Opiekunowie przyglądali mi się podejrzliwie.
– Jesteś pewna, że to to samo miejsce? – spytał Jasper spokojnie.
– Nie, nie na sto procent. Chyba wszystkie takie sale są do siebie podobne – lustra, poręcz, no wiecie. Po prostu ta wnęka wygląda znajomo. – Wskazałam na drzwi z tyłu sali, które znajdowały się dokładnie w tym samym miejscu, co w mojej szkole tańca.
– Czy teraz masz jakiś powód, żeby tam bywać? – odezwała się Alice.
– Nie,, skąd. Nie zaglądałam tam od prawie dziesięciu lat. Byłam beznadziejna, na pokazach zawsze stawiali mnie w tylnym rzędzie – wyznałam.
– Więc ta szkoła tańca nic ma teraz z tobą nic wspólnego? – drążyła.
– Nie. Nie sądzę nawet, żeby prowadziła ją ta sama osoba. To musi być jakaś inna sala, w innym mieście.
– A ta twoja szkoła, gdzie się mieściła? – spytał Jasper, niby to od niechcenia.
– Koło naszego domu, tuż za rogiem. Chodziłam tam spacerkiem po szkole… – Przerwałam, widząc, że patrzą po sobie porozumiewawczo.
– Czyli tu, w Phoenix? – Jasper nadal wydawał się prowadzić zwyczajną rozmowę.
– Tak – wyszeptałam. – Na rogu ulic Pięćdziesiątej Ósmej i Cactus.
Wpatrywaliśmy się w szkic sali w milczeniu.
– Alice, czy nikt nas nie namierzy, jeśli użyję twojej komórki?
– Nie – zapewniła mnie. – Będą najwyżej wiedzieli, że jest z Waszyngtonu.
– To zadzwonię do mamy.
– Na Florydzie nic jej nie grozi.
– Tam nie, ale zamierza wkrótce wrócić do Arizony. Lepiej, żeby nie była w domu, kiedy… kiedy… – Głos mi się załamał. Myślałam intensywnie o tym, co powiedział Edward – partnerka tropiciela przeszukała dom Charliego i szkolę w Forks, gdzie trzymano moje akta.
– Znasz jej numer na Florydzie?
– Nie, nie ma stałego, ale w domu jest sekretarka automatyczna, którą można obsługiwać przez telefon. Mama teoretycznie odsłuchuje regularnie nagrane na niej wiadomości.
– Co o tym myślisz, Jasper?
Zastanowił się.
– Cóż, chyba nic złego się nie stanie. Nie mów tylko, gdzie jesteś, ale o tym, mam nadzieję, nie trzeba ci przypominać.
Szybko wyciągnęłam rękę po aparat i wystukałam tak dobrze sobie znany numer. Automat włączył się po czterech sygnałach. Charakterystycznym dla siebie, energicznym głosem mama poprosiła o pozostawienie nagrania.
– Mamo, to ja. Słuchaj, musisz coś dla mnie zrobić. To ważne. Zadzwoń do mnie, gdy tylko odsłuchasz tę wiadomość. Podaje numer. – Alice napisała go dla mnie szybko pod szkicem. Powtórzyłam ciąg cyfr dwukrotnie. – Proszę, nie wychodź nigdzie, zanim się ze mną nie skontaktujesz. Nie przejmuj się, nic mi nie jest muszę tylko z tobą pilnie porozmawiać. Możesz dzwonić choćby w środku nocy. Kocham cię, mamusiu. Pa. – Zamknęłam oczy, modląc się z całej siły o to, by za sprawą jakiegoś nieprzewidzianego splotu wypadków mama nie wróciła do domu przed odsłuchaniem mojej wiadomości.
Usadowiłam się na kanapie, skubiąc resztki niedojedzonych owoców. Zapowiadał się długi, nużący wieczór. Przyszła mi do głowy myśl, że mogłabym zadzwonić i do Charliego, ale nie byłam pewna, czy minęło już tyle czasu, ile zabrałaby podróż autem z Waszyngtonu. Skoncentrowałam się na oglądaniu wiadomości telewizyjnych – byłam zwłaszcza ciekawa tego, co słychać na Florydzie. Mogli wspomnieć coś o przyjęciu Philipa do drużyny, liczyłam też na jakiś huragan, strajk bądź atak terrorystyczny.
Doszłam do wniosku, że nieśmiertelność daje nieskończone zapasy cierpliwości. Ani Jasper, ani Alice nie zdawali się odczuwać potrzeby robienia czegokolwiek. Alice przez pewien czas szkicowała zarys drugiego pomieszczenia ze swojej wizji, wszystko to, co zdołała dostrzec w bladym świetle włączonego telewizora, a gdy skończyła, wzorem Jaspera wbiła po prostu wzrok w ścianę. Ja tymczasem walczyłam ze sobą, by nie zacząć miotać się po pokoju, nie wyglądać, co chwila przez okno, a przede wszystkim nie wybiec z wrzaskiem na dwór.
Czekając, aż zadzwoni telefon, musiałam zasnąć na kanapie. Ocknęłam się wprawdzie, gdy Alice niosła mnie do łóżka, zapadłam jednak na powrót w sen, nim moja głowa dotknęła poduszki.
21 Telefon
Obudziłam się, czując, że znów jest o wiele za wcześnie. Najwyraźniej przestawiałam się stopniowo na nocny tryb życia. Przez chwilę wsłuchiwałam się w dochodzące zza ściany głosy dwojga opiekunów. Zdziwiłam się, że rozmawiają tak głośno – gdyby chcieli, nie słyszałabym ich wcale. Wygrzebałam się z łóżka i przeszłam niepewnym krokiem do drugiego pokoju.
Zegar na telewizorze wskazywał drugą nad ranem. Alice szkicowała coś zawzięcie, siedząc na kanapie – Jasper zaglądał jej przez ramię. Nie podnieśli głów, kiedy weszłam, zbytnio pochłonięci rysunkiem.
Podeszłam zaciekawiona.
– Alice miała kolejną wizję? – spytałam Jaspera.
– Tak. Coś kazało mu wrócić do pokoju z wideo, ale teraz nie był już zaciemniony.
Przyjrzałam się wykańczanemu na moich oczach szkicowi. Rysowany pokój miał niski, belkowany ciemno strop i ściany pokryte niemodną, odrobinę zbyt ciemną boazerią. Na podłodze leżała ciemna wykładzina w jakiś wzorek, jedną ze ścian zajmowało spore okno, a połowę innej kamienny kominek o tak szerokim palenisku, że można było z niego korzystać także z sąsiadującego z pokojem salonu. Na samym środku obrazka, w kącie między oknem a kominkiem, na rachitycznej szafce stały telewizor i wideo. Telewizję można było oglądać z podniszczonej narożnej kanapy. Między sofą a szafką stal okrągły niski stolik.
– A tam stoi telefon – szepnęłam, wskazując odpowiednie miejsce.
Spojrzeli na mnie.
– To dom mojej mamy – wyjaśniłam.
Alice w okamgnieniu dopadła komórki. Nie odrywałam w wzroku od szkicu znajomego wnętrza. Jasper przysunął się do mnie bliżej niż kiedykolwiek i delikatnie przyłożył swą dłoń do mojego ramienia. Ledwie czułam jej dotyk, ale podziałało – strach został dziwnie stłumiony, rozproszony.
Alice rozmawiała z kimś przez telefon, ale tak cicho i w takim tempie, że moich uszu dochodził tylko szmer. Przez sztuczki Jaspera i tak nie mogłam się skoncentrować.
– Bello?
Spojrzałam na nią tępo.
– Bello, przyjedzie po ciebie Edward. Wywiezie cię dokądś w asyście Carlisle'a i Emmetta. Przeczekasz tam jakiś czas w ukryciu.
– Przyjedzie Edward? – Poczułam się niczym topielec, który ostatkiem sił chwyta przepływającą nieopodal kamizelkę ratunkową.
– Tak, pierwszym możliwym lotem. Spotkamy się na lotnisku i zaraz polecicie dokądś dalej.
– Ale co z moją mamą, Alice? Ten potwór czatuje na moją mamę! – Mimo bliskości Jaspera w moim glosie pobrzmiewała nuta histerii.
– Nie ruszymy się stąd tak długo, jak będzie grozić jej niebezpieczeństwo.
– Tak się nie da, Alice. Nie możecie pilnować w nieskończoność wszystkich moich bliskich. Nie widzisz, jaką przyjął taktykę? To nie mnie stara się wytropić, tylko ludzi na których mi zależy. W końcu kogoś osaczy, zrobi mu krzywdę. Nie mogę.
– Złapiemy go, Bello.
– A co, jeśli to tobie coś się stanie? Myślisz, że dobrze się z tym czuję? Sądzisz, że moi bliscy ograniczają się do samych ludzi?
Alice rzuciła Jasperowi porozumiewawcze spojrzenie. Ni stąd, ni zowąd ogarnęła mnie potężna fala senności. Oczy same mi się zamknęły. Świadoma tego, co się dzieje, zmusiłam się do rozwarcia powiek i czym prędzej odsunęłam od Jaspera.
– Nie chcę teraz spać – syknęłam, wychodząc z pokoju.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi do sypialni. Nie chciałam, żeby ktoś był świadkiem tego, jak mierzę się z rozpaczą i strachem. Tym razem Alice zostawiła mnie w spokoju. Przez trzy i pół godziny, skulona w kłębek, kołysząc się rytmicznie, wpatrywałam się w ścianę. Nie miałam pojęcia, jak wyrwać się z tego koszmaru, nie widziałam dla siebie żadnej drogi ucieczki. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia – czekała mnie okrutna śmierć, a jedyną niewiadomą było to, ile osób zginie przede mną.