– A tak – stropił się, a potem uśmiechnął przepraszająco. – Chyba to jednak dobrze, że cię nie będzie w sobotę. Umówiłem się ryby z chłopakami z komisariatu. Ma być ponoć naprawdę ładnie – Ale gdybyś wolała przełożyć ten wyjazd, tak żeby mógł pojechać z tobą ktoś ze szkoły, zostanę w domu. Wiem, że za dużo siedzisz tu sama.
– Nie martw się, wcale mnie nie zaniedbujesz – pocieszyłam go, mając nadzieję, że nie widzi, jak bardzo się ucieszyłam na wieść o tych rybach. – Lubię być sama, wrodziłam się w ciebie. – Posłałam mu perskie oko, a on odpowiedział tym uroczym uśmiechem, przy którym miał zmarszczki wokół oczu.
Tej nocy spalam lepiej, zbyt zmęczona, by śnić, a rano niebo powitało mnie perłową szarością. Obudziłam się w wyśmienitym nastroju. Billy wydawał mi się już niegroźny i postanowiłam nie zaprzątać sobie głowy jego osobą. W łazience, spinając włosy klamrą, pogwizdywałam wesoło, a później zbiegłam w podskokach na dół. Nic uszło to uwadze Charlicgo.
– Widzę, że humor ci dziś dopisuje – stwierdził przy śniadaniu.
– Jest piątek. – Rozłożyłam ręce: piątek, co poradzić, spieszyłam się ze wszystkim, żeby móc wyjść tuż po nim, ale mimo, że wypadłam z domu zaraz po tym, jak zniknął za zakrętem, lśniący wóz Edwarda stał już na podjeździe, a nawet miał wyłączony silnik i spuszczone szyby.
Tym razem nie zawahałam się przed wsiadaniem, byle tylko jak najszybciej zobaczyć jego twarz. Na mój widok uśmiechnął się szelmowsko, co po raz kolejny zaparło mi dech w piersiach. Nie wierzyłam, że anioły mogą być piękniejsze. W Edwardzie już nic nie dałoby się udoskonalić.
– Jak się spało? – spytał, zapewne nieświadomy tego, jaka rozkoszą dla uszu jest jego głos.
– Doskonale. A tobie jak minęła noc?
– Przyjemnie. – Wydawał się rozbawiony. Poczułam się tak jakbym przegapiła coś dowcipnego.
– Czy mogę spytać, co robiłeś?
– Nie. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Dziś nadal m kolej.
Tym razem wypytywał mnie o ludzi: o Renee, jej zainteresowania i to, jak spędzałyśmy razem czas; o moją babcię, jedyną, którą znałam; o nielicznych znajomych z poprzedniej szkoły. Zawstydził mnie pytaniem o to, z kim umawiałam się na randki. Właściwie to cieszyłam się, że nigdy nie miałam chłopaka, bo dzięki temu nie było teraz, o czym opowiadać. Edward zdziwił się tylko, podobnie jak Jessica i Angela, że w moim dotychczasowym życiu brakowało romantycznych uniesień.
– Nigdy nie spotkałaś nikogo, z kim chciałabyś chodzić? – spytał poważnym tonem, który kazał mi się zastanowić, do czego też mój rozmówca zmierza.
– W Phoenix nie – sprostowałam z wymuszoną szczerością.
Zamilkł, zacisnąwszy usta.
Korzystając z chwili przerwy, wgryzłam się w bajgla, byliśmy bowiem w stołówce. W oczekiwaniu na kolejne spotkanie lekcje mijały nadzwyczaj szybko – zaczęłam się już do tego nowego porządku dnia przyzwyczajać.
– Powinienem był ci pozwolić przyjechać dziś do szkoły furgonetką – oznajmił Edward ni stąd, ni zowąd.
– Dlaczego?
– Po lunchu zabieram Alice i już nie wracam.
– Och. – Byłam zaskoczona i rozczarowana. – Nic nie szkodzi przejdę się, nie mam znowu tak daleko.
Zdenerwował się nieco, że mam o nim takie mniemanie. – Nie mam zamiaru zmuszać cię do spaceru. Podstawimy dla ciebie furgonetkę pod szkole.
Nie mam przy sobie kluczyków – westchnęłam. – Naprawdę, przejdę się nie ma sprawy. – Żałowałam tylko, że mieliśmy się już nie zobaczyć. – Edward pokręcił głową.
Furgonetka będzie stała pod szkołą z kluczykami w stacyjce. Chyba że się boisz, że ktoś ją ukradnie. – Zaśmiał się na tę myśl. – No dobra. – Wzruszyłam ramionami. Byłam niemal stuprocentowo pewna, że kluczyki są w kieszeni dżinsów, które miałam na sobie w środę, te zaś leżą w pralni pod stosem brudów. Nawet gdyby Edward włamał się do mojego domu, czy co tam planował, za nic nie byłby w stanie ich znaleźć.
Wyczuł, że nie wierzę w powodzenie jego misji, i spojrzał na mnie z wyższością.
– A dokąd się wybieracie? – spytałam jak najspokojniej.
– Na polowanie. – Spochmurniał. – Skoro mam być z tobą w sobotę długo sam na sam, muszę zachować wszelkie środki ostrożności. Możesz jeszcze wszystko odwołać – dodał niemal błagalnie.
Spuściłam wzrok, bojąc się przekonującej siły jego oczu. Uporczywie odpędzałam od siebie myśl o tym, że mogłabym się go bać, bez względu na to, jak wielkie groziło mi niebezpieczeństwo, Powtarzałam sobie, że to nie ma znaczenia.
– Nie – szepnęłam, patrząc mu w twarz. – Nie mogę.
– Może masz i rację – mruknął ponuro. Miałam wrażenie, że jego oczy zaczęły przybierać ciemniejszą barwę. Postanowiłam zmienić temat. – O której się jutro spotkamy? – spytałam. Płakać mi się chciało na myśl, że dopiero jutro.
- To zależy. Nie wolałabyś pospać trochę dłużej w weekend?
– Odpowiedziałam tak szybko, że się nie uśmiechnął.
– W takim razie, o tej, co zawsze. Czy Charlie będzie w domu?
– Jedzie na ryby – poinformowałam Edwarda uradowana.
Zareagował ostro.
– A co sobie pomyśli, gdybyś nie wróciła?
– Nie mam pojęcia – odparłam, nie tracąc rezonu. – Wie, że planowałam duże pranie. Może stwierdzi, że wpadłam do pralki.
Edward rzucił mi gniewne spojrzenie. Odpowiedziałam mu tym samym. W jego wykonaniu robiło to znacznie większe wrażenie.
– Na co będziecie polować? – odezwałam się, gdy już zyskałam pewność, że przegrałam ten krótki pojedynek.
– Na to, co się napatoczy, Nie jedziemy daleko. – Wydawał się odrobinę zawstydzony swobodą, z jaką wypytywałam go o jego sekretne życie.
– Dlaczego akurat z Alice? – zainteresowałam się.
– Jest bardzo… To ona z rodziny najbardziej mnie wspiera, – Zasępił się odrobinę.
– A pozostali? – spytałam nieśmiało.
– Przeważnie są pełni sceptycyzmu.
Zerknęłam przez ramię na stolik czwórki. Każde wpatrywało się w inny punkt sali, zupełnie jak za pierwszym razem, gdy ich zobaczyłam. Zmieniło się tylko jedno – ich miedziano włosy brat siedział teraz przede mną z zatroskaną miną.
– Nie lubią mnie.
– Nie o to chodzi – zaoponował, ale przesadnie. – Nie pojmują, dlaczego nie potrafię zostawić cię w spokoju.
Uśmiechnęłam się krzywo.
– No to witam w klubie.
Edward pokręcił głową, wywracając oczy.
– Już ci tłumaczyłem, że nie potrafisz ocenić siebie obiektywnie. Tak bardzo się wyróżniasz – nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty. Fascynujesz mnie.
Przyglądałam mu się z powątpiewaniem, pewna, że się naigrywa.
Zauważył to i uśmiechnął się.
– Dzięki moim zdolnościom – tu dotknął dyskretnie swojego czoła znacznie lepiej niż inni znam się na ludzkiej naturze. Ludzie są przewidywalni. Ale ty… Nigdy nie robisz tego, czego oczekuję. Bez przerwy mnie zaskakujesz.
Spojrzałam gdzieś w bok i moje oczy znów zatrzymały się na pozostałych Cullenach. Wypowiedź Edwarda zawstydziła mnie, pozostałym nie dała satysfakcji. A więc stanowiłam tylko ciekawy obiekt badań? Chciało mi się śmiać z własnej naiwności. Byłam żałosna, spodziewając się czegoś więcej.
– To jeszcze łatwo wyjaśnić – ciągnął – ale reszta… reszta wymyka się opisowi. Sądzę…
Czułam, że patrzy na mnie, ale bałam się, że jeśli się odwrócę, zorientuje się, jak bardzo jestem rozgoryczona. Gdy mówił, nadal wpatrywałam się w jego rodzeństwo. Nagle spojrzała na mnie jego siostra Rosalie, ta oszałamiająca urodą blondynka. „Spojrzała” to za łagodne określenie, przeszywała mnie lodowatym wzrokiem. Nie byłam w stanie się poruszyć – jej ciemne oczy miały paraliżującą moc. Edward przerwał w pół słowa i wydał z siebie gniewny pomruk, niemal syk. Rosalie odwróciła głowę. Byłam wolna. Spojrzałam mu prosto w twarz, wiedząc, że muszę wyglądać na zdezorientowaną i wystraszoną. On sam wydawał się spięty. – Bardzo cię przepraszam za zachowanie siostry. Po prostu się martwi. Widzisz… nie tylko ja wpakuję się w niezłe tarapaty, jeśli się najpierw będę się z tobą wszędzie pokazywał, a potem… – puścił wzrok.