Выбрать главу

Widać było, że zaczyna traktować moje urojenia na poważnie.

Zamyślił się.

– A dokąd pojedziesz?

– Do Phoenix. – Gdzieżby indziej. Przecież to właśnie powiesz ojcu. Tropiciel jak nic będzie podsłuchiwał.

– A ty zrobisz wszystko, żeby był przekonany, że chcemy go wykiwać. W końcu to, że będzie podsłuchiwał, to dla nas żadna tajemnica. Jest tego świadomy. Nigdy nie uwierzy w to, że naprawdę pojadę tam, dokąd obiecałam.

– Ta dziewczyna jest niesamowita. Aż się jej boję – zachichotał Emmett.

– A jeśli nie da się nabrać?

– Zobaczymy. Przecież w Phoenix mieszka kilka milionów ludzi.

– Ale nietrudno zaopatrzyć się w książkę telefoniczną.

– Nie wrócę do siebie.

– Nie? – Zaniepokoił się.

– Edwardzie, nie będziemy odstępować od niej ani na krok – przypomniała mu Alice.

– I co zamierzacie robić w Phoenix? – spytał cierpko.

– Nie wychodzić na dwór.

– Hm – mruknął Emmett w zamyśleniu. – Nie ma co, brzmi nieźle. – Chodziło mu zapewne o możliwość dokopania Jamesowi.

– Zamknij się, Emmett.

– Sam pomyśl. Jeśli spróbujemy się z nim porachować, gdy Bella będzie gdzieś w pobliżu, istnieje o wiele większe prawdopodobieństwo, że komuś stanie się krzywda – jej albo tobie, gdy rzucisz się ją bronić. Ale jeśli dorwiemy go, gdy będzie sam… – Emmett przerwał znacząco i uśmiechnął się do swoich myśli. A jednak miałam rację.

Wjechaliśmy do Eorks. Edward zwolnił. Mimo że przed chwilą stwierdziłam, że jestem gotowa na wiele, poczułam teraz, że ciarki przechodzą mi po plecach. Pomyślałam o Charliem, siedzącym samotnie w domu, i spróbowałam wykrzesać z siebie, choć trochę odwagi.

– Bello – odezwał się Edward czule. Alice i Emmett wbili wzrok w szyby. – Jeśli dopuścisz do tego, by coś ci się stało, cokolwiek, będziesz za to osobiście odpowiedzialna, rozumiesz?

– Tak. – Przełknęłam głośno ślinę.

– Czy Jasper sobie poradzi? – spytał Edward siostrę.

– Okaż mu choć odrobinę zaufania, Edwardzie. Jak na razie mimo wszystko, spisuje się bez zastrzeżeń.

– A ty, poradzisz sobie?

W odpowiedzi Alice, ta zwiewna, gibka istota, wykrzywiła znienacka twarz w potwornym grymasie i warknęła gardłowo niczym tygrysica. Przerażenie wbiło mnie w fotel.

Edward uśmiechnął się, ale zaraz rzucił ostrzegawczo:

– Tylko zapomnij o swoim pomyśle.

19 Pożegnania

Charlie wyczekiwał mnie niecierpliwie – w domu paliły się wszystkie światła. Nie miałam zielonego pojęcia, jak przekonać go, żeby pozwolił mi wyjechać. Wiedziałam, że czekająca mnie rozmowa nie będzie należała do przyjemnych.

Edward zaparkował powoli, z dala od mojej furgonetki. Wszyscy troje, maksymalnie skupieni, siedzieli teraz wyprostowani jak struny, starając się doszukać się w otoczeniu budynku czegoś nietypowego. Żaden dźwięk, żadna woń, żaden cień nie mógł ujść ich uwadze. Zamilkł silnik, ale ani drgnęłam, czekając na hasło.

– Nie ma go – odezwał się Edward. Był spięty. – Chodźmy.

Emmett pomógł mi wypiąć się ze wszystkich pasów. – Nie martw się, Bello – szepnął pogodnym tonem. – Wszystkim się tu zajmiemy.

Poczułam, że lada chwila się rozpłaczę. Wprawdzie ledwie chłopaka znałam, ale trudno było mi pogodzić się z faktem, że nie wiem, kiedy go jeszcze zobaczę. A był to dopiero początek. Miałam świadomość, że prawdziwie bolesne pożegnania są jeszcze przede mną. Na myśl o nich po policzkach pociekły mi pierwsze łzy.

– Alice, Emmett – zarządził Edward. Rodzeństwo wyślizgnęło się bezgłośnie z auta i w mgnieniu oka rozpłynęło w ciemnościach. Edward otworzył moje drzwiczki, przyciągnął do siebie i opiekuńczo objął ramieniem. Ruszyliśmy szybkim krokiem w kierunku domu. Jego sokoli wzrok bezustannie lustrował okolicę.

– Piętnaście minut – ostrzegł mnie cicho.

– Umowa stoi. – Łzy podsunęły mi pewien pomysł. Znalazłszy się na ganku, ujęłam twarz Edwarda w obie dłonie i zajrzałam mu głęboko w oczy.

– Kocham cię – szepnęłam z pasją. – Zawsze będę cię kochać, niezależnie od tego, co się stanie.

– Tobie nic się nic stanie, Bello – zapewnił mnie z mocą.

– Postępuj tylko według planu, jasne? Opiekuj się Charliem. Nie będzie po tym wszystkim za mną przepadał, ale chcę mieć szansę kiedyś go za to przeprosić.

– Wchodź już – popędził mnie. – Mamy mało czasu.

– Jeszcze tylko jedna rzecz. Nie wierz w ani jedno słowo, które odtąd dziś powiem! – Stał pochylony, wystarczyło, więc tylko wspiąć się na palce i już mogłam pocałować go z całych sił w zaskoczone, skamieniałe usta. Potem odwróciłam się na pięcie i celnym kopniakiem utorowałam sobie drogę do środka.

– Spadaj! – zawołałam, wbiegając do środka i zatrzaskując za sobą drzwi. Stał tam jeszcze zszokowany.

– Bella? – Charlie wynurzył się z saloniku.

– Daj mi spokój! – wrzasnęłam, szlochając. Łzy ciekły mi ciurkiem. Wbiegłam po schodach do swojego pokoju, zamknęłam z hukiem drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Wpierw rzuciłam się na podłogę wyciągnąć spod łóżka torbę podróżną, a następnie wyciągnęłam spod materaca starą, zrolowaną skarpetkę, w której trzymałam sekretny zapas gotówki.

Charlie zaczął walić w drzwi.

– Bella, nic ci nic jest? O co chodzi? – Nie gniewał się, bał się o mnie.

– Wracam do domu! – wydarłam się histerycznie. Glos drżał mi w idealny sposób.

– Zrobił ci krzywdę? – Charlie gotowy był mnie pomścić.

– Nie! – krzyknęłam kilka oktaw wyżej. Edward zmaterializował się przy komodzie i zaczął ciskać we mnie garściami wyjmowanych zeń ubrań.

– Zerwał z tobą? – Charlie nie wiedział, co o tym wszystkim sądzić.

– Nie! – Miałam nadzieję, że nie było słychać, że robię się nieco zadyszana. Wciskałam wszystko na ślepo do torby. Edward obrzucił mnie zawartością kolejnej szuflady. Torba była już niemal pełna.

– To co się stało? – Charlie ponowił stukanie.

– To ja z nim zerwałam! – odkrzyknęłam, mocując się z zamkiem błyskawicznym. Edward odsunął mnie na bok i sam się tym zajął – nie dało się ukryć, miał większe zdolności manualne. Pasek torby zarzucił mi na ramię.

– Będę czekał w furgonetce – szepnął. – Do dzieła! – Pchnął mnie w kierunku drzwi, po czym zniknął za oknem.

Otworzywszy drzwi, przecisnęłam się brutalnie koło Charliego i rzuciłam w dół po schodach, siłując się ze swoją ciężką torbą. Ruszył za mną.

– Ale dlaczego? – krzyknął. – Myślałem, że go lubisz.

W kuchni złapał mnie za łokieć. Oszołomienie nie pozbawiło go siły. Odwrócił mnie, żeby spojrzeć mi w oczy, i gdy zobaczyłam jego twarz, nabrałam pewności, że nie ma najmniejszego zamiaru pozwolić mi wyjechać. Miałam tylko jeden pomysł na to, jak się wymknąć, ale aby wcielić go w życie, musiałam zranić ojca tak bardzo, że nienawidziłam się już za to, iż coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy. Nie pozostało mi jednak zbyt wiele czasu, najważniejsze było dla mnie jego bezpieczeństwo.

Do oczu napłynęły mi świeże łzy. Nie miałam wyboru, musiałam to powiedzieć.

– Lubię go, lubię, i w tym cały problem! Nie mogę tego dłużej ciągnąć! Nie mogę zapuszczać tu korzeni! Nie chcę spędzić swoich najlepszych lat na tym beznadziejnym wygwizdowie! Nie zamierzam popełniać błędów mamy! Nienawidzę tej brudnej dziury! Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej!