Выбрать главу

– Co ty na to? – zwrócił się do mnie Edward. Bardzo był tą wizją podekscytowany.

– Dla mnie bomba. – Za nic nie chciałam, żeby tak cudowny uśmiech zniknął z jego twarzy. – A tak w ogóle, to dokąd chodzicie grać?

– Najpierw czekamy na pioruny. Inaczej się nie da. Zobaczysz, dlaczego – obiecał Edward.

– Będę potrzebować parasola? Cała trójka wybuchła śmiechem.

– Będzie? – spytał Jasper Alice.

– Nie, nie – odparła z przekonaniem. – Burza rozpęta się nad miasteczkiem. U nas na polanie nikt nie zmoknie.

– Fajno. – Entuzjazm Jaspera był zaraźliwy.

Poczułam nagle, że mam wielką ochotę do nich dołączyć, chociaż jeszcze przed chwilą byłam pełna obaw.

Alice w kilku podskokach pokonała drogę do drzwi. Na jej widok każda balerina załamałaby się nerwowo.

– Zobaczymy, może i Carlisle da się namówić – rzuciła.

– Jakbyś już nie wiedziała – żachnął się Jasper, zamykając za obojgiem drzwi.

– W co będziemy grać? – spytałam Edwarda. – Ty będziesz tylko widzem – sprostował. – A my pogramy baseball.

Wywróciłam oczami.

– To wampiry lubią baseball?

– To w końcu amerykański sport narodowy – oświadczył Edward z udawaną powagą.

Pozostawało mi tylko czekać do wieczora.

17 Mecz

Gdy skręciliśmy w moją ulicę, akurat zaczęło mżyć. Do tej chwili nie miałam najmniejszych wątpliwości, że Edward będzie mi towarzyszył przez te kilka godzin, jakie miałam spędzić w bardziej rzeczywistym otoczeniu.

Tymczasem na podjeździe przed domem Charliego zastaliśmy ni mniej, ni więcej tylko znajomego podniszczonego czarnego forda. Edward wymamrotał coś gniewnie pod nosem.

Na wąskim ganku, z trudem kryjąc się przed deszczem, za wózkiem inwalidzkim swojego ojca stał Jacob Black. Gdy zaparowaliśmy przy krawężniku, Billy ani drgnął, za to chłopak wyraźnie się zawstydził.

– To już przesada – warknął mój towarzysz.

– Przyjechał ostrzec Charliego? – odgadłam, bardziej przestraszona niż zagniewana.

– Edward pokiwał tylko głową. Z hardą miną patrzył teraz Billemu prosto w oczy.

Byłam wdzięczna Bogu, że Charlie jeszcze nie wrócił. Na myśl o tym, że mogło być inaczej, robiło mi się słabo.

– Pozwól, że ja się tym zajmę – zaproponowałam. Edward nie wydawał się zdolny do negocjacji.

Ku mojemu zdziwieniu, nie zgłosił żadnych obiekcji.

– Tak chyba będzie najlepiej – zgodził się od razu. – Tylko ostrożnie z dzieciakiem, on o niczym nie wie.

Ten „dzieciak” nie za bardzo przypadł mi do gustu.

– Jacob jest tylko trochę młodszy ode mnie – przypomniałam.

Edward zerknął na mnie, błyskawicznie się rozchmurzając.

– Wiem o tym doskonale – zapewnił mnie z uśmiechem.

Westchnęłam tylko i położyłam dłoń na klamce.

– Wpuść ich do środka – poinstruował mnie Edward. – Wrócę o zmierzchu.

– Pożyczyć ci furgonetkę? – spytałam, zachodząc jednocześnie w głowę, jak wyjaśnię Charliemu, gdzie ją podziałam.

Edward wzniósł oczy ku niebu.

– Wierz mi, pieszo dojdę do domu szybciej.

– Nie musisz sobie iść – powiedziałam ze smutkiem.

Ucieszył się, słysząc, że nie chcę się z nim rozstawać.

– Muszę, muszę. Kiedy już się ich pozbędziesz – skinął głową w stronę Blacków, a w jego oczach pojawił się złowrogi błysk – będziesz potrzebowała trochę czasu na przygotowanie Charliego. Nie co dzień poznaje się nowego chłopaka swojej córki. – Uśmiechnął się tak szeroko, że odsłonił przy tym wszystkie zęby.

– Piękne dzięki – jęknęłam.

Edward zmienił uśmiech na łobuzerski, mój ulubiony.

– Niedługo wrócę – przyrzekł. Zerknął jeszcze raz na ganek, a potem pochylił się i cmoknął mnie na pożegnanie w szyję. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. I ja spojrzałam w stronę Blacków. Twarz Billy'ego zdradzała wreszcie jakieś emocje, a dłonie zacisnął kurczowo na oparciach wózka.

– Niedługo – rzuciłam stanowczym tonem, wysiadając z auta.

Idąc szybkim krokiem w kierunku domu, czułam na plecach spojrzenie Edwarda.

– Dzień dobry – przywitałam się, siląc się na serdeczny ton. – Charcie wyjechał na cały dzień. Mam nadzieję, że nie czekaliście długo.

– Niedługo – odparł Billy stłumionym głosem, przeszywając mnie wzrokiem.

– Chciałem tylko wam to podrzucić.

– Wskazał trzymaną na kolanach papierową brązową torebkę.

– Super. – Nie miałam pojęcia, co też może ona zawierać. – Zapraszam do środka, wysuszycie się.

Udawałam, że nie dostrzegłam nic dziwnego w tym, jak Indianin mi się przygląda. Otworzyłam drzwi kluczem i puściłam gości przodem. Zamykając za sobą drzwi, po raz ostatni pozwoliłam sobie zerknąć na Edwarda. Siedział w furgonetce zupełnie nieruchomo, z poważną miną.

– Czy mogę? – zapytałam Billy'ego, wyciągając ręce po pakunek.

– Schowaj to lepiej do lodówki – doradził, wręczając mi torbę. – W zimnie nie rozmięknie. To specjalna panierka do ryb Harryego Clearwatera. Domowej roboty. Charlie ją uwielbia.

– Super – powtórzyłam, tym razem szczerze. – Brakuje mi już pomysłów na przyrządzanie ryb, a Charlie z pewnością przywiezie dziś nową dostawę.

– Znów na rybach? – zainteresował się Billy. – Tam, gdzie zawsze? Może odwiedzimy go w drodze do domu.

– Nie, nie – skłamałam szybko, czując, że cała się najeżam.

– To jakieś nowe miejsce, ale nie mam pojęcia, gdzie.

Moja reakcja nie umknęła jego uwadze. Postanowił zmienić strategię.

– Jake – zwrócił się do syna, wciąż bacznie mi się przyglądając. – Może byś tak skoczył do auta i przyniósł to najnowsze zdjęcie Rebeki? Też je zostawimy dla Charliego.

– A gdzie jest? – spytał Jacob ponuro. Zerknęłam na niego, ale stał ze wzrokiem wbitym w podłogę. Czoło miał zmarszczone.

– Wydaje mi się, że poniewierało się w bagażniku. Mogło się gdzieś zaplątać.

Chłopak wyszedł z powrotem na deszcz. Zostaliśmy sami. Zapadła krepująca cisza. Po kilku sekundach miałam dość, więc przeszłam do kuchni. Mokre koła wózka zaskrzypiały za mną na linoleum.

Wcisnąwszy brązową torbę na zapchaną górną półkę lodowniki, odwróciłam się w stronę gościa gotowa na przyjęcie ataku. Twarz Billy'ego była nieprzenikniona.

– Charlie wróci dopiero za ładnych parę godzin. – Zabrzmiało to niegrzecznie, jakbym ich wyganiała.

Indianin przyjął ten fakt do wiadomości skinięciem głowy, ale nadal milczał.

– Jeszcze raz dziękuję za panierkę – spróbowałam z innej beczki.

Znów skinął głową. Westchnęłam ciężko i splotłam ręce na piersi.

Billy wyczuł widocznie, że zrezygnowałam na dobre z gadki – szmatki, bo odezwał się wreszcie:

– Bello…

Czekałam, co ma do powiedzenia.

– Bello, Charlie jest jednym z moich najbliższych znajomych.

– Wiem.

– Zauważyłem – ważył każde słowo – że ostatnio spędzasz sporo czasu z jednym z Cullenów.

– Zgadza się – odparłam cierpko.

Zmrużył oczy.

– Może wpycham nos w nie swoje sprawy, ale uważam, że to nie najlepszy pomysł.

– Masz rację. To wpychanie nosa w nie swoje sprawy.

Zaskoczył go mój hardy ton.

– Pewnie nie wiesz, że rodzina Cullenów ma u nas w rezerwacie bardzo złą reputację.

– Tak się składa, że wiem – Ponownie go zaskoczyłam. – Nie sądzę jednak, by sobie na nią zasłużyli. Przecież żadne z nich nigdy się tam nie zapuszcza, nieprawdaż?