– Oczywiście.
– Żaden kłopot – odparł z przekonaniem. – W tańcu wszystko zależy od tego, jak prowadzi partner. – Widząc, że chcę zaprotestować, dodał szybko: – To w końcu jak? Jedziemy do Seattle czy robimy coś innego?
Skoro obie wersje zakładały wspólnie spędzoną sobotę, było mi wszystko jedno.
– Jestem otwarta na propozycje – oświadczyłam – pod jednym wszakże warunkiem.
Jak zawsze w takich sytuacjach, zrobił się nieco podejrzliwy.
– Jakim?
– Możemy pojechać moim wozem?
– Dlaczego twoim? – skrzywił się.
– Głównie przez wzgląd na Charliego. Spytał, czy jadę do Seattle sama i potwierdziłam, bo tak to wtedy wyglądało. Jeśli spyta jeszcze raz, raczej nie skłamię, tyle, że jest mało prawdopodobne, że jeszcze raz spyta, a gdybym zostawiła furgonetkę, musiałabym się ze wszystkiego niepotrzebnie tłumaczyć. A poza tym panicznie boję się twojego stylu jazdy. Edward wywrócił oczami.
– Tyle rzeczy grozi ci z mojej strony, a ty boisz się akurat mojego stylu jazdy – stwierdził zniesmaczony. – Nie powiesz ojcu, że jedziesz ze mną? – Czułam, że w tym pytaniu kryje się jakieś drugie dno.
– Taki już jest, że lepiej nie mówić mu wszystkiego. – Co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości. – A tak w ogóle, to, dokąd się wybieramy?
– Zapowiada się ładny dzień, więc będę trzymał się z dala od ludzi. Możesz potrzymać się z dala od nich ze mną… jeśli chcesz. – Dawał mi wolną rękę.
Pokażesz mi, co się dzieje z wami w słońcu? – Byłam podekscytowana możliwością poznania kolejnej tajemnicy.
– Jasne. – Uśmiechnął się, a potem dodał poważnym tonem – Ale jeśli ci to nie odpowiada, wolałbym mimo wszystko żebyś nie jechała sama do Seattle. Ciarki mnie przechodzą na myśl co mogłoby ci się przytrafić w tak dużym mieście.
– Phoenix ma trzy razy więcej mieszkańców – obruszyłam się – A jeśli chodzi o powierzchnię…
– Tyle że w Phoenix – wtrącił – śmierć nie była ci jeszcze wyraźniej pisana. Wolałbym, więc, żebyś była blisko. – Znów wypróbował na mnie nieświadomie magnetyczną moc swoich oczu.
Trudno było z tym spojrzeniem czy z pobudkami Edwarda walczyć, zresztą żadna decyzja jeszcze nie zapadła.
– Nie martw się, sobota sam na sam z tobą najzupełniej mi odpowiada.
– Wiem – westchnął ciężko – ale lepiej powiedz Charliemu.
– Po co?
Twarz Edwarda znienacka stężała.
– Dzięki temu będę miał trochę większą motywację, żeby pozwolić ci wrócić do domu.
Przełknęłam głośno ślinę, ale już po chwili byłam gotowa odpowiedzieć:
– Sądzę, że podejmę to ryzyko.
Łypnął na mnie gniewnie i odwrócił wzrok.
– Może porozmawiamy, o czym innym? – zasugerowałam.
– O czym byś chciała porozmawiać? – Nadal był wzburzony Rozejrzałam się, wokół, aby się upewnić, że nikt nas nie podsłucha, i odkryłam, że siostra Edwarda, Alice, patrzy prosto na mnie. Reszta rodzeństwa przypatrywała się swemu bratu. Odwróciłam się pospiesznie w jego stronę i zadałam pierwsze pytanie jakie przyszło mi do głowy:
– Po co pojechaliście w zeszły weekend do Kozich Skał? Polować? Charlie mówił, że to nie najlepsze miejsce na biwak, bo roi się tam od niedźwiedzi.
Mina Edwarda świadczyła o tym, że przegapiłam cos oczywistego.
– Niedźwiedzie? – wykrztusiłam. Uśmiechnął się. – To nie sezon polowań – dodałam surowym tonem, by ukryć to, jak bardzo jestem zszokowana.
– Przeczytaj i przekonaj się sama – poradził. – Przepisy zakazują polowań z zastosowaniem broni. – Przyglądał mi się z rozbawieniem ciekawy, jak zareaguję na ukrytą w tym zdaniu aluzję.
– Niedźwiedzie? – powtórzyłam.
– To Emmett gustuje w grizzly – rzucił niby od niechcenia, choć musiał martwić się, czy to mnie nie wystraszy.
Postanowiłam wziąć się w garść, ale potrzebowałam trochę czasu.
– No, no – powiedziałam, sięgając po pizzę. Jedząc nie musiałam na niego patrzeć. Żułam niespiesznie, a potem napiłam się jeszcze coli. Kiedy w końcu podniosłam wzrok, Edward zaczynał już się niepokoić. – A ty w czym gustujesz?
Widać było, że nie spodobało mu się to pytanie.
– W pumach.
– Ach tak – odparłam grzecznie acz obojętnie, po czym wróciłam do picia coli.
– Rzecz jasna – ciągnął, imitując ton mojego głosu – to, że nie przestrzegamy prawa łowieckiego, nie zwalnia nas od troski o środowisko naturalne. Staramy się koncentrować na obszarach z nadwyżką drapieżników. Zawsze też łatwo o sarnę lub łosia. Nadają się, ale to żadna zabawa. – Tu uśmiechnął się prowokująco.
– W istocie, żadna – mruknęłam dystyngowanie znad pizzy. Najlepsza pora na niedźwiedzie to według Emmetta właśnie wczesna wiosna. Dopiero co przebudziły się ze snu zimowego, więc są bardziej drażliwe. – Przymknął oczy, wspominając jakieś wesołe wydarzenie. – Ach, nie ma to jak rozdrażniony grizzly. Ubaw po pachy. – Pokiwałam głowa ze znawstwem. Prychnął.
– Proszę, powiedz, co naprawdę o tym wszystkim myślisz.
– Usiłuję to sobie wyobrazić, ale nie potrafię – wyznałam. Jak można polować na niedźwiedzie bez broni?
– Och, mamy broń. – Na sekundę obnażył swoje lśniące bielą zęby. Już miałam się wzdrygnąć, ale powstrzymałam się, żeby nie okazać lęku. – Tyle że prawo łowieckie nie bierze jej pod uwagę. A jeśli masz kłopoty z wyobrażeniem sobie Emmetta w akcji, przypomnij sobie, jak wygląda atak niedźwiedzia, jeśli widziałaś takowy w telewizji.
Kolejnego wzdrygnięcia nie udało mi się już opanować. Zerknęłam na Emmetta, dziękując Bogu, że nie patrzy akurat w moją stronę. Jego silnie umięśnione ramiona i muskularny tors niemal, że napawały mnie przerażeniem.
Edward też zerknął na brata i znowu prychnął. Spojrzałam na niego poruszona.
– Czy też atakujesz jak niedźwiedź? – spytałam cicho.
– Ponoć bardziej przypominam pumę – oświadczył pogodnie. – Być może ma to coś wspólnego z preferencjami smakowymi.
– Być może. – Zmusiłam się do bladego uśmiechu. Nadal trudno mi było się z tym wszystkim pogodzić. – Mogę kiedyś zobaczyć takie polowanie?
Zbladł raptownie.
– W żadnym wypadku! – warknął rozwścieczony. Odskoczyłam do tyłu. Nigdy bym się przed nim do tego nie przyznała, ale przeraziła mnie tak gwałtowna reakcja. Edward też się cofnął, splótłszy ręce na piersi.
– Za duży szok jak dla mnie? – spytałam, gdy już doszłam dc siebie..
– Gdyby chodziło tylko o szok – powiedział cierpko – wziąłbym cię do lasu choćby dzisiaj. Powinnaś się wreszcie porządnie przestraszyć. Wyszłoby ci to na zdrowie.
– Więc czemu? – drążyłam z uporem, ignorując jego rozdrażnienie.
Wpatrywał się we mnie jakiś czas w milczeniu.
Później ci wyjaśnię. – Ani się obejrzałam, już stal. – Spóźnimy się. Zdałam sobie sprawę, że stołówka jest niemal pusta. Przy Edwardzie nigdy nie zwracałam uwagi na czas i otoczenie. Poderwałam się z miejsca, podnosząc wiszącą na oparciu krzesła torbę.
Niech będzie później. – Byłam gotowa poczekać.
11 Komplikacje
Gdy podchodziliśmy do naszej ławki w sali od biologii, wszyscy pozostali uczniowie się na nas gapili. Zrezygnowawszy z siedzenia przy najdalszym krańcu stołu, Edward przysunął swoje krzesło tak blisko mojego, że niemal stykaliśmy się ramionami.
Pan Banner, jak zwykle punktualny, pojawił się w klasie chwilę po nas. Ciągnął za sobą wysoką metalową szafkę na kółkach, mieszczącą masywny, przestarzały telewizor oraz wideo. Lekcja z filmem! Wszystkim od razu poprawił się humor.