Выбрать главу

– Bardzo rozsądna decyzja – pochwalił.

– A na ciebie moja obecność nic ma żadnego wpływu? – spytałam nieco urażonym tonem. Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie ciepło, a potem pochylił się ku mnie i musnął wargami mój policzek, wzdłuż linii szczęki od ucha po usta i z powrotem. Zadrżałam. – Mniejsza o to – oświadczył w końcu. – I tak mam lepszy refleks.

14 Siła woli

Musiałam przyznać, że gdy przestrzegał ograniczenia prędkości, prowadził bardzo dobrze. Była to też kolejna czynność, która zdawała się nie sprawiać mu żadnego wysiłku. Prowadził jedną ręką, bo drugą trzymał moją, a choć rzadko, kiedy spoglądał na drogę, koła auta nie zbaczały na boki ani o centymetr. Czasem przyglądał się zachodzącemu słońcu, czasem zerkał na mnie – moją twarz, moje włosy powiewające przy otwartym oknie, nasze splecione na siedzeniu dłonie.

Nastawił radio na stację nadającą same stare przeboje. Leciała akurat jakaś piosenka z lat pięćdziesiątych i okazało się, że Edward zna wszystkie słowa, ja nigdy wcześniej nawet jej nie słyszałam.

– Lubisz takie kawałki? – spytałam.

– Muzyka w latach pięćdziesiątych to było to. Następne dwie dekady – koszmarne – wzdrygnął się na samo wspomnienie. – Dopiero lata osiemdziesiąte były znośne.

– Powiesz mi kiedyś wreszcie, ile masz lat? – spytałam ostrożnie nie chcąc popsuć mu nastroju.

– Czy to ma jakieś znaczenie? – Na szczęście nie przestawał się uśmiechać.

– Nie, po prostu jestem ciekawa. Wiesz, jak człowieka coś nurtuje, to nie śpi po nocach.

– Czy ja wiem, może będziesz zszokowana. – Zamyślił się wpatrzony w widoczną na niebie łunę, od której jego skóra połyskiwała czerwonawo.

– No, wypróbuj mnie – zachęciłam po chwili milczenia.

Westchnąwszy, spojrzał mi prosto w oczy, zupełnie zapominając na jakiś czas o drodze. Nie wiem, co odczytał z mojego wyrazu twarzy, ale widocznie go to przekonało. Przeniósł wzrok z powrotem na gasnące słońce i przemówił:

– Urodziłem się w Chicago w 1901 roku. – Przerwał, by sprawdzić, jak zareaguję na tę rewelację. Chcąc dowiedzieć się jak najwięcej, miałam się jednak na baczności i nie dostrzegł w moją twarzy ani cienia zdumienia. Uśmiechnął się delikatnie. – Carlisle natrafił na mnie w szpitalu latem 1918. Miałem wówczas siedemnaście lat i umierałem na grypę hiszpankę.

Musiałam chyba wziąć głębszy oddech, bo zerknął na mnie zaniepokojony. Sama ledwie, co usłyszałam.

– Nie pamiętam tego za dobrze. Minęło tyle lat, ludzkie wspomnienia blakną. – Zamilkł na moment, jakby starał się coś sobie przypomnieć. – Pamiętam jednak, jak się czułem, gdy Carlisle mnie ratował. Cóż, to w końcu wydarzenie, o którym trudno zapomnieć.

– Co z twoimi rodzicami?

– Zmarli na grypę przede mną. Byłem sam na świecie. Dlatego mnie wybrał. W chaosie szalejącej epidemii nikt nie zwrócił uwag na to, że zniknąłem.

– Jak cię… ratował?

Wydało mi się, że próbuje starannie dobrać słowa.

– To trudne. Niewielu z nas potrafi się dostatecznie kontrolować. Ale Carlisle zawsze miał w sobie tyle szlachetnego człowieczeństwa, tyle współczucia… Nie znajdziesz drugiego takiego w annałach naszej historii, nie sądzę. – Przerwał, by dodać po chwili: – Co zaś się mnie tyczy, doświadczenie to było po prostu niezwykle bolesne.

Poznałam po jego minie, że już więcej mina ten temat nie powie i choć nie przyszło mi to łatwo, poskromiłam własną ciekawość. Teraz, gdy już znałam historię Edwarda, musiałam przemyśleć sobie pewne kwestie. Wiele pytań z pewnością jeszcze nawet nie przyszło mi do głowy. Nie miałam wątpliwości, że dzięki lotności swego umysłu on zna je już wszystkie doskonale. Moje rozmyślania przerwał dalszy ciąg jego opowieści. – Kierowała nim samotność. Zwykle to właśnie ona jest powodem, dla którego postanawia się kogoś uratować. Byłem pierwszym członkiem rodziny Carlisle'a. Esme dołączyła do nas wkrótce potem. Spadła z klifu. Trafiła prosto do szpitalnej kostnicy, ale jakimś cudem jej serce nadal biło.

– Więc trzeba być umierającym, żeby zostać… – zawiesiłam glos. Nigdy nie używaliśmy tego słowa i teraz również nie przeszło mi przez usta.

– Nie, nie. To tylko Carlisle tak postępuje. Nie mógłby zrobić tego komuś, kto miał inny wybór. – Za każdym razem, gdy Edward mówił o swoim przyszywanym ojcu, w jego głosie słychać było ogromny szacunek. – Chociaż, nie przeczę, wspominał, że gdy tętno wybranej osoby niknie, łatwiej trzymać się w ryzach. – Przeniósł wzrok na ciemną już zupełnie szosę i wyczułam, że i ten temat został właśnie zakończony. – A Emmett i Rosalie?

– Carlisle sprowadził Rosalie pierwszą. Bardzo długo nie zdawałem sobie sprawy, że liczył na to, iż stanie się ona dla mnie tym, kim Esme stała się dla niego. Dbał o to, by nie rozmyślać przy nim o swoich planach. – Tu Edward wzniósł oczy ku niebu. – Zawsze jednak traktowałem ją wyłącznie jak siostrę. Dwa lata później znalazła Emmetta – mieszkaliśmy wtedy w Appalachach. Pewnego dnia, podczas polowania, natrafiła na chłopaka, którego zaatakował niedźwiedź. Natychmiast zaniosła go na rękach do Carlisle'a, choć miała do przebycia ponad sto mil. Bała się, że, sama nie da rady. Dopiero teraz zaczynam powoli rozumieć, jaką ciężką próbą musiała być dla niej ta podróż. – Zerknął na mnie znacząco, uniósł nasze splecione dłonie, by pogłaskać mnie wierzchem dłoni po policzku.

– Ale udało jej się – zauważyłam dopingującym tonem odwracając wzrok. Piękno jego oczu było nie do zniesienia.

– Udało – przyznał. – Zobaczyła coś takiego w jego twarzy, co dało jej tę siłę. I od tamtego czasu są parą. Czasem mieszkają osobno, jako młode małżeństwo, ale im młodszych udajemy tym dłużej możemy zostać w danym miejscu. Forks wydało nam się idealne, więc cała nasza piątka poszła tu do szkoły. – Zaśmiał się – Za parę lat wyprawimy im zapewne wesele. Znowu.

– Zostali jeszcze Alice i Jasper.

– Alice i Jasper to dwa bardzo rzadkie przypadki. Oboje „nawrócili się”, jak to określamy, bez żadnej ingerencji z zewnątrz, Jasper był członkiem innej… rodziny, hm, bardzo osobliwej rodziny. Wpadł w depresję, odłączył się od grupy. Wtedy znalazła go Alice. Podobnie jak ja, obdarzona jest pewnymi zdolnościami, które nawet wśród nas uważane są za niezwykłe.

– Naprawdę? – przerwałam mu zafascynowana. – Ale przecież mówiłeś, że tylko ty potrafisz czytać ludziom w myślach.

– Zgadza się. Ona wie o innych rzeczach. Widzi… widzi rzeczy, które mogą zdarzyć się w przyszłości. Ale tylko mogą. Przyszłość nic jest pewna. Wszystko może się zmienić.

Powiedziawszy to, zerknął na mnie, zaciskając zęby, ale trwało to ułamek sekundy i nie miałam pewności, czy mi się to nie przewidziało.

– Co na przykład widzi?

– Zobaczyła Jaspera i wiedziała, że jej szuka, zanim on o tym wiedział. Zobaczyła Carlisle'a i naszą rodzinę i postanowili nas odnaleźć. Jest szczególnie wyczulona na istoty nieludzkie, zawsze, na przykład, kiedy inna grupa pojawia się w okolicy. I czy tamci stanowią jakieś zagrożenie.

– Czy dużo jest takich… jak wy? – Zaskoczyła mnie ta informacja. Ilu też mogło ich żyć wśród ludzi bez bycia zdemaskowanymi?

– Nie, niezbyt dużo. Większość nie osiedla się nigdzie na stałe.

Tylko ci, którzy, tak jak my, zrezygnowali z polowania na ludzi – Tu Edward spojrzał na mnie badawczo – potrafią z nimi dowolnie długo koegzystować. Natrafiliśmy tylko na jedną rodzinę podobną do naszej, w pewnej wiosce na Alasce. Mieszkaliśmy nawet przez jakiś czas razem, ale tylu nas było, że za bardzo rzucaliśmy się w oczy. Ci z nas, którzy zarzucili… pewne obyczaje, trzymają się zazwyczaj razem.