Выбрать главу

Próbował się wyrwać.

– Nic nie zrobisz – wyszeptała. – Nie tutaj, nie teraz! Idźmy za nimi, ostrożnie.

Po chwili dodała:

– Pomożesz mi go zabić.

Admirał Matsuhiro patrzył na ogromną, wielką tratwę, rozciągającą się aż po horyzont.

Członkowie załogi wszystkich jego statków w większości urodzili się już na morzu. Tak jak on. Ich rodzice musieli przyzwyczaić się do życia na statkach. Podobno nawet wtedy, kiedy żyli w Utraconym Mieście, jedli surowe ryby. To nie sprawiało im trudności. Trudności sprawiał szkorbut. Jego ojciec stracił prawie wszystkie zęby. Matka wszystkie. Dzieciom też to groziło, dopóki wszyscy nie nauczyli się jeść wodorostów z północnych mórz.

Przez całe życie admirał oglądał tylko wielką, błękitną lub zieloną, falującą powierzchnię. I okręty.

To, co teraz widział, wyglądało jak tratwa. Ogromna, płaska tratwa, rozciągająca się aż po horyzont. Tratwa była obrośnięta ogromnymi glonami, które dziwnie sztywno sterczały w górę. Niesamowity i nienaturalny widok. Admirał zaczął się bać w nowy, dziwny sposób.

To był strach przed zejściem na tę niesamowitą płaszczyznę. Jeśli tam są takie glony, to co tam jeszcze może być? Jeśli te… tratworosty sztywno sterczą w niebo, to może żyją tam ogromne pełzające ptaki?

No i tratwy są niestabilne. Czy ta nie wywróci się kiedyś? Czy nie zatonie w swoim ogromie?

Nie wolno się bać. Wystarczy, że wszyscy inni się boją. Wszyscy na dwustu okrętach. Całe dwadzieścia tysięcy żołnierzy.

Nie boją się wojny. Nie boją się Pana Ziemi. Urodzili się, aby zabijać jego ludzi. Całe życie przygotowywano ich do tego.

Boją się zejść na tę ogromną tratwę. Na ląd stały.

– Cumujemy – powiedział Admirał. – Desantujemy się. Idziemy, aby zabijać. Idziemy zabijać ludzi, którzy nas zabijali. Idziemy zabijać bogów, którzy nie uchronili nas przed ludźmi.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO