Edward przerwał ten ciąg bolesnych wspomnień, by spojrzeć na moją zmienioną szokiem twarz. Przesłonięte wachlarzem rzęs miodowe oczy spoglądały groźnie i hipnotyzujące zarazem.
– A poszłabyś – dodał z przekonaniem. Starałam się zachować spokój.
– Bez wątpienia – szepnęłam.
Gdy przeniósł wzrok na moje dłonie, poczułam się tak, jakby ktoś uwolnił mnie z wnyków.
– Potem, co nie miało zresztą większego sensu, próbowałem zmienić swój plan zajęć, by móc cię unikać, i właśnie wtedy musiałaś wejść do sekretariatu. W tak niewielkim, tak ciepłym pomieszczeniu zapachy rozchodzą się wyjątkowo łatwo. Twój też. To było nie zniesienia. O mało, co nie rzuciłem się do ataku. Świadkiem byłaby zaledwie jedna słaba kobieta – jakże szybko mógłbym się z nią później uporać.
Drżałam w ciepłych promieniach słońca, przeżywając te chwile na nowo z jego punktu widzenia, dopiero teraz świadoma grożącego mi wówczas niebezpieczeństwa. Biedna pani Cope, wzdrygnęłam się ponownie. Niewiele brakowało, a stałabym się poniekąd odpowiedzialna za jej śmierć.
– Sam nie wiem, jak się powstrzymałem. Zmusiłem się, by nie czekać na ciebie pod szkolą, by ciebie nie śledzić. Na dworze twój zapach ginął w masie świeżego powietrza, było mi, więc łatwiej trzeźwo myśleć. Odstawiłem rodzeństwo do domu – wiedzieli, że coś jest nie tak, ale wstyd mi było przyznać się przed nimi do własnej słabości – a potem pojechałem prosto do szpitala, do Carlise`a powiedzieć mu, że wyjeżdżam, na dobre. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
– Wymieniliśmy się samochodami, bo miał pełny bak, a ja nic chciałem zwlekać. Nie ośmieliłem się zajrzeć do domu, by stanąć twarzą w twarz z Esme. Nie pozwoliłaby mi wyjechać bez strasznej awantury. Usiłowałaby mnie przekonać, że nie jest to konieczne… – Nazajutrz rano byłem już na Alasce. – Edward powiedział to takim tonem, jakby przyznawał się do wielkiego tchórzostwa. – Spędziłem tam dwa dni wśród starych znajomków, ale… tęskniłem za domem. Źle mi było z tym, że sprawiłem przykrość Esme i wszystkim innym, całej mojej przyszywanej rodzinie. W górach na północy powietrze jest tak czyste… Nabrałem do wszystkiego dystansu. Trudno mi było uwierzyć w to, że tak bardzo nie mogłem ci się oprzeć. Wytłumaczyłem sobie, że uciekając okazałem się słaby. Wcześniej odczuwałem pokusy, nie tak silne, rzecz jasna, nieporównywalnie słabsze, ale jakoś sobie z nimi radziłem. Do czego to podobne, myślałem, żeby jakaś dziewczyna – tu Edward uśmiechnął się – jakaś zwykła uczennica zmuszała mnie do opuszczenia rodzinnego domu. Więc wróciłem. Nie mogłam dobyć głosu.
– Do naszego następnego spotkania przygotowałem się odpowiednio polowałem więcej niż zwykle. Byłem pewien, że mam w sobie dość siły, by traktować cię jak każdego innego człowieka.
Podszedłem do całej sprawy z wielką arogancją. Na domiar złego nie potrafiłem czytać w twoich myślach, aby przewidywać twoje reakcje.
Nie byłem przyzwyczajony to tego rodzaju problem, a tu nagle musiałem wyłapywać twoje wypowiedzi we wspomnieniach Jessiki, która jest dość płytką osobą, denerwowało mnie więc, że upadłem tak nisko. W dodatku nie mogłem mieć pewności czy przy niej nie kłamałaś. Wszystko to szalenie mnie irytowało. Nawet opowiadając o tym, marszczył gniewnie czoło.
– Pragnąłem, żebyś zapomniała o tym feralnym pierwszym dniu, starałem się, więc rozmawiać z tobą jak z każdą inną osobą. Poniekąd nie mogłem się już tych pogawędek doczekać, mając nadzieję, że uda mi się wreszcie odczytać twoje myśli. Ale okazało się, że nie jesteś taka jak wszyscy inni… Byłem zafascynowany. A od czasu do czasu ruchem dłoni lub włosów nieświadomie przyspieszałaś cyrkulację powietrza i twój zapach znów mnie oszałamiał…
– A potem ten wypadek na szkolnym parkingu. Później wymyśliłem świetną wymówkę, dlaczego zareagowałem tak, a nie inaczej. Gdyby na moich oczach polała się krew, nie potrafiłbym się opanować i pokazał swoją prawdziwą twarz. Tyle, że wpadłem na to dopiero po fakcie. W tamtej chwili przez głowę przemknęło mi jedynie: „Błagam, tylko nie ona”.
Zamknął oczy, rozpamiętując to dramatyczne wydarzenie, ja tymczasem czekałam niecierpliwie na ciąg dalszy. Rozsądek podpowiadał mi, że powinnam być przerażona, ale potrafiłam jedynie cieszyć się tym, że wreszcie wszystko jest dla mnie jasne. Mimo że zwierzał mi się, jak bardzo pragnie odebrać mi życie, współczułam mu, że tak bardzo się męczy.
W końcu wróciła mi mowa, choć głos miałam jeszcze słaby.
– A w szpitalu?
Edward spojrzał mi prosto w oczy.
– Czułem do siebie wstręt. Jak mogłem narazić swoją rodzinę na tak wielkie niebezpieczeństwo? Mój los, nasz los był w twoich rękach. Właśnie twoich! Co za ironia. Jakby tego mi było trzeba – kolejnego motywu, by chcieć cię zabić. – Tu wzdrygnęliśmy się oboje.
– Przyniosło to jednak przeciwny efekt – ciągnął Edward. – Rosalie, Emmett i Jasper zasugerowali, że oto nadeszła pora…
Nigdy nie kłóciliśmy się tak zajadle. Carlisle stanął po mojej stronie, podobnie Alice. – Nie wiedzieć czemu, skrzywił się, wymawiając jej imię. – Esme oświadczyła z kolei, że mam zrobić wszystko, co w mojej mocy, by móc zostać w Forks. – Pokręcił głową z pobłażliwym wyrazem twarzy.
– Cały następny dzień spędziłem, podsłuchując myśli twoich rozmówców. Byłem zaszokowany, że dotrzymywałaś słowa. Nie mogłem pojąć, co tobą kieruje. Wiedziałem jedno – że nie powinienem kontynuować tej znajomości. O ile było to możliwe, trzymałem się, zatem od ciebie z daleka. Tylko ten twój zapach, na twojej skórze, w oddechu, we włosach… Wciąż działał na mnie tak samo silnie co pierwszego dnia.
Nasze spojrzenia znów się spotkały i w oczach Edwarda dostrzegłam zaskakująco dużo czułości.
– A mimo to – dodał – lepiej bym na tym wyszedł, gdybym jednak zdemaskował nas wszystkich owego pierwszego dnia, niż gdybym miał rzucić się na ciebie tu i teraz, w leśnym zaciszu, bez żadnych świadków.
Byłam tylko człowiekiem, spytałam więc:
– Dlaczego?
– Isabello – wymówił starannie moje imię, wolną dłonią mierzwiąc mi pieszczotliwie włosy. Gest ten był tak swobodny, że przeszył mnie dreszcz. – Bello, nie potrafiłbym żyć z myślą, że pomogłem ci zejść z tego świata. Nawet nie wiesz, jak mnie ta wizja prześladuje. – Spuścił oczy ze wstydem. – Twoje ciało, blade, zimne, nieruchome… Już nigdy miałbym nie zobaczyć twoich rumieńców i tego błysku intuicji w oczach, gdy domyślasz się prawdy… Nie, tego bym nie zniósł. – Spojrzał na mnie z twarzą wykrzywioną bólem. – Jesteś teraz dla mnie najważniejsza. Jesteś najważniejszą rzeczą w całym moim życiu.
Od słów Edwarda zakręciło mi się w głowie. Nie spodziewałam się że ta rozmowa przybierze taki obrót. Oto jeszcze przed chwilą wysłuchiwałam wesołych historyjek o tym, kiedy to mogłam zginąć, a tu nagle taka deklaracja uczuć. Czekał na jakąś reakcję z mojej strony i choć wpatrywałam się w nasze dłonie, czułam, że mnie obserwuje.
– Wiadomo ci już oczywiście, co ja czuję – powiedziałam – Siedzę teraz tu z tobą, co oznacza, że wolałabym umrzeć niż trzymać się od ciebie z daleka. – Skrzywiłam się. – Co za idiotka ze mnie.
– Bez wątpienia – zgodził się parskając śmiechem. Też się zaśmiałam, zaglądając w jego miodowe oczy. To, że siedzieliśmy tu teraz razem, było idiotyczne i nieprawdopodobne.
– A to dopiero – mruknął Edward. – Lew zakochał się w jagnięciu. – Spuściłam wzrok, drżąc z ekscytacji na dźwięk tego najcudowniejszego ze słów.
– Biedne, głupie jagnię – westchnęłam.