Выбрать главу

– Pani Ames, nie tak łatwo zmieniać zwyczaje – stwierdził z westchnieniem. – Z drugiej strony, nie pani pierwsza prosi mnie o coś takiego w czasie wojny.

Mała Billie Ames wychodzi za mąż. Nie może nie ulec tej prośbie. Sam ją ochrzcił, z jego rąk przyjęła komunię świętą. Podporucznik Coleman to katolik, przynajmniej ze strony matki. To nietypowe dla Teksańczyka, pomyślał, ale bardzo się ucieszył.

– Dobrze, pani Ames. Zapowiedzi odbędą się w trzech różnych kościołach. – Zamilkł na chwilę. – Bo chyba została jeszcze jedna niedziela przed ślubem? – zapytał surowo.

– Och, oczywiście – zapewniła pośpiesznie Agnes. – Dzisiaj czwartek, więc do niedzieli mamy prawie tydzień, a skoro ślub odbędzie się w przyszłą niedzielę… – Miała na głowie setki spraw. Zaproszenia. Goście. Tylko najbliżsi przyjaciele i ojciec Donovan… Szampan, coś lekkiego i wytwornego. Noclegi… Hotel Latham, skromny, ale elegancki. Agnes uparcie krążyło po głowie słowo „mały”, ilekroć myślała o ślubie, jednak szybko zastąpiła je „szybkim”. Zależało jej na czasie, obawiała się bowiem, że jakiś Coleman przyjedzie z Teksasu, żeby przemówić Mossowi do rozsądku.

Moss zgadzał się na wszystko, w tym również na jej małe kłamstewko dotyczące jego wyjazdu. Wszystko układa się doskonale, Moss i Billie dostaną pokój Agnes, ten z małżeńskim łożem. Po sublokatorkach nie pozostał żaden ślad. Agnes wprowadzi się do obecnego pokoiku Billie. Łazienka i kuchnia będą wspólne. Moss wniesie finansowy wkład w utrzymaniu domu, a po jego wyjeździe Billie otrzyma ładną sumkę.

Agnes siedziała w kuchni, dzieląc uwagę między nie dokończony list a obiad. Rzuciła okiem na kalendarz. Miesiączka Billie opóźniła się o dwa dni. Billie jest w ciąży. Urodzi dziedzica Colemanów, tym samym zapewniając sobie i Agnes bezpieczną przyszłość.

Billie apatycznie nalała sobie lemoniady. Chociaż spragniona, z obawą podnosiła szklankę do ust. Od kilku dni miała kłopoty z żołądkiem. Przypisywała to zdenerwowaniu z powodu ślubu, jednak przestraszył ją radosny błysk w oku Agnes, gdy o tym wspomniała. Nie, niemożliwe, by własna matka tak źle jej życzyła.

– Co robisz, mamo?

– Pomyślałam sobie, że skreślę kilka słów do Colemanów. Najwyższy czas, nie sądzisz? Wczoraj rozmawiałam o tym z Mossem. Podał mi adres. To tak daleko. Chyba będzie im miło, że dowiedzą się czegoś więcej. Nie chcemy, żeby poczuli się niepotrzebni, prawda?

– Nic mi o tym nie mówiłaś, mamo. Ani ty, ani Moss. Dlaczego ustalacie wszystko za moimi plecami, a ja dowiaduję się ostatnia? Zaczynam się czuć jak piąte koło u wozu.

Agnes podniosła głowę.

– Nie kapryś, Billie, bo zaszkodzisz sobie i dziecku.

Dziewczyna westchnęła głośno.

– Nie masz żadnej pewności, że zaszłam w ciążę. Przestań opowiadać takie rzeczy.

– Więc dobrze, nie wiadomo, czy jesteś w ciąży. Tak lepiej?

– Nie. Zostawmy to. Wezmę prysznic i pójdę do łóżka. Boli mnie głowa.

– Napisać coś od ciebie?

– A co możesz ode mnie napisać do Colemanów? Nie znam ich. Nigdy z nimi nie rozmawiałam, podobnie jak ty. A skoro tak dbasz, by wszystko było jak trzeba, przypominam ci, że to rodzina pana młodego powinna wykonać pierwszy krok.

– Cóż, Billie, ja o tym wiem, ty także, ale oni? – Agnes broniła się niepewnie. Sama denerwowała się tym naruszeniem etykiety. Ludzie równie wpływowi i bogaci jak Colemanowie wiedzą, co należy do ich obowiązków. W gruncie rzeczy to tylko psuło jej humor: a jeśli Colemanowie sprzeciwią się decyzji Mossa? Wtedy albo przekonają go, aby unieważnił małżeństwo, albo zupełnie zignorują Billie i dziecko.

Billie ustąpiła, zbyt obolała i zmęczona, żeby się kłócić:

– Dobrze, mamo. Rób, co chcesz. W porządku, pod warunkiem jednak, że Moss nie będzie miał nic przeciwko temu.

Wcale nie było w porządku. Dlaczego Moss nie zapytał jej o zdanie? Gdyby jednak to zrobił, byłaby to kolejna przemowa z cyklu „nie-zawracaj-tym-sobie-twojej-ślicznej-główki, kochanie”. Tak, kaprysi, a wszystko dlatego, że nie zobaczy dziś Mossa. Towarzyszy admirałowi na oficjalnej kolacji. Będzie tańczył z nieznajomymi kobietami. Nie zapomniała wrażenia, jakie zrobił na dziewczętach w USO i na balu absolwentów. Kobiety lgnęły do niego jak pszczoły do miodu. Nic nie pomagały tłumaczenia, że Moss ją kocha, że poprosił ją o rękę. Była zazdrosna i tyle.

Prysznic dobrze jej zrobił. Zwinęła się w kłębek na kanapie przy oknie, oparła głowę na kolanach i, wpatrzona w zielony trawnik, myślała o Mossie. Myślała o nim zawsze. Cokolwiek robiła, nad czymkolwiek się zastanawiała, jego wspomnienie było przy niej jak przyjazny cień. Jak bardzo go kochała! To uczucie narastało gdzieś w głębi, piętrzyło się jak górski potok podczas wiosennych roztopów. Moss także ją kochał, w innym wypadku nie poprosiłby jej o rękę. Była świadoma, że nie darzy jej uczuciem równie gwałtownym i płomiennym jak ona jego. W oczach Billie Moss stanowił cały świat. Był mężczyzną jej marzeń. Był jej miłością. To nie szkodzi, jeśli nie kocha jej tak samo. Pewnego dnia to się zmieni. Nauczy się ją kochać, a wtedy ona wypełni jego świat, tak jak on wypełnił jej. Gdzieś w głębi serca jednak wiedziała, że Moss kochał ją na ryle, na ile był w stanie kochać kogokolwiek. To musi jej wystarczyć.

Z rozkoszą przymknęła oczy. Jak cudownie będzie przespać z nim w jednym łóżku całą noc. Wyobrażała sobie, że go dotyka, rozgrzanego snem, że opiera głowę na jego ramieniu. Już wkrótce Moss będzie pierwszą osobą, jaką rano zobaczy, pierwszy wyszepcze jej imię. Oplotła kolana ramionami. Życie jest piękne. A może naprawdę jest w ciąży? Dziecko Mossa. Ich dziecko. Będzie je bardzo kochała. A Moss będzie uwielbiał matkę swego potomka.

W zadumie zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, jak Agnes zniesie obecność dziecka w domu. Zawsze powtarzała, że dzieci to dodatkowa praca i bałagan. A przecież w jej oczach pojawiał się dziwny błysk, ilekroć była mowa o ciąży.

Billie do tego stopnia pogrążyła się w marzeniach, że w pierwszej chwili wzięła dzwonek telefonu za kościelne bicie na Anioł Pański. Dopiero po chwili zdyszana podniosła słuchawkę.

– Billie?

– Tak, Moss.

Zadzwonił. Chciał z nią rozmawiać. Jak pięknie wymówił jej imię.

– Nie mam dużo czasu. Mamy tu dziś wysoko postawionych gości. Nie nadążam z robotą, a admirał się wścieka. Zawsze jest zły, kiedy poznaje kogoś, kto ma więcej gwiazdek niż on.

– Może zrozumiesz go lepiej, gdy sam zostaniesz admirałem.

– Billie, ja nie chcę być admirałem. Chcę latać. Tam jest moje miejsce.

Strach ścisnął ją za serce. Ostatnimi czasy napływało coraz więcej wiadomości o zestrzelonych samolotach. Jak dziecko trzymała kciuki: niech Moss zostanie u admirała McCartera do końca wojny. Nie chciała go utracić. Postępowała egoistycznie? A cóż w tym złego?

– Wiem, żartowałam tylko.

– To dobrze. Kochanie, zrozum, nie będę szczęśliwy, jeśli nie będę latał. Mówiłem ci o tym.

To zabrzmiało jak ostrzeżenie. Puściła je mimo uszu.

– Tak, mówiłeś. Wierzę, że w swoim czasie wszystko się ułoży po twojej myśli.

– Billie, czy nadal się za mnie modlisz? – zapytał głosem, od którego przeszył ją dreszcz.

– Wiesz, że tak – szepnęła.

Modliła się, by zawsze przy niej był, cały i zdrowy.

– Grzeczna dziewczynka. Co będziesz dzisiaj robiła? Myślisz o mnie?

– Przez cały czas.

Wyobraziła sobie jego uśmiech, ciemne włosy opadające na czoło, błękitne oczy pod szerokimi brwiami. W poważnej twarzy tylko oczy uśmiechały się wesoło.