Выбрать главу

Również w mój pierwszy weekend w Forks nie wydarzyło się nic szczególnego. Charlie, nienawykły do przesiadywania w domu, większość czasu spędził po prostu w pracy. Sprzątnęłam cały dom, odrobiłam zadania domowe i napisałam do mamy fałszywie optymistycznego maila. W sobotę podjechałam też do miejscowej biblioteki, ale była tak marnie zaopatrzona, że nie było sensu się zapisywać. Stwierdziłam, że wybiorę się niedługo do Olympii lub Seattle w poszukiwaniu jakiejś dobrej księgarni. Zastanawiałam się przez chwilę, ile też moje auto może palić na setkę, i nieco się przeraziłam.

Przez cały weekend padało, ale niezbyt mocno, mogłam, więc wysypiać się bez przeszkód.

W poniedziałek na parkingu, co rusz ktoś mnie pozdrawiał. Nie pamiętałam imion wszystkich tych ludzi, ale uśmiechałam się do każdego i odmachiwałam. Było zimno, ale na szczęście nie lalo. Na angielskim jak zwykle siedziałam z Mikiem. Mieliśmy niezapowiedziany test z Wichrowych wzgórz, ale był prosty, bez żadnych podchwytliwych pytań.

Nigdy bym nie pomyślała, że po tygodniu będę się czuć w szkole tak pewnie, że będę taka zadomowiona. Przekraczało to moje najśmielsze oczekiwania.

Kiedy wyszliśmy na dwór, powietrze wypełniały wirujące, białe drobinki. Do moich uszu dotarły wesołe okrzyki. Zimny wiatr osmagał mi nos i policzki.

– Fajno – powiedział Mike. – Pada śnieg.

Spojrzałam na kłębki waty zbierające się wzdłuż krawężników, a potem na te kołujące chaotycznie wokół mojej głowy.

– Hm? – No tak. Śnieg. Zegnaj, udany dniu. Mikę wyglądał na zaskoczonego.

– Nie lubisz śniegu?

– Nie. Oznacza, że już za zimno na deszcz. – Czy to nie oczywiste? – Poza tym, gdzie się podziały te słynne płatki? No wiesz, każdy jedyny w swoim rodzaju i takie tam. Te tu przypominają końce wacików do uszu.

– Nigdy nie widziałaś, jak pada śnieg? – spytał z niedowierzaniem w głosie.

– Jasne, że widziałam. W telewizji.

Chłopak wybuchł śmiechem i w tym samym momencie dostał w tył głowy obrzydliwą, topniejącą śnieżką. Odwróciliśmy się natychmiast, by zobaczyć, kto ją rzucił. Stawiałam na Erica, który oddalał się właśnie pospiesznie – i to nie w kierunku budynku, w którym miał następną lekcję. Mike również go widać podejrzewał, bo przykucnął i zaczął formować z puchu własny pocisk.

– Zobaczymy się na lunchu, dobra? – rzuciłam, odchodząc. – Wolę siedzieć w środku, kiedy ludzie zaczynają w siebie ciskać tym mokrym paskudztwem.

Skinął tylko głową, wpatrzony w oddalającą się sylwetkę przeciwnika.

Przez cały ranek wszyscy trajkotali wielce podekscytowani o śniegu – najwyraźniej padał po raz pierwszy w tym roku. Nie brałam udziału w tych rozmowach. Biały puch był niby suchszy od deszczu, ale przecież topniał i tylko moczył skarpetki.

Do stołówki wybrałam się rozważnie w towarzystwie Jessiki. W powietrzu aż roiło się od śnieżek. W ręku trzymałam skoroszyt, gotowa w razie potrzeby użyć go jako tarczy. Jessica uważała, że zachowuję się dziwnie, ale coś w moich oczach kazało jej przestać wychwalać tę brutalną rozrywkę.

Mikę dołączył do nas w drzwiach, uśmiechnięty od ucha do ucha, z kawałkami topniejącego lodu we włosach, niszczącymi jego misterną fryzurę. Gdy stawaliśmy na końcu kolejki, dyskutowali z Jessica zawzięcie o walce na śnieżki. Z przyzwyczajenia zerknęłam w stronę stolika dziwacznego rodzeństwa i zamarłam. Siedziała przy nim cala piątka.

Jessica pociągnęła mnie za rękaw.

– Hej, Bella, co dziś bierzesz?

Odwróciłam wzrok. Piekły mnie uszy. Nie przejmuj się, uspokajałam się w myślach. Nie zrobiłaś nic złego.

– Co z nią? – Mike coś zauważył.

– Nic, nic – odpowiedziałam. – Wezmę tylko napój. – I przesunęłam się z kolejką o dwa kroki do przodu.

– Nie jesteś głodna? – spytała Jessica.

– Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze – powiedziałam ze wzrokiem nadal wbitym w podłogę.

Sączyłam powoli swój napój, a głód skręcał mi kiszki. Niepotrzebnie zatroskany Mikę dwukrotnie starał się dowiedzieć, jak się czuję. Powiedziałam mu, że to nic takiego, zastanawiając się jednocześnie, czy może nie wykorzystać swojej niedyspozycji i nie przeczekać biologii w gabinecie pielęgniarki.

Co za idiotyczny pomysł. Dlaczego miałabym uciekać?

Postanowiłam zerknąć jeden jedyny raz w stronę stolika Cullenów. Jeśli ten agresywny dziad się na mnie gapi, mam prawo stchórzyć i opuścić następną lekcję.

Zerknęłam pod osłoną rzęs, nie odwracając głowy. Żadne z piątki nie patrzyło w moim kierunku, odważyłam się, więc przyjrzeć im z nieco większą śmiałością.

Właśnie się śmiali. Chłopcy mieli włosy zupełnie mokre od topniejącego w nich puchu. Emmett potrząsnął specjalnie głową, żeby dokuczyć dziewczynom, a te odchyliły się do tyłu. Jak wszyscy inni, cieszyli się pierwszym śniegiem – tyle że, ze względu na ich urodę, wyglądało to jak scena z filmu.

To rozbawienie było niewątpliwie czymś nowym w ich zachowaniu, ale zmieniło się coś jeszcze, nie potrafiłam tylko określić dokładnie, co. Przyjrzałam się badawczo Edwardowi. Nie był już taki blady – być może od zabaw na śniegu – a cienie pod jego oczami nie raziły już tak intensywną barwą. Ale to nie wszystko… Wciąż nie wiedziałam, o co mi chodzi, patrzyłam, więc dalej, starając się coś wyłapać.

– Co jest, Bella? – Jessica zerknęła w tę samą stronę, co ja.

W tym samym momencie Edward odwrócił się i nasze spojrzenia się spotkały.

Spuściłam wzrok, pozwalając, by twarz zakryły mi włosy. Byłam jednak pewna, że nie dostrzegłam w jego oczach nic z dawnej wrogości czy obrzydzenia. Znów wyglądał jedynie na nieco zaciekawionego i jakby odrobinę zniecierpliwionego.

– Edward Cullen się na ciebie gapi – szepnęła mi do ucha Jessica, chichocząc.

– I nie jest wściekły, prawda? – Nie mogłam się powstrzymać.

– Skąd – zdziwiła się. – A ma jakieś powody?

– Chyba za mną nie przepada – zwierzyłam się. Nadal nie czułam się za dobrze. Przytuliłam policzek do ramienia.

– Cullenowie nikogo nie lubią, zresztą trudno, żeby lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. Ale on nadal się na ciebie gapi.

– A ty na niego. Przestań – syknęłam.

Żachnęła się, ale posłuchała. Podniosłam głowę, żeby sprawdzić, czy naprawdę tak się stało, gotowa posunąć się do przemocy, jeśli obstawałaby przy swoim.

Wtedy przerwał nam Mike. Planował urządzić po szkole wielką bitwę na śnieżki na parkingu i chciał wiedzieć, czy się dołączymy. Jessica przystała na tę propozycję z entuzjazmem – widać było, że dla niego jest gotowa na wszystko, (a nic nie odpowiedziałam, decydując w myślach, że przeczekam bitwę w sali gimnastycznej.

Przez resztę lunchu nie rozglądałam się już na boki. Stwierdziłam też, że skoro Edward nie wygląda na zagniewanego, muszę spełnić daną sobie obietnicę i iść na biologię. Na myśl, że znowu mam koło niego siedzieć, przechodziły mnie zimne dreszcze.

Nie chciałam iść na lekcję w towarzystwie Mike'a, który był popularnym celem dla śniegowych snajperów, ale kiedy podeszliśmy do drzwi stołówki, wszyscy prócz mnie chórem jęknęli z żalu. Padał deszcz i cały śnieg znikał szybko, ściekając z chodników lodowatymi strużkami. Uśmiechając się w duchu, naciągnęłam na głowę kaptur. Mogłam iść do domu zaraz po WF – ie!

W drodze do budynku nr 4 musiałam wysłuchiwać narzekań mojego oddanego kolegi.

Wszedłszy do klasy, dostrzegłam z ulgą, że moja ławka jest pusta. Pan Banner kładł właśnie na każdej po mikroskopie i pudelku z zestawem szkiełek z gotowymi preparatami. Do dzwonka zostało jeszcze parę minut i salę wypełniał szmer uczniowskich rozmów. Usiadłam i zaczęłam bazgrolić po okładce zeszytu, starając się nie patrzeć na drzwi.