Westchnął. Najwyraźniej nie był skory zdradzić mi więcej szczegółów.
– Cóż, jak każdy młody człowiek nieco się buntowałem. Nie byłem przekonany do abstynencji, byłem zły na Carlislea, że mnie ogranicza. Jakieś dziesięć lat po moich narodzinach, przemianie czy jak by to nazwać, spędziłem trochę czasu, wędrując samotnie.
– Naprawdę? – Zaintrygował mnie tym raczej, niż przestraszył, a poniekąd powinnam była się przestraszyć.
Edward wyczul w moim glosie zainteresowanie.
– To cię nie przeraża?
– Nie.
– Dlaczego?
– Czy ja wiem… Wydaje mi się, że była to całkiem sensowna decyzja.
Zaśmiał się krótko i głośno.
Weszliśmy już po schodach na drugie piętro. Hall tutaj też był wyłożony drewnem.
– Z początkiem nowego życia – podjął opowieść Edward – zyskałem dar czytania w myślach zarówno swoich pobratymców, jak i ludzi. To dlatego dopiero po dziesięciu latach przeciwstawiłem się Carlisle'owi – od podszewki znalem jego szlachetne pobudki, rozumiałem doskonale, co nim kieruje.
Starczyło kilka lat, żebym przekonał się do jego sposobu postępowania i wrócił. Doszedłem do wniosku, że uniknę w ten sposób… ech… depresji… depresji, która bierze się z wyrzutów sumienia. Z początku nic miałem takich problemów. Znając ludzkie myśli umiałem wybierać na swoje ofiary wyłącznie zwyrodnialców. Skoro mogłem w ciemnym zaułku zajść drogę niedoszłemu mordercy, który śledził właśnie jakąś dziewczynę, skoro ratowałem jej życie, nie byłem chyba taki zły.
Wzdrygnęłam się, wyobrażając sobie z detalami podobną scenę – jakże niedawno sama znalazłam się w podobnej sytuacji. Zaułek, noc, wystraszona dziewczyna i złowrogi cień podążającego za nią krok w krok mężczyzny. I Edward. Edward na polowaniu, straszny, – zarazem porażający urodą niczym młody bóg. W takiej chwili nic nie mogło go powstrzymać. Ale czy dziewczyna była mu po wszystkim wdzięczna, czy może jeszcze bardziej przerażona?
– Z biegiem lat zacząłem się jednak coraz bardziej postrzegać jako potwora. Nic mogłem sobie wybaczyć, że odebrałem życie aż tylu ludziom, niezależnie od tego, jak bardzo na to zasługiwali. Wreszcie wróciłem do Carlisle'a i Esme. Powitali mnie jak syna marnotrawnego. Nie zasługiwałem na takie przyjęcie. Stanęliśmy przed ostatnimi drzwiami korytarza.
– Mój pokój – wyjaśnił Edward, otwierając drzwi. Puścił mnie przodem. Jedną ścianę pomieszczenia, podobnie jak na parterze, zajmowało ogromne, wychodzące na południe okno. Podejrzewałam, że cała elewacja ogrodowa jest ze szkła. Rzeka Sol Duc wiła się przez dziewiczą puszczę aż po pasmo gór Olympic, które okazały się być bliżej, niż przypuszczałam.
Druga ścianę, te po prawej, zajmowały półki z płytami CD. Było tu ich więcej, niż w przeciętnym sklepie muzycznym. W rogu stała ekskluzywnie wyglądająca wieża stereo, jedna z tych, których bałam się choćby tknąć, przekonana, że zaraz coś uszkodzę. Nie było łóżka, tylko szeroka, wygodna kanapa obita czarną skórą. Podłogę pokrywała gruba, złocista wykładzina, a na ścianach udrapowano zwoje ciemniejszej o ton tkaniny.
– To dla lepszej akustyki? – zgadłam. Skinął głową z uśmiechem.
Włączył wieżę pilotem. Muzyka nie była głośna, a jazzowy utwór należał do spokojniejszych, ale zdawało się, że zespół znajdował się w tym samym pokoju co my. Podeszłam do regałów, by przyjrzeć się zapierającej dech w piersiach kolekcji płyt.
– Masz je poukładane w jakiś specjalny sposób? – spytałam, nie mogąc doszukać się żadnego klucza.
– Ehm… – Wyrwałam go z zamyślenia. – Rokiem wydania, a potem od najbardziej ulubionych.
Odwróciłam się. Przyglądał mi się z dziwnym wyrazem twarzy.
– Co jest?
– Myślałem, że poczuję ulgę. Wiesz już wszystko, nie musze nic przed tobą ukrywać. Ale to coś o wiele, wiele więcej. I podoba mi się. Jestem taki… szczęśliwy. – Wzruszył ramionami, uśmiechając się niepewnie.
– Cieszę się. – I ja się uśmiechnęłam. Martwiłam się, że będzie żałował swojej szczerości. Dobrze było wiedzieć, że tak nie jest.
Tymczasem Edward nagle spochmurniał.
– Wciąż się spodziewasz, że lada chwila rzucę się do ucieczki?
Kąciki jego ust uniosły się lekko ku górze. Pokiwał głową.
– Przykro mi, że sprowadzam cię z chmur na ziemię, ale wcale nie jesteś taki straszny, jak ci się wydaje. Ja to już w ogóle się ciebie nie boję. – Rzecz jasna, kłamałam jak z nut.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale zaraz uśmiechnął się dziko.
– Jeszcze pożałujesz, że to powiedziałaś – rzucił.
Wpierw wydał z siebie niski, gardłowy warkot, odsłaniając rząd idealnych prostych zębów, a następnie zamarł napięty w pół przysiadzie, niczym wielkie lwisko gotowe do skoku.
Zrobiłam kilka kroków do tylu, nie odrywając od niego wzroku.
– Chyba żartujesz…
Nawet nie zauważyłam, kiedy na mnie skoczył – wszystko działo się zbyt szybko. Poczułam tylko, że coś podrywa mnie do góry, a potem padliśmy z impetem na sofę, uderzając nią z hukiem o ścianę. Edward trzymał mnie przy tym w żelaznym uścisku, zamortyzował siłę wyrzutu. Mimo tej ochrony oddychałam teraz szybciej, zapewne od nadmiaru adrenaliny, próbowałam usiąść prosto, ale mój kompan miał inne plany – ułożoną w pozycji płodowej przytulił mnie mocno do piersi. Równie dobrze mogłabym próbować zerwać żelazne łańcuchy. Obleciał mnie strach, ale gdy zerknęłam na twarz Edwarda, znikły wszelkie moje obawy. Kontrolował się znakomicie, szczęki miał rozluźnione, a oczy błyszczały mu wyłącznie z podekscytowania. – Coś mówiłaś? – zamruczał z ironią w głosie. – Tylko to, że jesteś bardzo, bardzo strasznym potworem.
– Wciąż ciężko dyszałam, więc moja żartobliwa odpowiedź nie zabrzmiała zbyt przekonująco.
– Tak lepiej.
– Czy mogę już usiąść normalnie? – spytałam, niezdarnie wyrywając się mu z objęć.
Tylko się zaśmiał.
– Można? – miły głos zapytał zza otwartych drzwi. Ponowiłam próbę wyswobodzenia się, ale Edward ani myślał mnie puścić – usadził mnie jedynie na swoich kolanach nieco bardziej przyzwoicie. Na progu stała Alice, a za nią Jasper. Spiekłam raka, Edward jednak nic okazał zmieszania.
– Zapraszam. – Nadal trząsł się ze śmiechu.
Alice nie wydawała się ani trochę zdziwiona tym, w jakiej pozie nas zastała. Przeszedłszy tanecznym krokiem na środek pokoju, z niesamowitą gracją usiadła na podłodze. Jasper zawahał się jednak w drzwiach ze ździebko zszokowaną miną. Wpatrywał się przy tym w Edwarda. Byłam ciekawa, czy sonduje właśnie atmosferę w pokoju, korzystając ze swojej nadzwyczajnej wrażliwości na ludzkie nastroje.
– Tak łupnęło – oświadczyła Alice – że myśleliśmy już, iż kosztujesz Belli na lunch, i przyszliśmy zobaczyć, czy i nam coś nie skapnie.
Zamarłam na sekundę, ale rozluźniłam się, gdy zdałam sobie sprawę, że Edward uśmiecha się szeroko. Nie wiedziałam tylko, czy rozbawiło go to, co powiedziała Alice, czy też cieszy się, że nareszcie częściej się boję.
– Przykro mi, nie podzielę się. Nie mam jej jeszcze dosyć. Jasper wszedł wreszcie do pokoju, mimowolnie się uśmiechając.
– Tak naprawdę to Alice twierdzi, że wieczorem zapowiada się niezła burza, więc Emmett rzucił hasło „mecz”. Będziesz grał?
Każda wiadomość z osobna zabrzmiałaby niewinnie, jednak słysząc je w takim połączeniu, nie potrafiłam zrozumieć, co ma burza do jakiegoś meczu. Wiedziałam jedno – Alice przewidywała pogodę nie gorzej od biura prognoz.
Edward ożywił się natychmiast, ale zawahał się z odpowiedzią.
– Oczywiście możesz przyprowadzić Bellę – zaszczebiotała Alice. Wydało mi się, że Jasper zerknął na nią zaskoczony.