Выбрать главу

– Dziękuję, pani Coleman. Oddaję słuchawkę Mossowi. Chce jeszcze rozmawiać z ojcem.

Przyłożył słuchawkę do ucha. W głosie ojca pojawiła się nowa nuta. Czyżby pogodził się z jego decyzją? Nie. To z powodu dziecka. Znając Setha, Moss wiedział, że ojciec zdążył już je zapisać do najlepszej szkoły. Zapewne wkrótce założy fundusz powierniczy i zamówi kucyka.

– Przyślij do nas swoją rodzinę, synu. Zajmiemy się nimi. I uważaj na siebie. Straszny z ciebie głupiec, wiesz o tym?

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kocham cię, tato.

– Wiem o tym. Daj Japońcom popalić.

Połączenie przerwano.

* * *

W Austin, w Teksasie, Seth Coleman wstał zza olbrzymiego biurka w bibliotece i podszedł do okna. Nie widzącym wzrokiem patrzył na ogród i pastwiska dla bydła. Odwrócił się, bo nie chciał, żeby żona widziała jego porażkę. Telefon Mossa oznaczał jego klęskę. Chłopak szedł na wojnę. Wnuk stanowił pociechę na otarcie łez.

Jessica Coleman patrzyła na męża współczującym wzrokiem. Seth darzył Mossa ślepą miłością i świadomość, że mógłby zginąć na wojnie, załamała go. Sama kochała syna równie mocno i tak samo obawiała się o niego, ale jej miłości, w przeciwieństwie do uczuć Setha, nie towarzyszyły zaborczość i władczość, lecz czułość i troskliwość. Seth kochał i nienawidził w ten sam sposób. Nauczyła się to akceptować przed wielu laty. A to, czego nie kochał lub nienawidził, nie istniało w jego świecie. Na przykład ona, Jessica.

– Masz synową, Jess – poinformował ją.

Kiedy się do niej odwrócił, zobaczyła, że zaakceptował decyzję Mossa.

– A ja będę miał wnuka! – oświadczył dumnie.

* * *

Billie leżała wsłuchana w oddech Mossa. Chciała nauczyć się go na pamięć, tak żeby przed oczyma mieć zawsze rysy jego twarzy. Musi zapamiętać dotyk jego dłoni, kiedy się z nią kochał. Chociaż łamał jej serce, nie powie mu o tym teraz, kiedy szedł na wojnę.

Przytuliła się do niego, spragniona jego ciepła oparła mu głowę na ramieniu. Nie mogła go nie dotykać, nie szukać szerokiej piersi i płaskiego brzucha. Kochała go. Przynajmniej w tej chwili należał do niej.

Poruszył się. Pocałował ją i otoczył ramionami, szepcząc jej imię. Dłoń Billie powędrowała niżej, budziła w nim pożądanie. Chociaż tyle zabierze ze sobą do Teksasu.

Rozdział siódmy

Uwzględniając postoje i opóźnienia, podróż do Austin trwała tydzień. Było to najgorsze siedem dni w życiu Billie. Poranne nudności pojawiły się w dniu wyjazdu Mossa i z reguły nie ustępowały do wieczora. Całą drogę spędziła na dolnym posłaniu. Obok stało wiadro, przyniesione przez uczynnego konduktora. Agnes chuchała na nią i dmuchała przez pierwsze dwa dni, dopóki Billie nie oznajmiła, że chce być sama.

Agnes posłuchała z chęcią. Trzy razy dziennie zasiadała do stołu w luksusowo urządzonym wagonie restauracyjnym, gdzie nie omieszkała informować wszystkich obecnych, że jest jedną z Colemanów z Austin. Nie kłamała wprost; to rozmówcy wyciągali wnioski, że mają do czynienia z kimś, w czyich żyłach płynie krew Colemanów, głowiąc się jednakże, kim właściwie, u licha, są ci Colemanowie. Dla Agnes podróż była przygodą, uwerturą do nowego życia. Mossowi nie poświęciła ani jednej myśli; zapomniała o nim w chwili, gdy wyjechał do San Diego i dalej, na Hawaje. Moss Coleman spełnił swój obowiązek. To wystarczy.

Rankiem 25 sierpnia 1942 roku pociąg wjechał na stację w Austin. Billie, wsparta na ramieniu matki, znowu walczyła z atakiem mdłości. Ponieważ od siedmiu dni praktycznie nie wstawała z łóżka, nogi się pod nią uginały, bolał kręgosłup. Była blada i wymizerowana.

– Pani Coleman? – Uśmiechnięty kolejarz w białym mundurze ukłonił się grzecznie.

– Tak – Agnes odpowiedziała za Billie, która przysiadła na posłaniu.

– Proszę za mną, pani Coleman. Zechcą mi panie dać kwity bagażowe, żebym mógł odebrać walizki.

Zapewne Colemanowie dali mu niezły napiwek, stąd ten szeroki uśmiech, wydedukowała Agnes. Wyciągnęła kwity z torebki:

– Chodźmy, Billie. Nie możemy kazać innym czekać.

Kolejarz zaprowadził je do drzwi i pomógł wysiąść. Wśród tłumu na peronie zwracała uwagę pewna para: siwowłosa kobieta i potężny mężczyzna o lasce. Za ich plecami stał szofer w czapce i liberii.

Billie napotkała wzrok teścia. Od razu odgadła, co myślał: więc to jest kobieta, którą Moss miał nieszczęście poślubić! Szybko spojrzała na teściową; w szarych oczach było współczucie i zrozumienie. Zanim się spostrzegła, dama ruszyła w jej stronę.

– Skarbie, jesteś chora – stwierdziła Jessica Coleman. – Chodźmy. Tita, nasza gosposia, zna lekarstwa na wszelkie dolegliwości, łącznie z rannymi mdłościami. Za kilka dni będziesz zdrowa jak rydz.

Pani Coleman nie musiała patrzeć na Setha. I tak znała jego myśli: Moss zwariował, wybierając tę bladą bidulę na matkę jego wnuka.

Jessica zwróciła się do Agnes:

– Pani Ames, mam nadzieję, że tak jak my polubi pani życie w Sunbridge. – W jej cichym głosie Billie odnalazła teksaski akcent męża.

Uprzejma odpowiedź Agnes dawała im jasno do zrozumienia, że jej przyjazd to pomysł Mossa; czuł się lepiej, wiedząc, że będzie z Billie, a ona, oczywiście, nie chciała mu się sprzeciwiać. Poinformowała ich o tym, nie okazując żadnych uczuć. Zachowywała się skromnie i poprawnie. Seth przypomniał sobie, co odpowiedział Moss na pytanie, jaka jest teściowa: „taka jak ty”. Otóż i ona we własnej osobie. Agnes Ames w kostiumie o klasycznym kroju i czarnym małym kapeluszu na kasztanowych lokach, kobieta czynu. Spodobała się Sethowi. Wrócił spojrzeniem do Billie. Szkoda, że syn nie podziela jego gustu, jeśli chodzi o kobiety.

– Zabierz małą do samochodu, Jess – polecił. – Biedula jest chyba ledwo żywa. Pani Ames i ja zaraz przyjdziemy. Carlo – zwrócił się do szofera – zajmij się bagażem.

Wziął Agnes pod rękę. Szli za Jessica i Billie.

– Zrobimy tak: Jess i pani córka pojadą do Sunbridge. My dołączymy potem, weźmiemy służbowy samochód ode mnie z biura – zadecydował. Nie miał najmniejszej ochoty jechać czterdzieści mil z ciężarną kobietą, która ma mdłości. Poza tym będzie miał czas, aby lepiej poznać Agnes.

– Nie mam nic przeciwko temu. Ostatnimi czasy kiepska z Billie towarzyszka. Dziecko, rozumie pan.

Uśmiechnął się sztucznie. Błękitne oczy pod siwą czupryną zabłysły tak samo jak oczy Mossa. Agnes przyglądała mu się uważnie, ciekawa, czy laska jest mu naprawdę potrzebna. Utykał lekko, ale nie na tyle, by musiał się podpierać. Ten wysoki potężny mężczyzna nie miał w sobie śladu słabości. To, co mówił, częściowo tylko oddawało, co myślał. Choć Agnes od razu spodobało się jego towarzystwo, zdawała sobie sprawę, że jest wyjątkiem. Seth Coleman zazwyczaj onieśmielał kobiety, zwłaszcza osoby młode i naiwne jak Billie.

Jej uwagi nie uszedł żaden szczegół: szofer w liberii, biały stetson Setha robiony na zamówienie, jedwabny kostium Jessiki. Kiedy wszystkie walizki zniknęły w bagażniku czarnego packarda, wsiedli do samochodu: Agnes, Billie i Jessica zajęły tylne siedzenie, Seth usiadł z przodu, obok Carlosa.

– Jess, pani Ames i ja wyskoczymy koło biura. Muszę podpisać pewne dokumenty. Dołączymy do was później.

– Może pani Ames jest zmęczona i wolałaby od razu pojechać do Sunbridge – zaoponowała Jessica. Tym samym dawała Agnes szansę.

– Bzdura! – ryknął Seth.

– Szczerze mówiąc, spałam doskonale, pani Coleman. Z przyjemnością pójdę z pani mężem do biura.