Выбрать главу

Edward przeniósł wzrok na mnie, nie przerywając gry, i mrugnął.

– I jak, podoba ci się?

– Sam to skomponowałeś? – Nareszcie to do mnie dotarło.

Przytaknął milcząco.

– To ulubiony utwór Esme – dodał. Zamknąwszy oczy, pokręciłam głową.

– Coś nie tak?

– Czuję się jak ostatnie zero.

Melodia zwolniła, zrobiła się bardziej nastrojowa. Ze zdumieniem rozpoznałam w niej rozbudowaną wersję wczorajszej kołysanki.

– Napisałem ją specjalnie dla ciebie – szepnął Edward. Trudno było jej słuchać i nie rozczulić się, niczym na widok słodkiego niemowlęcia.

Ze wzruszenia odebrało mi mowę.

– Zauważyłaś? Lubią cię. Zwłaszcza Esme.

Zerknęłam za siebie, ale pokój opustoszał.

– Gdzie się wszyscy podziali?

– Myślę, że ulotnili się dyskretnie, żeby zapewnić nam nieco prywatności.

Westchnęłam.

– Ci tu może mnie lubią, ale Emmett i Rosalie… – Zamilkłam, nie wiedząc, jak wyrazić moje podejrzenia.

Edward zmarszczył czoło.

– Rosalie się nie przejmuj – powiedział stanowczym tonem. – Jeszcze zmieni zdanie.

Nie dowierzając, zacisnęłam zęby. – A Emmett?

– Cóż, uważa, że oszalałem, ale to mnie się czepia, a nie ciebie. Próbuję przekonać do ciebie Rosalie.

– Dlaczego tak ją drażnię? – Nie byłam pewna, czy chce poznać odpowiedź na to pytanie.

Teraz to Edward westchnął.

– Z całej naszej rodziny Rosalie najbardziej męczy to, że… że musi być tym, kim jest. Ciężko jej pogodzić się z tym, że ktoś z zewnątrz zna jej sekret. No i jest odrobinę zazdrosna.

– Zazdrosna? Zazdrości mi czegoś? – Trudno mi było w to uwierzyć. Jak ten chodzący ideał urody mógł mi czegokolwiek zazdrościć? Czego, u licha?

– Jesteś człowiekiem. – Edward wzruszył ramionami. – Ona też by tak chciała.

– Ach… – bąknęłam oszołomiona. – Jest jeszcze Jasper. On też raczej nie…

– To akurat moja wina – przyznał Edward. – Jak ci mówiłem, dołączył do nas jako ostatni. Poradziłem mu, że lepiej będzie, jeśli zachowa dystans.

Przypomniało mi się, dlaczego miałby tak postępować, i zadrżałam.

– A co sądzą o całej tej sytuacji Esme i Carlisle? – odezwałam się szybko, żeby nie zauważył mojej reakcji.

– Cieszą się z mojego szczęścia. Poniekąd Esme zaakceptowałaby cię nawet, gdyby okazało się, że masz trzecie oko i błonę między palcami.

Martwiła się o mnie od wielu lat. Bała się, że coś jest ze mną nie tak, że zbyt wcześnie zostałem przemieniony. Odetchnęła z ulgą. Za każdym, razem, gdy cię dotykam, niemal zachłystuje się z ekscytacji.

Alice też wydaje się pełna entuzjazmu.,. postrzega świat po swojemu – odparł Edward przez zaciśnięte usta.

– Ale nic więcej mi na ten temat nie powiesz, prawda?

Zrozumieliśmy się bez słów. On wiedział już, że jestem świadoma tego, iż coś przede mną ukrywa, ja zaś, że nic mi nie wyjawi. Przynajmniej nie teraz.

– A co takiego Carlisle przekazał ci telepatycznie, że skinąłeś głową?

– Zauważyłaś? – zdziwił się.

– Oczywiście.

Edward pogrążył się na chwilę w myślach.

– Przekazał mi pewne informacje. Nie był pewien, czy chciałbym, żebyś się o tym dowiedziała.

– A dowiem się?

– Musisz, ponieważ przez następne kilka dni, a nawet tygodni, będę wobec ciebie trochę… nadopiekuńczy. Nie chcę, żebyś pomyślała, iż jestem urodzonym tyranem.

– 0 co chodzi?

– Właściwie to nic takiego. Alice przewidziała, że będziemy mieli gości. Wiedzą, że tu mieszkamy, i są nas ciekawi.

– Gości?

– Tak… Rozumiesz, nie są tacy jak my. To znaczy, jeśli chodzi samokontrolę. Pewnie nawet nie pojawią się w mieście, ale do ich wyjazdu z pewnością ani na minutę nie spuszczę cię z oka.

Wzdrygnęłam się.

– Nareszcie jakieś normalne zachowanie! – mruknął. – Zaczynałem się już zastanawiać, gdzie się podział twój instynkt samozachowawczy.

Puściłam tę uwagę mimo uszu i zaczęłam rozglądać się po pokoju.

– Nic tego się spodziewałaś, prawda? – spytał Edward z satysfakcją w głosie.

– Nie – przyznałam.

– Żadnych trumien, żadnych stosów czaszek w kątach. Chyba nie uświadczysz tu nawet pajęczyny. Musiało cię spotkać wielkie rozczarowanie – ciągnął z sarkazmem.

Zignorowałam go.

– Tak tu jasno. I przestronnie.

– To jedyne miejsce, w którym możemy być sobą – spoważniał. Grana przez Edwarda melodia, moja melodia, coraz bardziej melancholijna, dobiegła wreszcie końca. Ostatnia nuta pobrzmiewała jeszcze jakiś czas przejmująco.

– Dziękuję – szepnęłam. W oczach miałam łzy. Zawstydzona otarłam je szybko wierzchem dłoni.

Edward dotknął delikatnie miejsca, w którym jedną przeoczyłam, po czym podniósł dłoń do oczu i przyjrzał się przechwyconej kropli. Tak szybko, że nie mogłam mieć pewności, czy naprawdę byłam tego świadkiem, włożył palec do ust i zlizał słony płyn.

Spojrzałam na niego pytająco i długo patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu się uśmiechnął.

– Chcesz zobaczyć resztę domu?

– I nic będzie żadnych trumien? – upewniłam się, nie do końca pokrywając ironią lekkie podenerwowanie.

Śmiejąc się, ujął moją dłoń i poprowadził w stronę schodów.

– Żadnych trumien – przyrzekł.

Zaczęliśmy wspinać się po masywnych stopniach, ja z ręką na wyjątkowo gładkiej poręczy. Zarówno ściany, jak i podłogę hallu na piętrze wyłożono drewnem o barwie miodu.

– Tam jest pokój Rosalie i Emmetta, tam gabinet Carlislea, tam sypialnia Alice… – Przerwał, bo stanęłam jak wryta na widok ozdoby ściennej, wiszącej tuż nad moją głową. Musiałam wyglądać na mocno zbitą z tropu, bo zachichotał.

– Bez obaw, możesz parsknąć śmiechem – powiedział. – Groteskowy efekt jest zamierzony.

Nie zaśmiałam się jednak, tylko odruchowo podniosłam rękę, jak bym chciała dotknąć owego artefaktu. Był to spory, drewniany krzyż. Pociemniały od starości kształt odcinał się od jasnej ściany.

Nie odważyłam się sprawdzić, czy w dotyku jest tak jedwabisty, jak mi się to wydawało.

– Musi być bardzo stary.

Edward wzruszył ramionami.

– Lata trzydzieste siedemnastego wieku, tak mniej więcej.

Przeniosłam wzrok na mojego towarzysza.

– Czemu to tu trzymacie?

– To pamiątka rodzinna. Należał do ojca Carlisle'a.

– Zbierał antyki? – zasugerowałam z powątpiewaniem.

– Nie, sam go wyrzeźbił. Był wikarym. Ten krzyż wisiał na ścianie nad pulpitem, zza którego głosił kazania.

Nie byłam pewna, czy moja twarz zdradza, jak bardzo jestem zszokowana. Na wszelki wypadek wolałam wpatrywać się w krzyż. Czyli miał ponad trzysta siedemdziesiąt lat! Próbowałam sobie z wysiłkiem wyobrazić taki szmat czasu.

– Wszystko w porządku? – spytał Edward z troską.

Nie odpowiedziałam.

– To ile lat ma Carlisle? – szepnęłam, nie odrywając wzroku od sędziwego krzyża.

– Niedawno obchodził trzysta sześćdziesiąte drugie urodziny.

Przeniosłam wzrok na Edwarda. Nasuwały mi się setki pytań.

Opowiadając przyglądał mi się bacznie.

– Carlisle urodził się w Londynie w latach czterdziestych siedemnastego wieku, a przynajmniej tak podejrzewa, ponieważ prości ludzie w owych czasach nie zaprzątali sobie zbytnio głowy kalendarzem. W każdym razie było to tuż przed ustanowieniem protektoratu Cromwella.

Świadoma tego, że jestem obserwowana, starałam się zachować kamienną twarz – najłatwiej było po prostu traktować to wszystko jak bajkę.