Nie odpowiedział od razu. Po twarzy zbójcy spływały strumyczki ciepłego, letniego deszczu, zaś w głowie z wolna rodziło się pytanie, które przygnało Koźlarza na brzeg Wewnętrznego Morza.
– Czy potrafiłabyś zabić dla mnie Zird Zekruna Od Skały? – padło wreszcie.
Zbójca zacisnął rękę na wygładzonym przez wiatr i piasek korzeniu. Czemu nie, pomyślał gorzko, czemu nie – po tym wszystkim, co oglądaliśmy w Spichrzy?
– Nie wiem – odparła płaskim, beznamiętnym głosem. – Nie przypuszczam. Spróbowałam podobnej rzeczy w świątyni Śniącego dla ocalenia twojej siostry i krzyk Nur Nemruta prawie mnie pochłonął. Słyszałeś w Rdestniku, jak umierała bogini, powinieneś rozumieć. Ale ja nie mam żadnych osłon, książę – podniosła twarz, jasną i wilgotną od deszczu. – Noszę w sobie krew przedksiężycowych, krew Iskry i słyszę ów głos inaczej niż zwyczajni śmiertelnicy, słyszę go całą sobą i jednocześnie jestem na tyle słaba, że mogę zagubić się w obcej zagładzie. W wieży Śniącego jadziołek wydobył mnie na powierzchnię, ale… Jak możesz prosić o podobną rzecz, wiedząc, jakimi głosami krzyczą umierający bogowie?
– Prawem słabości. Bo jestem kniaziem i widzę stosowne narzędzie dla obrony swego władztwa. Nawet za cenę twojej śmierci, jeśli nie będzie innej drogi. Za cenę własnej śmierci, jeśli miałoby przyjść i do tego. Bo każdego dnia Żalniki zatracają się coraz bardziej pod panowaniem Zird Zekruna, a ja nie potrafię nic zrobić.
– Żalniki to tylko spłachetek lądu – Szarka cofnęła dłoń i odgarnęła z twarzy mokre włosy. – Trochę pól wydartych puszczy, kilka zamków, garść wieśniaków. Nic, dla czego pragnęłabym umierać, książę. Czy wiesz, co oznacza zagłada Zird Zekruna, nawet gdybym istotnie miała go pokonać? Cała ziemia Pomortu, spojona dotychczas jego mocą, opadnie z powrotem na dno Wewnętrznego Morza. Cały kraj, książę. Podobne pola, zamki i wieśniacy. Dlaczego miałabym przyłożyć do tego ręki?
– Z powodu długu, pamięci i obietnicy. Szarka cofnęła się, jakby ją uderzył.
– Nawet nie rozumiesz, co to oznacza – wyszeptała. – Uderzasz na oślep. Tego właśnie obawia się jadziołek: że na ciemnych skałach Pomortu wypisana jest moja śmierć i że nadejdzie, kiedy tylko postawię stopę w cieniu Hałuńskiej Góry. Nie popychaj mnie tam. Jeśli nie ze względu na mnie, to z litości dla samego siebie. Bo jadziołek nie będzie przyglądał się bezczynnie, a ja nie zawsze potrafię powstrzymać go na czas. Jest wyczerpany pogonią za Nur Nemrutem, lecz jego siła rośnie. Niebawem znów będzie szukał krwi i ognia w moich snach. Nie panuję – zająknęła się – nie panuję nad siłami, które mnie prowadzą. Z coraz większym trudem poskramiam jadziołka, książę, i wiem, że będzie pędził mnie wciąż naprzód, pomiędzy trupy i płomienie. Na oba sposoby, we śnie i na jawie, póki nie wyśnię ostatniego majaku i nie spotkam na swojej drodze czegoś, czego nie zdołam pokonać. Albo czego jadziołek nie zdoła pokonać – poprawiła się. – Jednak w naszym kruchym, zwodniczym przymierzu nie ma dla ciebie miejsca, książę, powinieneś to wiedzieć po ogrodach Traganki. Jestem tkaczką snów, strawą, którą żywi się bestia. I lepiej, byś nie stał jej na drodze.
– Nie mam wyboru.
– Ale ja mam – ucięła Szarka. – I moja odpowiedź brzmi: nie. Nie popłynę dla ciebie na Pomort, książę. Z tego samego powodu, dla którego odprawiłam Servenedyjki. Bo nie ufam Delajati i nie chcę, aby wplotła mnie w spór z Zird Zekrunem. Jeśli to ona zgotowała nam owo odległe spotkanie w cieniu Białogóry, raczej nagnę się do woli jadziołka. On przynajmniej chce, żebym żyła.
– Dobrze więc – ze znużeniem powiedział Koźlarz. – Dziwna rzecz. Jakaś część mnie raduje się, że odmówiłaś, inna burzy się z gniewu. Ale nawet jadziołek może kiedyś zdechnąć, a ty masz jeszcze inne moce. Obręcz dri deonema na czole i krew Iskry.
Jak zwykle, także tej nocy nosiła na głowie znak bogini i sięgnęła ku niemu bardzo szybko. Srebrzysta obręcz zabłysła w palcach dziewczyny mimo deszczu, a potem Szarka uniosła rękę i cisnęła nią z całej siły w dół, ku rozhuśtanym falom. Koźlarz i zbójca krzyknęli jednym głosem, lecz było zbyt późno. Obręcz bogini wystrzeliła w powietrze, by – niewidoczna i nie rozpoznana w ciemności – zniknąć bez jednego dźwięku. Zbójca poderwał się na równe nogi, ale Koźlarz był pierwszy.
– Głupia! – książę pochwycił ją za ramiona, potrząsnął gwałtownie, ze złością. – Bogowie, jak mogłaś zrobić podobną rzecz? Jak mogłaś odrzucić moc w samym przededniu wojny?
– Nie mojej wojny! – odparła z równą złością, strącając jego ręce. – Nie mojej wojny, książę! Nie spętacie mnie własnymi strachami! Dlaczegóż miałabym zatrzymać kawałek metalu, po tym, jak odrzuciłam całą potęgę Servenedyjek? Daj mi jeden powód, książę! Jeden powód inny niż twoja waśń z Zird Zekrunem.
Wciąż stali naprzeciw siebie na brzegu Wewnętrznego Morza, które w milczeniu pochłonęło moc Fei Flisyon, jak wiele innych darów, przyjętych i ukołysanych głęboko w dolinach fal. Przejrzysta sfera rozprysła się jednak bez śladu. Coś przepadło wraz z odrzuconą obręczą dri deonema. Jak mogła, Twardokęsek nieświadomie powtarzał słowa żalnickiego księcia, jak mogła uczynić podobną nierozwagę? W milczeniu skubał brodę, nie zważając na drobne strumyki deszczu, które ściekały mu po szyi, i stał przy j potężnym pniu drzewa, wciąż nie potrafiąc do nich podejść. W jego głowie kołatała się jedna myśclass="underline" że gdyby na czas strącił Koźlarza ze skarpy, gdyby rozłupał jego czaszkę o korzenie sosny, Szarka nie musiałaby odrzucać opieki bogini.
– Twoje życie – powiedział na koniec Koźlarz. – Którego nie chciałaś utracić z powodu Żalników, a teraz wystawiłaś na szwank dla kilku słów wypowiedzianych nie w porę i dziecinnej dumy.
– Naprawdę? – uśmiechnęła się blado. – Naprawdę wierzysz, że jedynie takie niebezpieczeństwo nam zgotowano? Że każdy dar pozostanie bez zapłaty, zaś znaki nie upomną się wreszcie o swoich właścicieli? Że na koniec nikt inny nie upomni się o owe znaki, skoro ich bogowie pomarli, a powiernicy wędrują z dala od siedzib mocy? Naprawdę w to wierzysz?
Nic nie odpowiedział i przez chwilę patrzyli na siebie, jakby narastały pomiędzy nimi kolejne kurtyny deszczu.
– Chodźmy – potrząsnął głową książę. – Odprowadzę cię do obozowiska. Jutro przed świtem ruszamy na Pomorców.
U schyłku lata choroba stoczyła Lelkę tak dalece, że kazała się nieść w sekretne komnaty w podziemiu przybytku, gdzie w żelaznych klatkach trzymano wołwy. Pozostawiła przy sobie jedynie dwie stare niewolnice do usługi i nie chciała oglądać nikogo prócz Firlejki. Jej odejście trzymano w tajemnicy: Tregla nie okrzepła jeszcze po śmierci Krobaka i lękano się zamętu. Lecz raz po raz t przeklęte z krzykiem uderzały czołem o kamienną posadzkę i w przybytku trwożliwie szeptano, iż stara pani pożywia się ich plugawą mocą. Niektórzy zaś wierzyli, że Lelkę dawno pogrzebano przy wewnętrznym murze świątyni, w korzeniach czarnego bzu, jeszcze inni gadali, że młoda pani uwięziła ją w tajemnej komnacie. Nie miało to jednak większego znaczenia – póki przy pasie Firlejki połyskiwało srebrzyste wrzeciono bogini.
Wark nadal nie próbował przyzywać jej do cytadeli. Jeśli domyślił się, z czyjego rozkazu jego ojca zaszlachtowano pod świątynnym murem niczym wieprza, nic nie dał po sobie poznać. Krobaka pochowano godnie, zaś jego syn przeszedł ulicami Tregli w żałobnym pochodzie z odsłoniętą głową i nie kryjąc łez. A potem nastał spokój, dziwny, nieoczekiwany spokój. Jakby Kea Kaella postanowiła na koniec odpłacić za długie godziny modłów i obdarować Lelkę pożegnalnym darem, nim na dobre poprowadzi ją w podziemne komnaty bogów.