Выбрать главу

Te wyżej wymienione cechy Kapitana można by w skrócie określić dwoma wyrazami: donkiszoteria i korsarstwo. Pojęcie donkiszoterii oznacza w tym' wypadku ro­mantyzm, rzucanie się na przedsięwzięcia szlachetne, choć częstokroć niewykonalne, szczery heroizm nie liczący się z warunkami życia. Wyrazicielem tych cech był w pojęciu współczesnych Kolumb, który - jak twierdzi wielu znawców literatury - posłużył Cervantesowi jako wzór Don Kichota. Korsarstwo natomiast wiąże się z pojęciem odważnej żeglugi podróżników odkrywców, której konty­nuatorami stali się korsarze. Osiągnięta przez nich wiedza i doświadczenie nawigacyjne dawało im przewagę nad sil­nie uzbrojonymi okrętami wojennymi, które zdobywali wraz z mianem najlepszych nawigatorów.

Wielu ludziom wydaje się, że obecnie wskutek olbrzy­miego postępu technicznego przekreślone zostało raz na zawsze znaczenie dawniejszego kapitana żaglowca, jak również żaglowca jako podstawowego ośrodka wychowa­wczego oficera marynarki. Po dziś dzień jednak są takie chwile na morzu, kiedy kapitan musi się oprzeć wyłącznie na zdobytych przez siebie wiadomościach i doświadczeniu oraz sam musi decydować.

Oto jak mówi o tym Kapitan na ostatnich kartkach swego pamiętnika:

Znikają żaglowce, nastaje era parowców i motorowców. Telegraf. Z marynarza, potomka korsarzy i odkrywców, armatorzy chcą zrobić urzędnika, rzemieślnika czy nawet konduktora tramwajowego.

Telegraf i radiotelegraf dosięga wszędzie. W biurach że­glugowych, do których marynarze nie są dopuszczani, wy­daje się, że statek pójdzie stosownie do nadesłanych ins­trukcji, jak za sygnałem zielonej chorągiewki dróżnika.

I tylko wtedy, gdy morze spłata jedną ze swych niespo­dziewanych sztuczek, gdy w grę wchodzi niebezpieczeństwo statku, towaru, a nawet życia ludzkiego, wtedy gdy czyn musi nastąpić natychmiast - w biurach żeglugowych zdają sobie może sprawę, że radiotelegraf nie pomoże i dramat na morzu zostanie rozegrany bez reżyserów lądowych. Pa­miętnik swój Kapitan kończy słowami: W ostatnich dniach stycznia wyruszyliśmy w podróż. Była zima. Gdy zakończyłem manewr obrotu statku w ciasnym basenie por­tu gdyńskiego, gdy wyszliśmy poza lamacze fal i gdy po ustawieniu telegrafów maszynowych: „cala naprzód” statek zaczai coraz więcej nabierać pędu, aż szybkość była blisko 19 mil na godzinę, jakoś raźniej odetchnęła pierś, zbladły troski i zmartwienia, których zawsze tak dużo na lądzie i które tak szarpią biedne serce ludzkie.

I jak nieraz już przedtem znowu myślałem, że czyż warto poświęcać pracę na morzu dla życia i pracy na lądzie, gdzie spokój i szczęście są złudne i gdzie natura człowieka nie ma zawsze dookoła siebie potężnego żywiołu morza, który nie jest ani wrogi, ani przyjacielski, ale bezwzględny i wymaga od człowieka ciągłego napięcia jego uwagi, ażeby nie być zgniecionym.

Pamiętnik swój kapitan Mamert Stankiewicz zatytuło­wał:

KORSARZ I DON KICHOT.

OD AUTORA

Książka „Znaczy Kapitan” nie mówi o czymś oderwanym od życia, o czymś fikcyjnym, co nigdy nie miało miejsca. Nie zostala zachowana, co prawda, dokładna chronologia niektórych zdarzeń; hyc może, iż kolej­ność ich była nieco inna, tak jak i drugorzędne okoliczności zdarzeniom tym towarzyszące. Ale wszystko, co w książce jest opisane, polega na prawdzie. Książka opowiada o wartościach niezmiennych, takich, które były, są i będą - podobnie jak morze, które było, jest i będzie.

Załączony materiał ilustracyjno-dokumentacyjny ma stanowić do­wód, że wyłącznie realni ludzie i realne zdarzenia są tematem moich opowiadań. Materiał ten udało mi się zebrać dzięki wielkiej uprzejmoś­ci: pani Janiny Stankiewicz, pani dr Jadwigi Titz-Kosko, pana inż. An­toniego Garnuszewskiego, pana kpt. ż.w. Henryka Borakowskiego, pa­na Floriana Staszewskiego, pana Jerzego Pertka, pana Henryka Kabata, pana Stefana Kolickiego, pana Jana Dziambora oraz pani Aleksandry Barasińskiej. Wymienionym osobom składam w tym miejscu podzięko­wanie.

Możność zamieszczenia szeregu zdjęć zawdzięczam pełnemu zrozu­mienia stanowisku Polskich Linii Oceanicznych, które poprzez swój Dział Reklamy udostępniły mi posiadane fotografie.

Panu Jerzemu Micińskiemu wyrażam serdeczne podziękowanie za kilkuletnią bardzo miłą współpracę, wybiegającą daleko poza ramy za­kreślone pracą redakcyjną.

Dodatkowym celem, jaki przyświecał mi przy zestawianiu materiału ilustracyjnego, była chęć ułatwienia Czytelnikom zrozumienia opisów statków oraz miejsc, w których toczyła się akcja. Zdjęcia dokumentacyj­ne, aczkolwiek w części bardzo słabe i niedoskonałe, stanowią jednak w sumie krótki, chronologiczny przegląd rozbudowy naszej floty handlo­wej, od starego, samotnego żaglowca do nowoczesnych transatlantyków pasażerskich.

Pomimo całej odrębności podejścia do zagadnień morskich w czasach obecnych, kiedy to sami budujemy statki, o których posiadaniu nic mogliśmy kiedyś nawet marzyć - musimy zawsze pamiętać iż zawdzię­czamy je ludziom morza. Bywają nimi niekoniecznie osoby z fachowym wykształceniem morskim. Najważniejsze są tu pewne niezmienne war­tości, bez względu na stanowisko czy nawet epokę. Ludźmi morza byli na przykład kobieta-faraon Hatszepsut, kardynał Richelicu i car Piotr Wielki. Dzięki takim ludziom możliwe są wielkie osiągnięcia w dziedzi­nie rozwoju floty. Brak takich ludzi powoduje zawsze zanik myśli mor­skiej w społeczeństwie.

Załączony materiał zdjęciowy ilustruje w pewnym stopniu życie ucz­niów Szkoły Morskiej, mieszczącej się wtedy jeszcze \v Tczewie. Wielu z nich miało przeżycia znacznie barwniejsze i bardziej ciekawe niż te. które uchwycone zostały w opowiadaniach składających się na książkę „Znaczy Kapitan”. Na zewnątrz stanowili niewielką grupę romantyków, pragnących pracować na morzu wbrew wszystkiemu i wszystkim. Rozu­miało ich i popierało zaledwie kilku dalekowzrocznych, światłych ludzi, którzy - choć wychowani pod obcymi banderami - potrafili zorgani­zować zalążek marynarki i stworzyć szkołę morską. Działo się to w cza­sach, kiedy nie tylko społeczeństwo, ale i najwyższe czynniki rządowe usiłowały zlikwidować te pierwsze poczynania na morzu, uważając je za nierozsądne mrzonki i bezowocne fantazjowanie.