Выбрать главу

– Czy Forks działa na ciebie aż tak depresyjnie, że postanowiłaś targnąć się na własne życie?

– Sam mówiłeś, że możesz mieć kłopoty, jeśli będziemy często pokazywać się razem.

– Ach, więc boisz się, że to mnie będzie coś groziło po tym, jak znikniesz w tajemniczych okolicznościach? Ha!

Pokiwałam głową, patrząc przed siebie.

Zaczął mamrotać coś niewyraźnie pod nosem, ale tak szybko że nic z tego nie zrozumiałam.

Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Edward był na mnie wściekły, a ja nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

Tam, gdzie kończył się asfalt, zaczynała się wąska ścieżka oznaczona drewnianym palikiem. Zaparkowałam na poboczu i wysiadłam, nie wiedząc, co ze sobą począć. Gdy kierowałam autem, przynajmniej nie musiałam na niego patrzeć.

Na zewnątrz było teraz ciepło, cieplej niż kiedykolwiek, odkąd przyjechałam do Forks, niemal parno. Zdjęłam sweter i przewiązałam go sobie w talii, zadowolona, że zdecydowałam się założyć pod spód lekką koszulkę bez rękawów, zwłaszcza, że czekał mnie ośmiokilometrowy marsz.

Trzasnęły drzwiczki i odruchowo odwróciłam głowę. Edward też zdjął sweter. Wpatrywał się w ciemną ścianę lasu.

– Tędy – oświadczył, zerkając w moją stronę. Nadal był na mnie zły. Nie oglądając się na mnie, zanurkował pomiędzy drzewa.

– A co ze szlakiem? – jęknęłam, ruszając w ślad za nim.

– Powiedziałem tylko, że zaparkujemy tam, gdzie zaczyna się ścieżka, a nie, że to właśnie nią pójdziemy.

– Tak bez żadnych oznaczeń? – nie ukrywałam przerażenia.

– Przy mnie się nie zgubisz – rzucił kpiarskim tonem, po czym zatrzymał się i odwrócił, żeby zaczekać, aż do niego dołączę. Miał rozpiętą koszulę. Musiałam zdusić westchnienie zachwytu – Muskularny tors, który do tej pory miałam okazję podziwiać jedynie pod obcisłymi pulowerami, teraz prezentował się w całej okazałości. Zarówno kolorytem skóry, jak i budową ciała, Edward przypominał marmurowe greckie posągi. Jest zbyt idealny, pomyślałam z rozpaczą. Nie powinnam była się łudzić, że ktoś taki jest mi przeznaczony.

Edward opacznie odczytał moją zbolałą minę i posmutniał, choć z innego powodu niż ja.

– Chcesz wrócić do domu? – odezwał się cicho.

– Nie, nie. – Szybko podeszłam bliżej, by nie stracić ani jednej sekundy z tych, jakie dane mi było spędzić w obecności.

– Coś nie tak? – spytał z troską.

– Nie jestem zbyt dobrym piechurem – wyznałam. – Będziesz musiał uzbroić się w cierpliwość.

– Potrafię być cierpliwy. Jeśli się bardzo postaram. – Uśmiechnął się, usiłując mnie jakoś pocieszyć. Spróbowałam odwzajemnić śmiech, ale nie wyszło to zbyt przekonująco. Edward przyjrzał mi się uważnie. – Odwiozę cię do domu.

Trudno było powiedzieć, czy obiecuje mi właśnie, że nie zrobi mi krzywdy, czy też, iż rezygnuje jednak ze spaceru. Tak czy siak, sadził najwyraźniej, że się go boję. Byłam wdzięczna losowi, że mój towarzysz nie potrafi czytać w myślach właśnie mnie.

– Radziłabym ci się pospieszyć – oświadczyłam oschle – jeśli chcesz, żebym pokonała te osiem kilometrów przed zachodem słońca.

Zmarszczył czoło, nie wiedząc, jak interpretować moją minę i zachowanie. Po chwili namysłu dał jednak za wygraną i ruszył przodem.

Szło mi całkiem nieźle. Teren był płaski, a Edward przytrzymywał dla mojej wygody frędzle mchów i wilgotne paprocie. Gdy drogę zagradzały nam powalone pnie drzew lub stosy głazów, pomagał mi, podtrzymując mnie pod łokciem, choć zwalniał uścisk tak szybko, jak to było możliwe. Czując chłodny dotyk jego skóry, za każdym razem dostawałam palpitacji, Edward zaś dwukrotnie przy takiej okazji obrzucił mnie spojrzeniem. Wówczas zrozumiałam, że doskonale słyszy bicie mojego serca. Usiłowałam nie zerkać na jego nagie ciało, ale nie mogłam pochwalić się silną wolą. Uroda mojego przyjaciela napawała mnie teraz sutkiem. Głównie milczeliśmy, ale od czasu do czasu Edward zadawał jakieś pytanie, o którym zapomniał widocznie podczas ostatnich przesłuchań. Opowiedziałam mu zatem, jak zwykła spędzać urodziny i jakich miałam nauczycieli w podstawówce, a także wyznałam, że po doprowadzeniu do śmierci trzeciej rybki akwariowej z rzędu, zrezygnowałam z posiadania jakiegokolwiek zwierzątka. Śmiał się z tej historyjki, jakiegokolwiek to głośniej niż zazwyczaj, aż po lesie rozeszło się dźwięczne jak dzwon echo.

Choć szliśmy tak ładnych parę godzin, Edward ani razu nie okazał zniecierpliwienia. Nigdy też nie zawahał się, jaki kierunek obrać. Wydawał się pewny siebie i rozluźniony, zadomowiony w zielonym labiryncie sędziwych drzew. Mnie potęga lasu przerażała i zaczęłam się martwić, że nie znajdziemy drogi powrotnej.

W pewnym momencie dało się zauważyć, że niewidoczne dla nas chmury rozstąpiły się nareszcie, bo sączące się sponad koron iglastych olbrzymów światło zmieniło odcień otaczającej nas zieloności z oliwkowego na szmaragdowy. Po raz pierwszy, odkąd zeszliśmy z drogi, poczułam radosne podniecenie, które szybko ustąpiło miejsca zniecierpliwieniu.

– Daleko jeszcze? – spytałam, udając zagniewaną marudę.

– Zaraz będziemy na miejscu – odparł, zadowolony, że poprawił mi się humor. – Widzisz to przejaśnienie wśród drzew?

Wytężyłam wzrok.

– A powinnam?

Na twarzy Edwarda pojawił się lekko złośliwy uśmieszek.

– Rzeczywiście, może to nieco za wcześnie jak na twoje oczy.

– Czas na wizytę u okulisty – mruknęłam. Edward uśmiechnął się jeszcze bardziej złośliwie.

Po pokonaniu jakichś stu metrów byłam już jednak wstanie dostrzec przebijające się przez gąszcz jaskrawe światło i Przyspieszyłam kroku. Moje podekscytowanie rosło z sekundy na sekundę. Edward puścił mnie przodem, a sam bezszelestnie podążył za mną.

Wreszcie minęłam ostatnie drzewa i przedarłszy się przez wyznaczający skraj lasu pas paproci, znalazłam się w najurokliwszym miejscu, jakie w życiu widziałam. Była to niewielka idealnie okrągła polana usiana żółtymi, białymi i fioletowymi kwiatami. Moich uszu dochodził słodki szmer płynącego nieopodal strumienia. Słońce wisiało na niebie tuż nad naszymi głowami zalewając łąkę strumieniami ciepłego, złotawego światła. Oszołomiona ruszyłam powoli przed siebie po miękkiej trawie, Po kilku krokach odwróciłam się, by podzielić się z Edwardem swoim zachwytem, ale nikogo za mną nie było. Serce podeszło mi do gardła. Rozejrzałam się na boki. Okazało się, że przystanął w cieniu drzew na skraju polany, skąd przyglądał mi się badawczo. Piękno tego miejsca zupełnie mnie rozpraszało. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że Edward obiecał mi dziś zademonstrować, co dzieje się z nim pod wpływem słonecznego światła.

Zrobiłam krok w jego stronę, bardzo tego zjawiska ciekawa. Widać było po Edwardzie, że stara się być ostrożny, że się waha. Uśmiechnęłam się zachęcająco i skinęłam na niego ręką. Chciałam podejść bliżej, ale powstrzymał mnie ostrzegawczym gestem. Odczekał chwilę, wziął chyba głęboki oddech i wyszedł na zalaną południowym słońcem polanę.

13 Wyznania

Byłam w szoku. Chociaż nic odrywałam od Edwarda wzroku przez cale popołudnie, za nic nie mogłam się przyzwyczaić. Rano skóra była jak zwykle mlecznobiała, odrobinę tylko zaróżowiona po trudach wczorajszego polowania. Teraz, w słońcu, nie, nie lśniła, po prostu się iskrzyła, jakby jej powierzchnię przyozdobiono milionami mikroskopijnych brylancików. Edward leżał w trawie zupełnie nieruchomo, a jego nagi tors i odsłonięte przedramiona wyglądały jak obsypane gwiezdnym pyłem. Oczy miał zamknięte, choć, rzecz jasna, nie spał. Bladofioletowe powieki również wyglądały na pokryte brokatem. Przypominał wspaniały posąg o idealnych proporcjach, wyrzeźbiony z nieznanego kamienia – gładkiego niczym marmur, połyskującego jak kryształ.