonem, byle tylko choć raz jeszcze usłyszeć jego głos. Zerknął na mnie zadziwiony tą zmianą.

_ – Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?

– Może powiedz – zasugerowałam – dlaczego polujecie na zwierzęta zamiast na ludzi. – Mój glos nadal brzmiał jękliwie, a oczy miałam pełne tez. Spróbowałam powstrzymać ogarniającą mnie rozpacz.

– Nie chcę być potworem – powiedział cicho.

– Ale same zwierzęta nie wystarczają?

Zamyślił się.

– Oczywiście nie mogę mieć pewności, ale można by to chyba przyrównać do żywienia się serkiem tofu i mlekiem sojowym – w żartach nazywamy siebie wegetarianami. Taka dieta głodu, czy też raczej pragnienia, do końca nic zaspokaja, ale mamy dość sił, by nie ulegać pokusom. Zazwyczaj – sprostował złowieszczo.

– Czasem jest naprawdę ciężko.

– Czy teraz musisz walczyć ze sobą?

Westchnął.

– Muszę.

– Ale teraz nie jesteś głodny – oświadczyłam z przekonaniem.

– Dlaczego tak uważasz?

– Zgaduję po oczach. Mówiłam ci już, mam pewną teorię. Zauważyłam, że ludzie, a zwłaszcza mężczyźni, robią się drażliwi, kiedy doskwiera im głód. Edward parsknął śmiechem. Jesteś spostrzegawcza, nie ma co!

Nie odpowiedziałam. Rozkoszowałam się tylko jego śmiechem, starając się zapisać ten cudowny dźwięk w swej pamięci.

– Czy w weekend polowałeś z Emmettem? – spytałam zamilkł.

– Tak. – Zawahał się na moment, ale postanowił jednak z czegoś się zwierzyć. – Nie miałem ochoty wyjeżdżać, ale to było konieczne. Łatwiej mi z tobą przebywać, gdy nie odczuwam pragnienia.

– Czemu nie chciałeś wyjechać?

– Jestem… jestem nieswój, kiedy… nie ma cię w pobliżu. – Gdybym stała, zmiękłyby mi kolana. – Nie kpiłem, prosząc w czwartek, żebyś nie wpadła do oceanu lub pod samochód cały weekend martwiłem się o ciebie. A po tym, co cię dzisiaj spotkało, dziwię się, że zdołałaś przetrwać kilka dni bez żadnych obrażeń. – Nagle coś sobie przypomniał i dodał: – No, niezupełnie.

– O co ci chodzi?

– O twoje dłonie. – Spojrzałam w dół. Otarcia z soboty były już niemal niewidoczne. Nic się przed nim nie ukryło.

– Przewróciłam się – westchnęłam.

– Tak też myślałem. – Kąciki jego ust uniosły się lekko. – Ale, jako że ty to ty, mogło ci się przytrafić coś znacznie gorszego. Przez cały wyjazd nie dawało mi to spokoju. To były okropne trzy dni. Biedny Emmett miał ze mną piekło.

– Trzy? Nie wróciliście dzisiaj?

– Nie, w niedzielę.

– To czemu nie pojawiliście się w szkole? – jęknęłam. Prawie się rozgniewałam na wspomnienie owej serii bolesnych rozczarowań.

– No cóż, pytałaś, czy słońce nam szkodzi. Nie szkodzi, ale nie możemy wychodzić na dwór w wyjątkowo słoneczne dni – a przynajmniej nie przy świadkach.

– Dlaczego?

– Kiedyś ci pokażę – obiecał.

Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, z czego mi się zwierzył.

– Mogłeś do mnie zadzwonić – zadecydowałam.

Zdziwił się.

– Przecież wiedziałem, ze nic ci nie grozi.

– Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje. Widzisz… – Spuściłam oczy – Co takiego? – ośmielił mnie aksamitnym głosem. Było mi źle. Że cię nic widuję. Też czułam się nieswojo. – Zawstydziłam się własnej szczerości i poczerwieniałam. Milczał. Zerknęłam z obawą i dostrzegłam w jego oczach ból.

– A więc tak to wygląda – szepnął. – To bardzo niedobrze. – Co ja takiego powiedziałam? – Nie wiedziałam, o co mu chodzi.

– Nie pojmujesz, Bello? To, że ja się zadręczam, to jeszcze nic takiego, ale jeśli i ty jesteś tak zaangażowana uczuciowo… – Spoglądał teraz na jezdnię, a mówił tak szybko, że trudno było mi za nim nadążyć. – Nawet nie chcę o tym słyszeć – rzucił cichym, acz stanowczym głosem. – Tak nie może być. To niebezpieczne. Ja jestem niebezpieczny. Wbij to sobie wreszcie do głowy, dziewczyno. – Jego słowa raniły moje serce.

– Przestań. – Starałam się z całych sił nie wyglądać jak nadąsane dziecko.

– Nie żartuję.

– Ja też nie. I powtarzam – to, kim jesteś, nie ma dla mnie raczenia. Już za późno, by coś zmienić.

– Nigdy tak nic mów – warknął.

Przygryzłam wargę. Dobrze, że nie potrafił czytać mi w myślach i nie wiedział, jak mocno to przeżywam. Wyjrzałam przez okno.

Jechaliśmy tak szybko, że lada chwila powinniśmy być na miejscu.

– O czym myślisz? – spytał. Nadal był wzburzony. Nie mając pewności, czy jestem w stanie wykrztusić, choć słowo, pokręciłam przecząco głową. Czułam na sobie jego spojrzenie, ale mimo to nie odwróciłam wzroku.