Выбрать главу

Od czasu do czasu zaczynał szybko poruszać wargami nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Za pierwszym razem pomyślałam, że to jakieś drgawki, ale gdy spytałam go o to, wyjaśnił, że śpiewa – zbyt cicho, bym mogła go usłyszeć.

Ja także rozkoszowałam się piękną pogodą. Miałam tylko jedno zastrzeżenie – powietrze było zbyt wilgotne jak na mój gust. Z chęcią poszłabym w ślady Edwarda i rozłożyła się na trawie z twarzą zwróconą ku słońcu, ale, jako że nie mogłabym wówczas mu się przyglądać, siedziałam uparcie w kucki z brodą opartą o kolana. Łagodny wietrzyk poruszał źdźbłami traw i główkami kwiatów. Co jakiś czas musiałam odgarniać z twarzy przewiany podmuchem kosmyk.

Z początku miejsce to wydawało mi się magiczne – teraz uroda Edwarda przyćmiewała pocztówkową malowniczość łąki. Mimo, że zaszliśmy w naszej znajomości tak daleko, wciąż bałam się. że to tylko piękny sen, a obiekt mych uczuć lada chwila rozpłynie się w powietrzu.

Nieśmiało wyciągnęłam przed siebie rękę i jednym palcem pogłaskałam wierzch iskrzącej się dłoni. Znów zachwyciła mnie niezwykła faktura, satynowa gładkość połączona z chłodem kamiennej posadzki. Kiedy podniosłam wzrok, okazało się, Edward na mnie patrzy. Jego miodowe ostatnio oczy pojaśniały po polowaniu. Uśmiechnął się, co skierowało moją uwagę na idealny wykrój jego ust.

– Boisz się mnie? – spytał, niby to się ze mnie naigrywając.

Wychwyciłam w jego aksamitnym głosie nutę zaniepokojenia. Wiedziałam więc, że naprawdę interesuje go to, co odpowiem.

– Nie bardziej niż zwykle.

Uśmiechnął się szerzej. Białe zęby błysnęły w słońcu.

Przysunąwszy się odrobinę bliżej, zaczęłam wodzić opuszkami palców po konturach mięśni jego przedramienia. Trzęsła mi się ręka – byłam pewna, ze to zauważy.

– Mam przestać? – upewniłam się, bo zamknął powieki.

– Nie – odparł, nie otwierając oczu. – Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić, co czuję, gdy tak robisz – westchnął. Podążając szlakiem wyznaczonym przez ledwie widoczne, niebieskawe żyły, dotarłam do zagłębienia łokcia, drugą ręką zaś spróbowałam delikatnie odwrócić jego dłoń. Zorientowawszy się, co zamierzam uczynić, Edward obrócił ją błyskawicznie, jak zawsze, gdy robił coś tak niesamowicie szybko, zbijając mnie z tropu. Zaskoczona przestałam przesuwać palcami po jego ciele. – Wybacz – mruknął. Znów miał zamknięte oczy. – W twoim towarzystwie zbyt łatwo jest mi być sobą. Uniosłam odwróconą dłoń i zaczęłam sprawdzać jak się mieni zależnie od nachylenia, po czym zbliżyłam ją do swojej twarzy, by wypatrywać na skórze ukrytych diamencików.

– Zdradź mi, o czym myślisz? – szepnął, spoglądając na mnie z zaciekawieniem. – Wciąż nie potrafię przywyknąć do tego, że nie wiem.

– My, szaraczki, mamy tak cały czas.

– Musi wam być ciężko. – Czy tylko mi się wydawało, czy trochę nam tego zazdrościł? – Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.

– Żałowałam właśnie, że nic wiem, o czym ty myślisz. I jeszcze… – Zamilkłam.

– Co takiego?

– Myślałam jeszcze o tym, że chciałabym uwierzyć, że jesteś prawdziwy. I marzyłam, że nie czuję strachu. – Nie chcę, żebyś się bała – szepnął miękko. Usłyszałam to, co tak naprawdę pragnęłam usłyszeć, a czego nie mógł powiedzieć na sercu: że mój lęk jest irracjonalny, że nie mam się czego bać.

– Nie dokładnie o to mi chodziło, ale twoje słowa z pewnością dają mi wiele do myślenia. Edward po raz kolejny poruszył się z niezwykłą prędkością – przegapiłam moment, w którym zmienił pozycję. Nagle półleżał koło mnie wsparty na prawej ręce, a jego twarz anioła znajdowała się tylko parę centymetrów od mojej. Nadal trzymałam go za lewą dłoń. Mogłam, powinnam była natychmiast się odsunąć, ale porażona spojrzeniem miodowych oczu nie byłam w stanie się poruszyć.

– To czego się boisz?

Nie potrafiłam wykrztusić z siebie ani słowa, nawet nie próbowałam. Tak jak wtedy w aucie, owionął mnie chłodny, słodki oddech Edwarda. Jego woń była tak apetyczna, że ślina napłynęła mi do ust. Nie przypominała żadnego znanego mi zapachu. Skuszona nią, bezwiednie przysunęłam się bliżej.

Wyrwał gwałtownie dłoń z mojego uścisku i nim zdążyłam choćby mrugnąć, stał już w cieniu wielkiego świerka na skraju polany. Spoglądał stamtąd na mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy.

Na mojej twarzy musiał malować się szok i ból. Puste ręce piekły.

– Wybacz mi… proszę… – szepnęłam, wiedząc, że mnie słyszy.

– Jedną chwilkę – zawołał, pamiętając, że mój słuch nie jest tak wyostrzony. Siedziałam nieruchomo jak trusia.

Po jakichś dziesięciu sekundach, które ciągnęły się dla mnie w nieskończoność, ruszył wolnym jak na siebie krokiem. Stanąwszy kilka metrów ode mnie, usiadł jednym zgrabnym ruchem, jakby miał zapaść się pod ziemię. Przez cały ten czas nie spuszczał mnie z oczu. Dwukrotnie odetchnął głęboko, a potem uśmiechnął się przepraszająco.

– Wybacz. – Zawahał się na moment. – Czy zrozumiałabyś, co mam na myśli, gdybym powiedział, że jestem tylko człowiekiem?

Skinęłam głową, nie do końca w stanie śmiać się z jego żartu. Docierało do mnie powoli, że oto przed sekundą o włos uniknęłam śmiertelnego niebezpieczeństwa. Moje naczynia krwionośne pulsowały adrenaliną. Wyczuł to i dodał sarkastycznie.

– Czyż nie jestem najdoskonalszym drapieżnikiem na świecie? Wszystko we mnie cię przyciąga, pociąga, kusi – mój glos, moja twarz, nawet mój zapach! I po co to wszystko? – Niespodziewanie znów zerwał się na równe nogi i zniknął w lesie, by okrążywszy w pól sekundy polanę, znaleźć się pod tym samym świerkiem co poprzednio. – I tak mi nie uciekniesz – zaśmiał się gorzko. Objął od spodu na ponad pól metra konar i samym naciskiem przedramienia złamał go bez wysiłku z ogłuszającym trzaskiem. Przez chwilę balansował belką na dłoni, po czym cisnął nią przed siebie z oszałamiającą prędkością. Kawał drewna trafił w inne sędziwe drzewo, które zatrzęsło się od uderzenia. Edward był już tymczasem obok mnie, stał nieruchomo niczym rzeźba.

– I tak mnie nie pokonasz – dokończył łagodniejszym tonem. Siedziałam jak sparaliżowana. Z poszarzałą twarzą i szeroko rozwartymi oczami musiałam przypominać zwierzątko zahipnotyzowane spojrzeniem węża. Bałam się go teraz bardziej niż kiedykolwiek. Po raz pierwszy bez najmniejszego skrępowania pokazał mi swoje prawdziwe oblicze. Nigdy nie wydawał mi się równie nieludzki… albo równie piękny. W trakcie tego pokazu siły cudowne złote oczy rozbłysły dziko, wtem zaczęły stopniowo przygasać. Na twarzy Edwarda malował się teraz głęboki smutek. – Nie bój się – szepnął tym swoim uwodzicielskim głosem. Obiecuję… Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.

Wydawało się, że najbardziej pragnie przekonać o tym samego siebie.

– Nie bój się – powtórzył, robiąc krok do przodu. Usiadł świadomie spowalniając swoje ruchy. Był tak blisko, ze mogłabym pogłaskać go po policzku. – Wybacz mi, proszę. Naprawdę potrafię siebie kontrolować. Po prostu nie spodziewałem się takiego zachowania z twojej strony. Teraz będę już przygotowany. – Czekał, aż coś powiem, ale nadal nie byłam w stanie.

– Zaręczam ci, nie czuję dziś pragnienia. – Mrugnął z łobuzerską miną. Na to nie mogłam nie zareagować. Parsknęłam śmiechem, ale głos jeszcze mi się trząsł.

– Nic ci nie jest? – spytał z troską, ostrożnie wsuwając z powrotem swoją marmurową dłoń w moją.