Выбрать главу

Nie mając nic lepszego do roboty, usiadła na werandzie i rozwiązywała krzyżówki. Nie była jednak w stanie się skoncentrować, bo ciągle wracała myślami do Mossa.

Kiedy niewiele później zbiegł po schodach, znalazł ją skuloną na fotelu. Spała.

– Więc tak, leniuszku, spędzasz całe dnie! – zażartował. Miał na sobie odświeżony mundur. Wilgotne po prysznicu włosy lśniły, gładko zaczesane. – Muszę lecieć. Może później uda mi się zadzwonić. Nie czekaj na mnie.

– Moss, chwileczkę! – Pobiegła za nim. – Nie zdążyliśmy nawet porozmawiać, a mam ci tyle do powiedzenia. Co się tam dzieje? Dlaczego nie wracasz do domu? Czy coś się stało?

– Kochanie, nie teraz. Admirał obedrze mnie ze skóry, jeśli się spóźnię. Zadzwonię do ciebie. – Cmoknął ją w policzek i odjechał. Odprowadzała go wzrokiem, wściekła, ogłupiała i zawstydzona. Nadal nie wiedział nic o dziecku.

Moss widział ją w bocznym lusterku. Poczuł wyrzuty sumienia, ale zaraz pomknął myślami ku wojnie. Admirał McCarter i jego wysoko postawiony gość z Pentagonu analizowali sukces operacji na Guadalcanal. Nie ulegało wątpliwości, że przeciwnik będzie próbował zająć wyspę i odzyskać strategiczną kontrolę nad południowym Pacyfikiem. „Enterprise” na pewno nie będzie stała z boku. A Moss Coleman znajdzie się na jej pokładzie.

Biedna Billie, przemknęło mu przez głowę. Może jutro wygospodaruje trochę czasu i zabierze ją do kina. A potem kochaliby się powoli i leniwie. Tak, to dobry pomysł… Ale nie seksu pragnął. Chciał walczyć. Wzdragał się przed konkluzją, że on i Agnes wykorzystali Billie. Przecież to wspaniała dziewczyna, wkrótce urodzi mu dziecko, a on sam świata poza nią nie widzi.

* * *

Agnes wystarczyło jedno spojrzenie na Mossa, gdy wrócił do domu przy Elm Street. Usiadła na niewygodnym drewnianym krześle. Poinformowała go, że Billie piele warzywa w ogródku za domem. Dopiero wtedy zapytała spokojnie:

– Kiedy wyjeżdżasz?

– Pojutrze. Dostałem przydział na „Enterprise”, jak chciałem. Będzie w Pearl Harbor, tam się zaokrętuję – odparł.

Dopiero teraz dotarło do niego, że jego nowina wcale nie zdziwiła ani nie przestraszyła Agnes. Najwyraźniej się tego spodziewała.

– Zanim pójdziesz do Billie, chciałam ci przypomnieć… Wiesz, że sama chce ci powiedzieć o dziecku.

– Pamiętam o tym. Domyślasz się chyba, że nie podejmowałem żadnych kroków w kwestii nowego przydziału, dopóki nie byłem pewien, że jest w ciąży. Muszę zadzwonić do ojca i o wszystkim mu powiedzieć – stwierdził po chwili namysłu. Ta rozmowa będzie dla ojca podwójnym szokiem. Straszną nowinę, że jego syn wyrusza na Pacyfik, złagodzi jednak wiadomość o pierwszym wnuku.

Billie nagle straciła grunt pod nogami, by po chwili spojrzeć w roześmianą twarz męża.

– Moss! – Promieniała radością, która jednak przerodziła się w rozczarowanie, gdy zajrzała mu w oczy. – Mama ci powiedziała – rzuciła rozgoryczona. – Sama chciałam to zrobić.

Moss objął ją mocno, ukrył twarz w zagłębieniu szyi.

– Nie ma znaczenia, kto mi powiedział, mamusiu. Pocałuj mnie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki jestem szczęśliwy!

W jego ramionach zapomniała o urazie. Dopóki jest szczęśliwy, póki ją kocha, nic nie jest ważne.

Wdychał zapach nagrzanej słońcem skóry i wymyślał sobie od ostatnich skurczybyków. Dobrze chociaż, że ma dość przyzwoitości, by nie zepsuć Billie tych chwil. Jego wiadomość musi poczekać. Powie jej po kolacji, kiedy obecność Agnes złagodzi cios. Złość zupełnie przejdzie jej w łóżku. Przyszłe losy Mossa Colemana w końcu spoczęły w jego rękach. Nikt mu nie przeszkodzi w realizacji planów, ani Seth, ani Agnes, ani nawet Billie.

Weszli do domu czule objęci.

– Dzisiaj mamy na kolację rostbef, tak jak lubisz, nie wysmażony. Mama twierdzi, że po raz pierwszy w życiu poda żywe stworzenie.

Wybuchnął śmiechem. Doceniał ich wysiłki, by sprawić mu przyjemność. Domyślał się także, jak wygląda dzisiejsze menu: nieśmiertelna fasolka szparagowa, przyrządzona tak samo, jak robiła to jego matka, młode kartofelki, świeże bułeczki do sosu, placek z truskawkami i rabarbarem. Poinformuje Billie po deserze – uwielbiał placek z truskawkami.

– Nie mogę się doczekać wieczora – puścił do niej oko. – Ostatnio nie spisywałem się najlepiej jako mąż…

Pokazała mu język i kopnęła w kostkę, ale uskoczył błyskawicznie.

– Idę pod prysznic. Pomóż mamie, w kuchni jest duszno jak w łaźni. Twierdząco skinął głową.

– Dobrze, a więc postanowione. Mamo, zjemy dzisiaj na werandzie. Już nakrywam do stołu. Pospiesz się, Moss, bo sos wystygnie.

Podczas posiłku Agnes nie zamykały się usta. Była zdenerwowana, lecz triumfowała. Czuła się jak dyrygent prowadzący symfonię: na jego znak będą rozbrzmiewać kolejne nuty, akordy, aż narośnie finałowe crescendo. Billie wyczuwała to także. Miała strach w oczach.

Moss odłożył widelczyk i poprawił się na krześle.

– Musisz dać mojej mamie przepis na ten placek.

Nie ma wyjścia. Powiedzieć to. Najlepiej prosto z mostu.

– Billie – zaczął miękko. – Dostałem dzisiaj nowe rozkazy. Wyjeżdżam pojutrze.

Widelczyk wypadł jej z dłoni. Wiedziała.

– Dokąd? Dokąd jedziesz? – wykrztusiła z trudem.

– Pearl Harbor. Tam wsiądę na „Enterprise”. Chcę tego, Billie. Muszę to zrobić, nie rozumiesz?

Pochyliła głowę. Ukryła rozczarowanie pod jasnymi włosami.

– Chcesz tego, mimo że wiesz już o dziecku?

– Tak. Ale nie chcę, żebyś siedziała tu sama. Wolałbym, żebyś ty i twoja mama przeniosły się do Austin. Zorganizuję wam podróż. Zamieszkacie z moją rodziną, dopóki nie wrócę.

– Mamy jechać do Teksasu? – Billie nie wierzyła własnym uszom. Nie chciała opuszczać Filadelfii i wszystkiego, co dobrze znała. Pragnęła tu zostać, tu urodzić dziecko, tu czekać na jego powrót do domu.

Spojrzenia Mossa i Agnes skrzyżowały się nad stołem.

– Przepraszam, że nie zapytałem cię o zdanie, tylko od razu założyłem, że pojedziesz z Billie.

Billie zacisnęła zęby. Jej też nie zapytał. Nie wykrzyczana złość ją dławiła. Nerwowym ruchem sięgnęła po wodę. Zakrztusiła się. Moss w mgnieniu oka zerwał się na równe nogi i zaczął ją klepać po plecach. Ponownie spojrzał na Agnes. Rozumieli się bez słów. Już ona dopilnuje, by wszystko było w porządku.

– Kochanie, polubisz Teksas – zapewniał żonę. – Ty też, Agnes. Jeśli chcesz, dostaniesz całe prawe skrzydło dla siebie. Dzisiaj wieczorem zadzwonię do rodziców. Mam nadzieję, że obie zamienicie z nimi kilka słów. Billie, obiecaj mi, że nie będziesz się martwić. Moje dziecko powinno przyjść na świat w Teksasie, w moim domu. Ani tobie, ani twojej mamie niczego nie zabraknie. To duży dom, Billie. Moi rodzice nie będą wchodzić ci w drogę, jeśli tego się obawiasz. A dziecko będzie miało zapewnioną opiekę. Będziecie mieć wszystko, czego zapragniecie.

– Wszystko, czego pragnę, mam tu i teraz. – Billie spojrzała mu w oczy. – Dopóki jesteś ze mną.

– Wiem, skarbie, i czuję to samo, wiesz przecież. Po prostu będę spokojniejszy wiedząc, że ktoś dba o ciebie i o Agnes. I chcę, żeby mój syn od małego znał swoje dziedzictwo. Rozumiesz to, prawda?

Powiedział „syn”, zauważyła Billie. A jeśli to dziewczynka? Dziedzictwo? Jakie dziedzictwo? Farma w Teksasie? Dojenie krów i uprawianie kukurydzy? O czym on mówi?

Moss uśmiechnął się lekko, widząc jej zagubienie:

– Kochanie, jest chyba coś, czego ty i twoja mama o mnie nie wiecie. – Zerknął na Agnes, żeby zaznaczyć, że mówi także do niej. – Pamiętacie, jak powiedziałem, że moi rodzice mają rancho w Teksasie? To prawda, ale nie powiedziałem nic o jego rozmiarach. Billie, Sunbridge to nie żadna farma. To imperium, które zbudował mój ojciec. Pewnego dnia będzie nasze i naszego dziecka. I nie myśl sobie, że leży gdzieś na końcu świata. Austin to duże miasto, większe niż Filadelfia, są tam dobre szkoły i, uwierzcie mi na słowo, brukowane ulice – zażartował, chcąc rozładować atmosferę. – Będziesz miała samochód do dyspozycji i wszystko, co tylko zechcesz. Ale dla mnie najważniejsze jest to, że ktoś będzie się tobą opiekował.