Выбрать главу

– Dobrze się bawisz, mamo? – Nawet głos miała inny, ciepły i wibrujący, głos osoby pewnej siebie i swoich celów. Głos kobiety. Billie nie jest już dzieckiem. Kiedyś Agnes doświadczyła tych samych uczuć, targały nią te same pragnienia. Wiedziała, dokąd wiodą – prosto do sypialni.

– To dla ciebie wyjątkowo ważna impreza, prawda, Billie? Zwłaszcza że Moss wyjedzie na początku września. – Zdawała się nie zauważać niepokoju córki. Była ciekawa, czy Moss wspomniał coś o swoich planach, czy składał jakieś obietnice.

– Powiedział ci? – zapytała Billie drżącym głosem.

– Och, kochanie, przepraszam. Chyba zdradziłam sekret. Tak, powiedział mi dzisiaj. – Kiedy mówiła, tysiące myśli przelatywało jej przez głowę. Nabrała soku wielką łyżką. Czuła, że lekko drżą jej ręce. Ależ z tej Billie głuptas. Może to wina matki, jej zbytniej dominacji. Gdyby córka była bardziej samodzielna, czy potrafiłaby sięgnąć po to, czego pragnie? Ona w jej wieku była dużo sprytniejsza. Agnes głęboko wciągnęła powietrze i podjęła decyzję.

– Napij się, skarbie. To ci dobrze zrobi. – Z tymi słowami wyciągnęła do córki rękę ze szklanką soku.

Billie już-już miała ją wziąć, i w tej sekundzie Agnes uniosła gwałtownie dłoń. Jasnoczerwony napój wylądował na białej sukience.

Moss, który wracał do sali, zobaczył, jak Billie odskakuje do tyłu, jednak na próżno. Miała całą sukienkę zalaną sokiem. Znieruchomiał. Nie ma sensu, żeby na dodatek i on poplamił sobie mundur. Zaczekał, aż Billie wytrze lepki płyn, zanim do niej dołączył.

– Moss, dobrze, że jesteś – zwróciła się do niego Agnes. – Zawieź, proszę, Billie do domu, musi się przebrać. Billie, kochanie, wybacz mi. Byłam przekonana, że trzymasz szklankę w ręku. Zawieziesz ją, prawda, Moss?

– Oczywiście. – Spojrzał Agnes w oczy. Pomylił się; nie panika widniała w jej wzroku, lecz strach. Z lekkim uśmieszkiem wyprowadził Billie z zatłoczonej sali.

Agnes odprowadzała ich wzrokiem. Potem zerknęła na zegar, ledwo widoczny pośród bibułkowych kwiatów. Dziesięć minut na dojazd do domu, kwadrans na przebranie się, kolejne dziesięć na powrót. To wielka, być może jedyna, szansa Billie. Agnes zamknęła oczy na wszelkie matczyne obawy. Postawiła wszystko na jedną kartę, ale zrobiła to dla Billie. Jej córka będzie jedną z Colemanów z Teksasu. Agnes się uśmiechnęła. A to oznacza, że tak czy inaczej, ona także będzie do nich należeć.

Rozdział czwarty

Moss wziął klucz od Billie i otworzył drzwi. Podziwiał wdzięk, z jakim pokrywała rozczarowanie i zakłopotanie. Inna dziewczyna na jej miejscu płakałaby nad poplamioną sukienką, co tylko pogarszałoby sytuację, ale nie Billie. W drodze do domu żartowała i złośliwie nazwała go najpopularniejszym mężczyzną na potańcówce.

– Zajmie mi to minutkę. No, może dwie. – Zachichotała. – Przemokłam do suchej nitki. Włącz sobie radio.

– Przykro mi z powodu twojej sukienki, Billie – powiedział szczerze. – Byłaś najładniejszą dziewczyną. Nie, nie najładniejszą: najpiękniejszą.

Ogarnęło ją przyjemne ciepło. Teraz nie obchodziło jej, co ma na sobie. Moss powiedział, że jest piękna. Nie kłamał, widziała to w jego płonących oczach.

Zniknęła za drzwiami. Z rękami w kieszeniach spacerował po ciemnym salonie. Spod drzwi Billie przenikała smuga światła; drżała i migotała, kiedy dziewczyna kręciła się po pokoju.

Billie zdjęła sukienkę. Tak jak przypuszczała, czerwony napój poplamił także bieliznę z białej tafty. Cała się lepiła, powinna się umyć. Dlaczego mama była taka nieostrożna? Teraz musi się przebierać.

Moss otworzył drzwi. Stłumione światło nocnej lampki nikło w malutkiej garderobie. Zatrzymał się w progu. Niedbale oparty o framugę, w czapce nisko nasuniętej na oczy, nie wyjmował rąk z kieszeni.

Nieświadoma jego obecności, Billie sięgnęła po szlafrok. Wyszła z garderoby nucąc piosenkę „I’ll be seeing you”, którą grano w radio. Moss obserwował ją spod ronda czapki: proste, smukłe plecy, okrągłe pośladki, zgrabne, długie nogi. Na ramionach rozsypały się złote smugi włosów. Stanęła bokiem. Zobaczył drobne sterczące piersi o sutkach różowych jak wnętrze muszli. Miała drobną talię i lekko zaokrąglony brzuch, ostatni ślad dziecięcego tłuszczyku.

Włożyła szlafrok, zawiązała pasek. Odwróciła się na pięcie. Na widok Mossa zamarła w bezruchu. Patrzył jej prosto w oczy. Zobaczył w nich namiętność dorosłej kobiety, która rozjaśniała jej orzechowe oczy złotym blaskiem.

Gorący strumień rozpalał jej ciało, piersi, uda i brzuch. Wpatrzona w niego, rozwiązała pasek. Szlafrok zsunął się z ramion. Odsuwając nogą białą tkaninę, odtrącała zarazem resztki dzieciństwa. W jego stronę wyciągała ramiona kobieta, nie dziewczyna.

* * *

Agnes nie spuszczała wzroku z zegara. Dokoła niej wirowały sukienki, grała muzyka. Nie zauważała niczego oprócz upływu czasu. Moss i Billie wyszli godzinę temu. Pobiegła do szatni po sweter. Zdecydowanym krokiem wyszła na ulicę.

Mocno zacisnęła dłonie na kierownicy rzadko używanego studebakera. Zamiast, jak zwykle, od południa, nadłożyła drogi i podjechała od północy. Zaparkowała po przeciwnej stronie ulicy. Siedziała w samochodzie, wpatrzona w białoszary domek na Elm Street. Wóz Mossa stał na podjeździe. Wszystkie okna były ciemne.

* * *

Światło ulicznej lampy przenikało cienkie zasłony, spowijało ich ciała srebrnym cieniem. Billie leżała w ramionach Mossa. Włosy na jego klatce piersiowej przyjemnie drażniły jej skórę. Całował ją w szyję, przesuwał usta na piersi. Pieścił je dłońmi, napawał się ich kształtem. Ze względu na niego żałowała, że nie są większe, pełniejsze.

– Nie wiem, co jest słodsze, Billie, ty czy ten napój. Cała się od niego lepisz – mruknął, nie odrywając od niej ust.

Chciała być słodka. Dla niego chciała być wszystkim.

Przeciągnęła się z głośnym westchnieniem. Teraz była dorosła. Moss kochał się z nią i uczynił z niej kobietę. Był taki delikatny, taki ostrożny. Rozpalił w niej ogień, tak że prawie nie poczuła bólu, kiedy pozbawiał j ą dziewictwa. Później, gdy się w niej poruszał, topniała pod jego dotykiem, oddawała mu się bez reszty. Była jego płótnem, a on malarzem, malował ją barwnymi plamami ledwo odkrytej zmysłowości, kształtował ją zgodnie ze swoimi marzeniami, kreśląc na jej ciele zawiłe wzory ustami i dłońmi, swoimi wspaniałymi dłońmi. Kiedy poznał już każdy skrawek jej ciała, Billie Ames zmieniła się z niekształtnej poczwarki w egzotycznego motyla.

Oparty na łokciu, Moss przesuwał palec po jej ciele, nadal rozgrzanym i wilgotnym.

– Za drugim razem będzie lepiej, Billie. Nie chciałem sprawić ci bólu.

– I nie sprawiłeś. Było cudownie. Nigdy nie było mi tak dobrze. Uwielbiam to. Kocham cię, Moss.

W odpowiedzi ją pocałował. Rozchyliła usta, wpuściła go równie ochoczo, jak oddawała mu ciało. Choć wilgotna i rozgrzana, nie miała orgazmu. Wiedział o tym i chciał to zmienić. Pragnął dzielić z nią i dawać rozkosz.

– To nie wszystko – szepnął. – Może być o wiele lepiej. Zobaczysz.

– Zobaczę? Pokaż mi, Moss. Pokaż mi natychmiast – poprosiła. Narastało w niej napięcie, które, jak wiedziała, tylko on mógłby złagodzić. Czy da jej część siebie, którą zachowa i której nigdy nie straci, bez względu na to, dokąd odjedzie?