Выбрать главу

– No, no.

– Podoba ci się?

– Hm… Ma pewien specyficzny urok. Śmiejąc się, Edward pociągnął mnie za kucyk.

– Gotowa? – spytał, otwierając drzwiczki.

– Ani trochę. Ale chodźmy. – Usiłowałam się roześmiać, lecz stres ściskał mi gardło. Nerwowym gestem przygładziłam włosy.

– Wyglądasz ślicznie. – Zupełnie spontanicznie chwycił moją dłoń.

Przeszliśmy przez szeroką, ciemną werandę. Wiedziałam, że Edward potrafi wyczuć moje napięcie – żeby dodać mi otuchy, rysował kciukiem kółka na wierzchu mojej dłoni.

Utworzył przede mną frontowe drzwi.

Wystrój wnętrza był mniej przewidywalny niż wygląd samego domu, zaskoczył mnie. Powitała mnie ogromna, jasna przestrzeń. Niegdyś parter składał się zapewne z wielu pokoi, ale większość ścian usunięto. Wychodząca na południe ściana naprzeciw była jednym wielkim oknem, za którym, w cieniu cedrów ciągnął się trawnik sięgający brzegu szerokiej rzeki. Nad częścią po prawej górowały masywne, drewniane, zakręcające schody. Zewsząd biły w oczy różne odcienie bieli – białe były deski podłogi, ściany, grube kilimy, a także belkowany sufit.

Na lewo od drzwi, na podwyższeniu, tuż koło imponujące koncertowego fortepianu, czekali gotowi się przywitać rodzice Edwarda.

Doktora Cullena widziałam już oczywiście wcześniej, ale mimo to poraziła mnie jego uroda i zadziwiająco młody wygląd. U jego boku, jak się domyślałam, stała Esme – jedyny nieznany mi jeszcze członek rodziny. Była tak samo blada i piękna jak pozostali, a coś w jej twarzy o kształcie serca i miękkich, falistych, jasnobrązowych włosach przywodziło na myśl niewinne dziewczęta z epoki kina niemego. Natura poskąpiła jej wzrostu, ale i zbędnych kilogramów, choć z pewnością miała bardziej zaokrąglone kształty niż reszta. Oboje byli ubrani na luzie, a jasne kolory ich ubrań harmonizowały z wystrojem domu. Uśmiechnęli się na mój widok, nie podeszli jednak bliżej. Domyśliłam się, że nie chcą mnie przestraszyć.

– Carlisle, Esme – głos Edwarda przerwał ciszę – oto Bella.

– Serdecznie witamy. – Carlisle podszedł do mnie, bacząc na każdy swój krok, i z rezerwą wyciągnął rękę w moim kierunku. Uścisnęliśmy sobie dłonie.

– Miło znowu pana widzieć, panie doktorze.

– Proszę, mów mi Carlisle.

– Carlisle. – Uśmiechnęłam się ciepło, zdziwiona nagłym przypływem pewności siebie. Poczułam, że Edwardowi ulżyło.

Esme poszła w ślady męża. Tak jak się spodziewałam, jej ręka była lodowata, a uścisk silny.

– Milo cię poznać, Bello. – Zabrzmiało to szczerze.

– Mnie również jest miło. – Nie kłamałam. Czułam się jakbym znalazła się w bajce. Oto przede mną stało żywe wcielenie królewny Śnieżki.

– Gdzie Alice i Jasper? – spytał Edward, ale nikt mu nie odpowiedział, ponieważ oboje pojawili się właśnie u szczytu schodów.

– Cześć, Edward! – zawołała wesoło Alice. Zbiegła po schodach szybko, że tylko mignęły mi jej czarne włosy i biała skóra. Udało jej się jednak z wdziękiem zatrzymać tuż przede mną. Carlisle z Esmą spojrzeli na dziewczynę karcąco, ale spodobało mi się jej zachowanie. Było takie naturalne – przynajmniej jak na nią.

– Cześć, Bella! – Alice przyskoczyła do mnie radośnie i pocałowała w policzek. Carlisle i Esme zamarli. Mnie też zaskoczyła, ucieszyłam się jednak, że mnie aż do tego stopnia akceptuje. Zerknęłam na Edwarda. Wyczułam wcześniej, że cały zesztywniał, ale jego miny nie dało się rozszyfrować.

– Rzeczywiście cudnie pachniesz – powiedziała Alice. – Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. – Tym stwierdzeniem bardzo mnie zawstydziła.

Zapadła krępująca cisza. Na szczęście w tej samej chwili dołączył do nas Jasper. Ten wysoki chłopak miał w sobie coś z lwa. Z miejsca poczułam się rozluźniona, przestałam przejmować się tym, gdzie się znajduję. Dostrzegłam, ze Edward przygląda się bratu krzywo, podnosząc jedną brew, i przypomniało mi się, jakie zdolności posiada ten blondyn.

– Hej – powiedział. On jeden trzymał się na dystans, nie wyciągnął dłoni na powitanie. Mimo to nie sposób było czuć się przy nim skrępowanym.

– Cześć, Jasper. – Uśmiechnęłam się blado, najpierw do niego, a potem i do pozostałych. – Miło was wszystkich poznać. Macie piękny dom – dodałam konwencjonalnie.

– Dziękujemy – odezwała się Esme. – Cieszymy się bardzo, że przyszłaś. – W jej głosie pobrzmiewał pewien ton, którego nie rozpoznałam od razu, ale w końcu zdałam sobie sprawę, że przyzwana matka Edwarda uważa, że przychodząc do ich domu, postąpiłam bardzo odważnie.

Spostrzegłam, że wśród nas nie ma Rosalie oraz Emmetta, i przypomniałam sobie, że gdy spytałam Edwarda, czemu jego rodzeństwo mnie nie lubi, on zaprzeczał, że tak jest, z podejrzliwą gorliwością.

Zastanawiałabym się dalej nad nieobecnością tej pary, ale moją uwagę przykuła mina Carlisle'a. Spojrzał znacząco na Edwarda a kątem oka zauważyłam, że mój towarzysz kiwa głową.

By nie wyjść na podejrzliwą, zaczęłam wędrować wzrokiem po pokoju. Instrument na podwyższeniu doprawdy robił wrażenie. Nagle przypomniało mi się moje marzenie z dzieciństwa. Obiecywałam sobie, że jeśli kiedykolwiek wygram w totka, kupię taki fortepian mamie. Nie była jakoś specjalnie uzdolniona w tym kierunku – grywała wyłącznie w domowym zaciszu na naszym pianinie z drugiej ręki – ale ubóstwiałam ją wówczas oglądać. Była taka radosna i zaabsorbowana, wydawało mi się, że to zupełnie inna osoba, jakaś tajemnicza istota, która wstąpiła w tak dobrze mi znaną mamusię. Rzecz jasna byłam zmuszana do uczęszczania na lekcje gry, ale, jak chyba większość dzieciaków, tak długo marudziłam, aż dano mi spokój.

Esme dostrzegła moje zainteresowanie.

– Grasz? – spytała, wskazując fortepian.

Pokręciłam przecząco głową.

– Skąd, ale jest tak piękny. To twój?

– Nie – zaśmiała się. – Edward nie mówił ci, że jest muzykalny?

– Muzykalny? – zerknęła z wyrzutem na mojego kompana. Zrobił minę niewiniątka. Powinnam była się domyślić.

Esme nie wiedziała, o co mi chodzi.

– Nie ma rzeczy, której by nie potrafił, czyż nie? – wyjaśniłam.

Jasper prychnął, a Esme spojrzała na Edwarda z przyganą w oczach.

– Mam nadzieję, że się zbytnio nie popisywałeś – stwierdziła – Tak nie przystoi.

– Tylko odrobinkę. – Na dźwięk jego swobodnego śmiechy twarz Esme rozpogodziła się. Wymienili znaczące spojrzenia, których nie zrozumiałam. Wyglądała teraz na bardzo czymś ukontentowaną.

– Edward jest raczej zbyt skromny – uściśliłam.

– No to zagraj dla niej – zachęciła go Esme.

– Przed chwilą powiedziałaś, że nie przystoi się popisywać.

– Od każdej reguły są wyjątki.

– Z chęcią posłucham, jak grasz – wtrąciłam.

– No to załatwione. – Esme popchnęła Edwarda w stronę instrumentu. Pociągnął mnie za sobą i razem zasiedliśmy przy fortepianie.

Zanim dotknął klawiatury, zerknął na mnie z taką miną, jakbym go do czegoś zmuszała.

A potem jego zwinne palce poszły w tany, tylko migały na tle kości słoniowej. Pokój wypełniła piękna melodia o tak skomplikowanej kompozycji, że sposób, w jaki radzi sobie z nią jedna para rąk, przechodził ludzkie pojęcie. Mimowolnie otworzyłam usta. Reszta rodziny, widząc moją reakcję, wybuchła stłumionym śmiechem.