Выбрать главу

– Ten facet mnie zamęczy.

– Voss?

– Lubi rządzić wszystkimi.

– Tylko bez żartów.

Chirurgiczna igła trzymana przez Archera zagłębiła się w połyskliwej ścianie aorty.

– Ale pewnie gdybym ja miał tyle forsy, też lubiłbym rozkazywać.

– Skąd on ma tyle pieniędzy? – spytał stażysta. Archer spojrzał na niego zaskoczony. – Nie wiesz nic o Wiktorze Vossie? VMI International? Wszystko, co jest związane z chemią i automatyką.

– Czy V ze skrótu VMI wzięło się właśnie od jego nazwiska?

– Dokładnie tak. – Archer zakończył ostatni szew i uciął nić. – Aorta zrobiona. Zdjąć zacisk.

– Wyjmuję cewnik perfuzyjny – powiedział Mark i zwrócił się do Abby. – Przygotuj przewody elektrostymulatora do wprowadzenia. – Archer wziął nową igłę i zaczął zespolenie płucne. Właśnie kończył szew, kiedy zauważył, że organ się wybrzuszył. – Popatrzcie tylko! – powiedział. – Lodowato zimne, a już spontaniczny skurcz. Ta dziecinka aż rwie się do pracy.

– Elektrostymulacja wprowadzona – powiedział Mark.

– Wlew isuprelu – powiedział Zwick. – Dwa mikrogramy. – Wszyscy czekali, aż isuprel zacznie działać, aż serce powtórnie się skurczy. Ono jednak pozostawało nieruchome.

– No dalej – powiedział Archer. – Nie spraw nam zawodu.

– Defibrylator? – zapytała pielęgniarka.

– Nie. Dajmy mu szansę. – Powoli serce ścisnęło się, a potem znowu znieruchomiało.

– Zwiększam poziom isuprelu do trzech mikrogramów – powiedział Zwick. Jeszcze jeden skurcz. I znowu nic.

– No zacznij bić – ponaglał Archer. – Daj mu jeszcze trochę.

– Cztery mikrogramy – powiedział Zwick, regulując wlew dożylny. Serce ścisnęło się i rozkurczyło. Skurczyło ponownie i znowu rozkurczyło.

Zwick spojrzał na monitor. Na ekranie pojawił się falisty wykres pracy serca.

– Rośnie do pięćdziesięciu. Sześćdziesięciu czterech. Siedemdziesięciu…

– Miarka na jeden i dziesięć – powiedział Mark.

– Właśnie to robię – stwierdził Zwick, dostosowując poziom isuprelu. Archer zwrócił się do pielęgniarki.

– Proszę połączyć się przez interkom i powiadomić oddział pooperacyjny, że już zamykamy.

– Miarka jeden i dziesięć – poinformował Zwick.

– OK. – powiedział Mark. – Zdejmujemy ją z bypassu. Pozbądźmy się tych kaniulacji.

Zwick stuknął w respirator. Wydawało się, że wszyscy naraz odetchnęli z ulgą.

– Pozostaje nam mieć nadzieję, że ona i to serce jakoś się dogadają – powiedział Mark.

– Czy wiemy, jak dokładne było dobranie serca? – spytał Archer. Odwrócił się, by spojrzeć na Mapesa. Nikogo za nim już nie było. Abby była tak pochłonięta operacją, że nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna opuścił salę operacyjną.

– Wyszedł jakieś dwadzieścia minut temu – powiedziała jedna z pielęgniarek.

– Tak po prostu?

– Może chciał zdążyć na samolot.

– Nawet nie miałem okazji uścisnąć mu ręki – zauważył Archer. Odwrócił się do pacjentki leżącej na stole. – No dobra. Czas zamykać.

Rozdział siódmy

Nadia miała już tego dość. Ciągłe jęki i narzekania. Hałaśliwi chłopcy skarżyli się na nudę. Często wybuchały między nimi kłótnie. To wszystko dawało się jej we znaki. Do tego dochodziła jeszcze choroba morska. Gregor, ta wielka małpa, też chorował, podobnie jak prawie wszyscy chłopcy. W ciągu dnia, kiedy mocniej wiało i o statek raz po raz uderzały mocno fale Morza Północnego, wszyscy siedzieli w swoich kojach i głośno jęczeli. Ich głosy docierały aż na górny pokład. Nikt nie miał ochoty zaglądać do mesy, również hole były puste. Ich tymczasowy dom na wodzie przypominał bardziej opustoszały statek-widmo, z załogą składającą się z duchów i upiorów. Natomiast Jakow nigdy w życiu tak wspaniale się nie bawił. Nie miał najmniejszych nawet objawów choroby morskiej. Mógł łazić swobodnie po wszystkich zakamarkach statku. Nikt go nie zatrzymywał. Przeciwnie, członkowie załogi byli zadowoleni, kiedy kręcił się w pobliżu. Często zachodził do Kubiszewa, do maszynowni. W oparach tego hałaśliwego piekła, przy zgrzytających tłokach i silnikach chłopiec i mechanik siadali sobie i grali w szachy. Czasami nawet Jakowowi udawało się wygrać. Kiedy chłopcu zaczynało burczeć w brzuchu, szedł do kuchni, gdzie Lubi, okrętowy kucharz, dawał mu trochę barszczu, herbaty albo kilka miodowych ciastek – specjałów, które często jada się w jego rodzinnych stronach na Ukrainie. Lubi był małomówny: Jeszcze? – pytał, albo – Wystarczy ci? Poza tym rzadko się odzywał. Posiłki, jakie przygotowywał, wystarczały za wszelkie słowa. Chłopca poza kuchnią i maszynownią bardzo interesowała również zakurzona ładownia oraz pomieszczenie radiotelegrafisty, gdzie pełno było przycisków i pokręteł. Był jeszcze pokład. Stały na nim przykryte brezentem szalupy, z których każda była doskonałą kryjówką. Nie wolno mu było chodzić tylko do rufowej części statku. Jeszcze nie znalazł żadnego przejścia, którym mógłby się tam dostać.

Najbardziej lubił przebywać na mostku. Kapitan Dibrov oraz nawigator witali Jakowa, uśmiechając się pobłażliwie. Pozwalali mu siadać przy stole z mapą. Tam palcem jedynej ręki, którą miał, śledził trasę, jaką już pokonali. Od portu w Rydze, przez Morze Bałtyckie, następnie przez kanał i cieśninę Maime, wokół półwyspu Danii i w poprzek Morza Północnego najeżonego platformami wiertniczymi. Morze Północne było o wiele większe, niż Jakow sobie wyobrażał. Nie była to tylko mała niebieska kałuża z mapy. Płynęli przez nie już dwa dni. Wkrótce, jak powiedział mu nawigator, mieli wpłynąć na jeszcze większą wodę – na Ocean Atlantycki.

– Oni chyba tak długo nie wytrzymają – powiedział Jakow.

– Kto nie wytrzyma?

– Nadia i chłopcy.

– Oczywiście, że wytrzymają – powiedział nawigator. – Każdy dostaje morskiej choroby na Morzu Północnym. Potem ich żołądki uspokoją się. To wszystko ma związek z uchem środkowym.

– Co ma ucho wspólnego z żołądkiem?

– W uchu jest zmysł równowagi. Zbyt wielkie kołysanie zakłóca ją.

– Jak?

– Tak naprawdę sam tego nie rozumiem. Ale wiem, że tak właśnie jest.