– Niektóre rzeczy mogą trwać wiecznie – szepnęłam, nagle spięta.
Edward westchnął ciężko.
– Wziąłem cię na bal – zaczął wreszcie, starannie dobierając słowa – ponieważ nie chcę, żeby cokolwiek cię w życiu ominęło, ominęło przez to, że jesteś ze mną. Zrobię wszystko, żeby wynagrodzić ci jakoś moją odmienność. Chcę, żebyś żyła tak jak inni ludzie. Żebyś żyła tak, jakbym rzeczywiście zmarł w roku 1918, tak jak wypadało.
Wzdrygnęłam się na tę wzmiankę o śmierci, ale zaraz rzuciłam gniewnie:
– Ciekawa jestem, w której równoległej rzeczywistości z własnej nieprzymuszonej woli poszłabym na bal absolwentów. Gdybyś nie był tysiąc razy ode mnie silniejszy, taki numer nie uszedłby ci na sucho.
Niemal się uśmiechnął.
– Nie było tak źle, sama mówiłaś.
– Tylko dlatego, że byłam z tobą. Przez minutę siedzieliśmy w ciszy: on wpatrywał się w księżyc, a ja w niego. Żałowałam, że nie umiem mu wytłumaczyć, jak mało interesuje mnie zwykle ludzkie życie.
Edward zerknął na mnie z nieco filuterną miną.
– Odpowiesz mi na pewne pytanie? – zapytał.
– Czy kiedykolwiek ci odmówiłam?
– Obiecaj, że nie będziesz się wymigiwać – zażądał, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Obiecuję. – I zaraz poczułam, że będę tego żałować.
– Wydałaś się szczerze zaskoczona, zorientowawszy się, dokąd cię wiozę.
– Bo byłam zaskoczona – wtrąciłam.
– No właśnie – przytaknął. – Musiałaś mieć jednak jakąś własną teorię, prawda? Jestem jej bardzo ciekaw. Myślałaś, że po co cię tak kazałem wystroić?
I po co się zgodziłaś na zwierzenia, pomyślałam. Zawahałam się, przygryzłam wargi.
– Nie powiem.
– Obiecałaś.
– Wiem, że obiecałam.
– W czym problem?
Myślał pewnie, że po prostu wstydzę się swoich domysłów.
– Boję się, że się wściekniesz – wyjaśniłam – albo, że będzie ci smutno.
Zastanawiał się przez chwile.
– Mimo to chce wiedzieć. Proszę. Westchnęłam. Czekał.
– Widzisz… Podejrzewałam oczywiście, że chodzi o jakiś… o jakąś szczególną okazję. Ale nie coś tak człowieczego, tak trywialnego jak bal absolwentów! – Prychnęłam.
– Człowieczego? – powtórzył sucho. Wychwycił słowoklucz.
Zapadła cisza. Ze wzrokiem wbitym we własne kolana zaczęłam bawić się nerwowo luźnym kawałkiem szyfonu.
– No dobra. – Postanowiłam powiedzieć całą prawdę. – Miałam nadzieję, że jednak zmieniłeś zdanie… że jednak zostanę jedną z was.
Przez twarz Edwarda przemknął tuzin różnych emocji, jedna po drugiej. Niektóre rozpoznawałam: gniew, ból… W końcu uspokoił się i spojrzał na mnie rozbawiony.
– Sądziłaś, że to okazja wymagająca strojów wieczorowych? – zaszydził, odchylając wymownie połę swojego smokingu.
Zrobiłam nadąsaną minę, by ukryć zakłopotanie.
– Nie wiem, jak to jest. Odniosłam tylko wrażenie, że to wydarzenie poważniejsze niż taki bal. – Wyraz twarzy Edwarda nie zmienił się. – To wcale nie jest zabawne – zaprotestowałam.
– Masz rację, to nie jest zabawne – przyznał poważniejąc. – Wolę jednak myśleć, że żartujesz, niż że mówisz na serio.
– Kiedy ja nie żartuję. Westchnął ciężko.
– Wiem. Naprawdę jesteś taka chętna?
W jego oczach dostrzegłam ból. Pokiwałam głową.
– Chętna zakończyć swoje życie, nie zaznawszy dorosłości – szepnął, jakby do siebie. – Chętna uczynić z młodości zmierzch swego życia. Gotowa wyrzec się wszystkiego.
– To nie koniec, to dopiero początek – mruknęłam.
– Nie jestem tego wart – powiedział ze smutkiem.
– Pamiętasz, jak mi powiedziałeś, że nie jestem zbytnio świadoma własnych zalet? Widocznie cierpisz na ten sam rodzaj ślepoty.
– Wiem, jaki jestem.
Westchnęłam. Udzielił mi się jego ponury nastrój. Edward wpatrywał się we mnie badawczo, z zaciśniętymi ustami.
– Naprawdę jesteś gotowa? – spytał po dłuższej chwili.
– Hm. – Przełknęłam głośno ślinę. – Tak. Z uśmiechem wolno przybliżył twarz do mojej szyi, by w końcu musnąć chłodnymi wargami skórę policzka koło ucha.
– Choćby zaraz? – Poczułam na szyi jego zimny oddech i mimowolnie zadrżałam.
– Tak. – Musiałam zniżyć głos do szeptu, żeby się nie załamał. Jeśli Edward myślał, że blefuję, miało spotkać go rozczarowanie.
Podjęłam już decyzję i nie miałam żadnych wątpliwości. Mniejsza o to, że cała zesztywniałam ze strachu, zacisnęłam pięści i zaczęłam spazmatycznie oddychać…
Zaśmiał się złowrogo i odsunął ode mnie. Na jego twarzy rzeczywiście malowało się rozczarowanie.
– Chyba nie uwierzyłaś, że poddałbym się tak łatwo. – Naigrywał się ze mnie, ale z nutką goryczy.
– Każda dziewczyna ma prawo do marzeń. Uniósł brwi.
– O tym właśnie marzysz? Żeby zostać potworem?
– Niezupełnie – sprostowałam niezadowolona z jego doboru słów. Ładny mi potwór. – Głównie marzę o tym, by już nigdy się z tobą nie rozstawać.
Szczery ból w moim głosie sprawił, że Edward spoważniał i posmutniał.
– Bello. – Przesunął mi palcami po wargach. – Nie opuszczę cię. Czy to ci nie wystarcza?
Uśmiechnęłam się pod jego dotykiem.
– Na razie tak.
Zirytował go nieco mój upór. Tego wieczoru nikt nie miał zamiaru ustąpić. Po raz kolejny westchnął ciężko, tak ciężko, że niemal warknął.
Dotknęłam jego twarzy.
– Pomyśl – odezwałam się – kocham cię bardziej niż wszystkie inne rzeczy na świecie razem wzięte. Czy to ci nie wystarcza?
– Wystarcza – odpowiedział z uśmiechem. – Starczy na wieczność. – I pochylił się, by raz jeszcze pocałować mnie w szyję.
Podziękowania
Z całego serca dziękuję moim rodzicom Steve'owi i Candy za miłość i wsparcie, które okazywali mi przez te wszystkie lata, za to, że kiedy byłam mała, czytali mi fantastyczne książki, i za to, że są przy mnie we wszystkich trudnych momentach.
Dziękuję mojemu mężowi Pancho i moim synkom Gabiemu, Eliemu i Sethowi za to, że pozwalają mi spędzać tak dużo czasu z moimi wymyślonymi znajomymi.
Dziękuję moim przyjaciołom z Writers House Genevieve Gagne – Hawes za danie mi szansy i agentce Jodi Reamer za urzeczywistnienie moich najbardziej nieprawdopodobnych marzeń.
Mojej redaktorce Megan Tingley za to, że dzięki jej pomocy ta książka jest lepsza niż na początku.
Moim braciom Paulowi i Jacobowi za eksperckie odpowiedzi na wszystkie pytania związane z samochodami.
I wreszcie mojej internetowej rodzince, czyli wszystkim pracownikom i pisarzom z
Stephenie Meyer