Выбрать главу

Moss czuł jej paznokcie w swoim ramieniu. Jakie to szlachetne. Malutka Billie wyznaje mu miłość i broni przed Agnes. Właściwie to on powinien był wygłosić tę kwestię. Billie ukradła mu rolę. Nie mógł dłużej opanować śmiechu. Objął ją i przyciągnął do siebie. Ten mały gest wystarczył Agnes. Zagryzła wargi, żeby nie zdradzić się uśmiechem, i skryła twarz w półmroku.

* * *

Billie przysiadła na skraju łóżka. Moss się ubierał. Potrzebowała otuchy. Pragnęła usłyszeć, że ją kocha, ale nie śmiała zapytać. Co będzie, kiedy wyjedzie? Czy wróci? Gdyby poprosił, by z nim odeszła, teraz, natychmiast, zrobiłaby to. Dobry Boże, pozwól mu wrócić. W milczeniu obserwowała, jak starannie, bez pośpiechu zapina koszulę.

Moss unikał jej wzroku. Nie umiał sobie dać rady z miłością, którą widział w jej oczach. Życie nauczyło go, że ten, kto kocha, żąda czegoś w zamian. Seth domagał się posłuszeństwa. Wolał nie myśleć, o co poprosi Billie. Naprawdę przerażało go, czego zażąda Agnes. Wiedział, że powinien przytulić Billie, uspokoić ją. Biedactwo. Co napawa ją większym strachem? Gniew Agnes czy obawa, że on nie odwzajemnia jej uczuć? Ze strony matki nie musiała się niczego obawiać. Wszystko poszło tak, jak to sobie zaplanowała, oblewając ją sokiem. A więc zostawał on. Miłość? Nie. Jeszcze nie. Wziął ją w ramiona. Była taka ciepła i miękka. Z uśmiechem przytuliła się do niego. Jej głowa idealnie mieściła się w zagłębieniu jego ramienia. Musi się zastanowić. Nie tutaj jednak. Powinien stąd wyjść. Pocałował ją w usta, w czubek nosa, w zamknięte oczy, znowu w usta.

– Zadzwonię do ciebie jutro przed południem. Admirał gra w golfa i będę sam w biurze. Wtedy porozmawiamy. Dobranoc, Billie.

– Dobranoc, Moss. – Miała łzy w oczach. Sprawiała wrażenie zagubionej, smutnej i przerażonej.

– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze.

Nie cierpiał płaczących kobiet. Zaraz miały czerwone oczy, łzawy głos i głośno wycierały nos. Jego siostra ciągle płakała. Boże, ileż rzeczy musi ścierpieć mężczyzna.

– Nie płacz. – Troskliwy ton samego go zdumiał. Tak, zależało mu na Billie. – Zostań tu. Nie odprowadzaj mnie do drzwi. Zadzwonię jutro.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Billie osunęła się na łóżko. Z zaciśniętymi piąstkami czekała na matkę. Serce waliło jej głośno. Nie żałowała tego, co zrobiła, nigdy tego nie pożałuje. Moss porozmawia z Agnes. Obiecał zadzwonić następnego dnia i zadzwoni. Spojrzała na zmiętą pościel. Wyczerpana, wtuliła twarz w poduszkę, nadal pachnącą płynem po goleniu Mossa, i pozwoliła popłynąć łzom.

Było cudownie, dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała. Zadowoliła go, sam to powiedział. Wspomnienie jego siły, jego czułości, jego pożądania wywołało uśmiech na jej twarzy. Poczerwieniała, wspominając swoje zachowanie. Czy możliwe, by coś równie cudownego było niewłaściwe? Moss tak nie uważał, w innym wypadku nie kochałby się z nią. Teraz określenie „robić to”, używane przez rówieśników, nie przeszłoby jej przez gardło. Jak zwierzęta. Moss i ona wcale „tego” nie robili – kochali się. Choć niedoświadczona, wiedziała, na czym polega różnica.

Gdzie Agnes? Dlaczego nie wpada do pokoju, by wyrazić niesmak i dezaprobatę? Billie spodziewała się krzyków, gróźb, przestróg.

Kiedy wskazówki zegara wskazywały pierwszą, zgasiła światło i zasnęła z głową na poduszce Mossa.

* * *

Moss jechał powoli. Ciepła letnia bryza rozwiewała mu włosy. Byłby to cudowny wieczór, gdyby nie zostali przyłapani na gorącym uczynku jak dzieciaki w stodole. Parsknął śmiechem. Cholera, prawie cudowny. Nie myślał na razie o przyszłości. W najbliższym czasie dzisiejsza noc się nie powtórzy. Agnes pozwoliła mu sprawdzić towar i tyle. Od tej chwili wszystko jest w jego rękach – albo zdecyduje się na kupno – czyli małżeństwo – albo wycofa się całkowicie.

Koło wartowni niedbale pomachał legitymacją. Musi to wszystko przemyśleć. Odstawił samochód, wszedł do kwatery i zdjął mundur. W dresie wrócił do biura admirała. Postanowił, tak jak obiecał, rozebrać, wyczyścić i naprawić zabytkowy kompas. Admirał doceniał smykałkę mechaniczną Mossa, toteż zawsze czekało niego jakieś radio czy zegarek do reperacji.

Pracował powoli i uważnie. Kiedy skończył, ku jego zdumieniu wschodziło słońce. Ostrożnie odstawił kompas na biurko zwierzchnika, szybko naszkicował łysego człowieczka wyglądającego na pilota i podpisał: KILROY TU BYŁ. Nie wiedział, skąd się wziął ten popularny slogan, ale rozbawił go bilecik do admirała. Bardziej niż śmiać, chciało mu się płakać. Oto siedzi w biurze i naprawia kompasy i radia. Nie tak wyobrażał sobie udział w wojnie. Pragnął być w powietrzu, oderwać samolot od pokładu lotniskowca i polecieć na spotkanie losu. Musi się stąd wyrwać, jednak nie chce postępować wbrew woli ojca. Seth jest stary, a Moss, jak ojciec zwykł mawiać, to jego szansa na nieśmiertelność. Seth go kochał. Przez wzgląd na tę miłość Moss był mu posłuszny. Seth pragnął założyć dynastię, dynastię Colemanów. W Mossie widział ojca przyszłych pokoleń Colemanów, które odziedziczą fortunę zarobioną dzięki sprytowi i szczęściu. I może, tylko może, właśnie teraz uda się Mossowi ułagodzić ojca, a jednocześnie spełnić swoje marzenie – latać. Walczyć. Mierzyć się z wrogiem i zwyciężać. Niemal czuł upojny smak wygranej. Bał się tylko, że wojna się skończy, zanim i on weźmie w niej udział.

Zmęczonym krokiem wrócił do baraku, w którym mieszkał z innymi oficerami. Dźwięk pobudki zabrzmiał akurat w chwili, kiedy z ręcznikiem na biodrach wychodził spod prysznica.

– Okay, lenie, ruszać się! Jesteście z ołowiu czy co? – Thad Kingsley wrzeszczał do mężczyzn na pryczach. – Patrzcie, jaki Coleman jest czysty i żwawy. To się nazywa oficer! No, wstawać!

– Odczep się – warknął Moss. – Nie jestem dzisiaj w nastroju do żartów.

– O! Ma za sobą wspaniałą noc! Potańcówkę w szkole! Ach, ta młodość! Bawiliście się do białego rana? Opowiedz nam!

Moss znosił przycinki kolegów, dopóki Jack Taylor nie zerwał mu ręcznika z bioder. Zagwizdał z podziwu:

– No no, wygląda na to, że była to naprawdę niezła noc.

Moss dopadł go w okamgnieniu. Nagłą ciszę przerwał odgłos uderzenia. Jego pięść wylądowała na szczęce Jacka.

– Jezus Maria! – jęknął Taylor. – Co cię ugryzło, Coleman? Nie można z tobą pożartować? – Masował szczękę, puchnącą w oczach. – Potrafisz kpić z innych, ale sam nie znosisz złośliwości, co? Kogo obchodzi, czy przeleciałeś tę pannę, czy nie? Wszystkich i tak nie zdobędziesz.

– Nie twoja sprawa – burknął Moss. – Nie czepiaj się mnie, jasne? Przyłóż sobie lodu. – Z tymi słowami wszedł do łazienki.

Thad Kingsley wzruszył ramionami.

– Zakochał się, i tyle. Daj mu spokój, Taylor. Coś go gryzie. Powie nam, jeśli zechce.

Thad przypomniał sobie ładną blondynkę, z którą przed kilkoma tygodniami widział Mossa w USO. Zmarszczył brwi. Żartował mówiąc, że Coleman się zakochał, teraz jednak pomyślał o tym poważnie. Czyżby osóbka tak słodka i naiwna jak Billie Ames zdobyła serce teksaskiego uwodziciela? Nie udało się to wielu bardziej doświadczonym kobietom. Nagle mu pozazdrościł; Colemanowie zawsze zagarniają dla siebie najlepsze kąski. Jednocześnie zaś ogarnęła go fala współczucia dla Billie.

* * *

Agnes krzątała się po kuchni i szykowała śniadanie. W całym domu pachniało świeżo zaparzoną kawą. Sublokatorki wyszły do pracy przed szóstą. Billie i Agnes były same. Czas, by wyszła z pokoju i spojrzała matce w oczy.