– Był jedynym synem anglikańskiego pastora, matka zmarła przy porodzie. Jego ojciec był człowiekiem wielce nietolerancyjnym. Gdy do władzy doszli protestanci, z entuzjazmem włączył się do prześladowania katolików oraz wyznawców innych religii. Wierzył także głęboko w realną obecność szatana na ziemi. Przewodził polowaniom na czarownice, wilkołaki… i wampiry.
Na dźwięk lego ostatniego słowa znieruchomiałam. Edward nie mógł tego przeoczyć, lecz mimo to nie przerwał opowieści.
– Spalili na stosie wielu niewinnych ludzi, bo, rzecz jasna ci których z taką pasją szukał, nie dawali się tak łatwo złapać.
– Kiedy pastor się zestarzał, obowiązki głównego łowczego przekazał swemu synowi. Z początku Carlisle nie spisywał się najlepiej – miał trudności z szafowaniem oskarżeniami i dostrzeganiem demonów tam, gdzie ich nie było. Był jednak sprytniejszy od ojca i wytrwały. Odkrył w końcu, że grupa prawdziwych wampirów mieszka w kanałach pod miastem. Wychodziły stamtąd tylko nocą, na polowanie. Potwory nie należały wówczas do świata legend i mitów i wiele z nich tak właśnie musiało egzystować.
Ludzie zabrali z sobą widły i pochodnie – Edward zaśmiał się ponuro – i otoczyli miejsce, w którym według Carlisle'a wampiry wydostawały się na ulicę. Rzeczywiście, po pewnym czasie jeden wyszedł.
Mówił teraz tak cicho, że z trudem wyłapywałam poszczególne słowa.
– Musiał być bardzo stary i osłabiony głodem. Wyczuwszy nosem obecność tłumu, ostrzegł pozostałych po łacinie, a potem ruszył pędem przed siebie ulicami miasta. Carlisle przewodził pogoni – miał wtedy dwadzieścia trzy lata i był szybkim biegaczem. Wampir potrafiłby umknąć im z łatwością, lecz, jak sądzi Carlisle, jego głód wziął górę. Potwór odwrócił się nagle i zaatakował. Wpierw rzucił się na Carlisle'a, ale nadbiegli inni ludzie. Musiał się bronić. Zabił dwóch mężczyzn i uprowadził trzeciego. Carlisle tymczasem wykrwawiał się na bruku.
Edward zamilkł na chwilę. Wyczułam, że dokonuje pewnej korekty faktów, ponieważ pragnie coś przede mną zataić.
– Wiedział co się teraz stanie – ciała zostaną spalone. On sam również. Zawsze niszczyli wszystko, co miało kontakt z istotami ciemności. Instynktownie postąpił więc tak, by ocalić swoje życie. Tłum pognał za wampirem. Korzystając z okazji, Carlisle poczołgał się do pobliskiej piwniczki, gdzie spędził trzy dni ukryty w stercie gnijących kartofli. To cud, że nikt go nie znalazł, że nie zdradził się szmerem czy jękiem. A potem było już po wszystkim i uświadomił sobie swoją przemianę.
Nie wiem, jaką miałam minę, ale Edward nagle przerwał.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, tak. – Zagryzłam wargi, żeby nie zarzucić go gradem pytań, ale widać ciekawość bila mi z oczu.
Uśmiechnął się.
– Spodziewam się, że masz do mnie parę pytań.
– Kilka się znajdzie.
Uśmiechnąwszy się jeszcze szerzej, pociągnął mnie za rękę w głąb korytarza.
– No to chodź – powiedział. – Coś ci pokażę.
16 Carlisle
Zatrzymaliśmy się przed drzwiami pokoju, który, według opisu Edwarda, służył jego przyszywanemu ojcu za gabinet.
– Wejdźcie, proszę – zachęcił nas glos Carlisle'a.
Sufit był tu bardzo wysoko, a okna wychodziły na zachód. Podobnie jak w hallu, ściany pokrywała boazeria, tym razem z ciemniejszego drewna, można było ją jednak podziwiać jedynie w kilku miejscach, ponieważ większość przestrzeni zajmowały sięgające sufitu regały. Jeszcze nigdy, poza biblioteką, nie widziałam tylu książek.
Doktor siedział w obitym skórą fotelu za wielkim mahoniowym biurkiem. Umieszczał właśnie zakładkę pomiędzy stronicami opasłego tomu. Tak właśnie wyobrażałam sobie zawsze gabinet dziekana jakiegoś słynnego college'u, tyle że Carlisle wyglądał stanowczo zbyt młodo jak na profesora.
– Czym mogę wam służyć? – spytał uprzejmym tonem, pod nosząc się z miejsca.
– Chciałem przybliżyć Belli naszą historię – wyjaśnił Edward – Tak właściwie to twoją historię, nie naszą.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy – wtrąciłam.
– Nie, skąd. Od czego chcielibyście zacząć?
– Od tego, skąd się wzięła twoja filozofia życiowa – oświadczył Edward. Położył mi rękę na ramieniu, po czym odwrócił delikatnie tak, abym stała przodem do drzwi. Za każdym razem, gdy mnie dotykał, choćby nie wiem jak swobodnie, serce zaczynało walić mi jak dzwon. Teraz słyszał to nie tylko on, ale i Carlisle, i było mi z tego powodu jeszcze bardziej wstyd niż zwykle.
Ściana, na którą teraz patrzyłam, była inna niż pozostałe. Zamiast półek z książkami pokrywały ją ramy i ramki: różnorakie szkice, obrazy, zdjęcia i ryciny wszystkich możliwych formatów, niektóre wielobarwne, inne czarno – białe. Przez chwilę błądziłam po nich wzrokiem, próbując się domyślić, jaki jest temat przewodni tej kolekcji, ale na próżno.
Edward podprowadził mnie pod wiszący po lewej stronie obrazek olejny w skromnej, kwadratowej, drewnianej ramie. Namalowany różnymi odcieniami sepii, nie wyróżniał się zbytnio – sporo tu było większych prac o żywszych kolorach. Obrazek ów przedstawiał panoramę jakiegoś miasta sprzed kilku wieków – nad gęstwiną stromych dachów górowało kilka kościelnych wież. Pierwszy plan wypełniała szeroka rzeka z jednym jedynym mostem pokrytym czymś w rodzaju miniaturowych katedr.
– Londyn w połowie siedemnastego wieku – wyjaśnił Ed.
– Londyn z czasów mojej młodości – dodał doktor. Okazało się, że stoi za nami. Drgnęłam – nie zauważyłam, kiedy podszedł.
– Chcesz sam jej wszystko opowiedzieć? – Odwróciłam się, żeby zobaczyć reakcję Carlisle'a. Nasze oczy spotkały się, a on sam się uśmiechnął.
– Z chęcią bym się wami zajął, ale zrobiło się już późno, muszę się zbierać. Rano dzwonili ze szpitala – doktor Snow się rozchorował. Poza tym – dodał, spoglądając na Edwarda – znasz te historie równie dobrze jak ja.
Brzmiało to wszystko bardzo groteskowo. Oto przeciętny, zapracowany lekarz z małego miasteczka tłumaczy się, czemu nie może opowiedzieć mi o swoim życiu w siedemnastowiecznym Londynie.
Czułam się też dziwnie, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że wypowiada swoje myśli na głos tylko ze względu na mnie.
Obdarowawszy mnie kolejnym ciepłym uśmiechem, Carlisle pospieszył do szpitala.
Po jego wyjściu przez dłuższy czas wpatrywałam się w panoramę jego rodzinnego miasta.
– To co się stało, kiedy uświadomił sobie swoją przemianę? – spytałam w końcu obserwującego mnie Edwarda.
Przeniósł wzrok na inny z wiszących na ścianie obrazów. Było to jedno z większych płócien, krajobraz o stonowanych jesiennych barwach. Przedstawiał pustą, zacienioną polanę. Za lasem, na horyzoncie, majaczył samotny skalisty szczyt.
– Carlisle wiedział, czym się stał – powiedział Edward cicho – i nie miał zamiaru się z tym pogodzić. Chciał ze sobą skończyć, ale nie było to takie proste.
– Co takiego robił? – wymknęło mi się.
– Rzucał się z wielkich wysokości, próbował się utopić – wymienił Edward beznamiętnym tonem – ale był za silny, a od przemiany upłynęło za mało czasu. To niesamowite, że miał dość samokontroli, by nie zacząć polować. Na samym początku pragnienie przesłania wszystko. Czuł do siebie jednak tak wielkie obrzydzenie, że wolał umrzeć z głodu, niż zniżyć się do mordu. To ten wstręt właśnie pomagał mu się powstrzymać.
– Czy możecie zagłodzić się na śmierć? – spytałam słabym w głosem.
– Nie. Istnieje bardzo niewiele sposobów, w jaki można nas zabić.
Chciałam o nie zapytać, ale szybko podjął przerwaną opowieść.