Moss podał Billie szklaneczkę sherry i usiadł koło niej. Położył ramię na oparciu za jej plecami.
– Niełatwo to znosisz, prawda, skarbie? A w listach nie napomknęłaś ani słowem…
– Mam wszystkie klasyczne objawy ciąży i jeszcze kilka dodatkowych – zażartowała. Moss nie zniósłby, żeby użalała się nad sobą. – Tęskniłam za tobą – szepnęła, gdy całował ją w policzek. Dziecko poruszyło się gwałtownie. Odruchowo osłoniła brzuch rękoma. – Ten maluch kopie jak muł!
Moss delikatnie zsunął dłoń na jej brzuch. W jego oczach pojawiło się zdumienie:
– Riley Seth Coleman, niezły z ciebie gagatek. Zasługujesz na klapsa, którego wlepi ci lekarz po narodzinach! – Billie i Moss siedzieli przytuleni do siebie, ich głowy się stykały.
– Kończ drinka, Billie. Słyszałaś, co mówiła Jessica. Tita przygotowała kolację, a Moss na pewno umiera z głodu – zahuczał Seth. Miał dziwną minę, jakby bez słów chciał przekazać synowi jakąś wiadomość.
– Za grosz w tobie romantyzmu, tato – Mossowi nagle zrobiło się głupio. – Ale masz rację w sprawie posiłku. Mam po dziurki w nosie jajek z proszku i stołówkowych racji.
Billie była o krok od płaczu. Ostatnimi czasy nie należało to do rzadkości. Dlaczego jest tu tylu ludzi? Czy nigdy nie zostanie z mężem sama?
– Idźcie już, drogie panie – poganiał je Seth. On i Moss zostali w tyle. – Zapomniałeś, co ci rano mówiłem – syknął synowi do ucha. – Nikomu nie pozwolę ryzykować życia mojego wnuka, nawet tobie! Myślisz, że nie wiem, co sobie wykombinowałeś? Umowa to umowa, synu, a Coleman zawsze dotrzymuje słowa.
– Moss, Seth, gdzie jesteście? – usłyszeli wołanie Jessiki. – Chodźcie jeść.
Po kolacji ponownie zasiedli w salonie. Seth usiłował zaciągnąć Mossa do gabinetu, jednak Jessica pokrzyżowała mu szyki:
– Seth, nie możesz zagarniać go tylko dla siebie. Wszyscy jesteśmy ciekawi, jak zdobył swego hamburgera.
– Klopsa, mamo. Teraz mam już pięć. Nie wiem, czy wiecie, że po Guadalcanal „Enterprise” walczyła na wyspach Salomona.
Moss usiadł koło Billie i wziął ją za rękę.
– Tego dnia najważniejszą postacią był Kingsley – opowiadał. – Jako pierwszy zauważył konwój Japońców, ale akurat był w punkcie krytycznym, to znaczy, że miał dość paliwa na powrót do matki, czyli na lotniskowiec. W każdym razie, nie mógł do nich strzelać, ale podał nam ich współrzędne i posłaliśmy żółtków na dno. To był dzień Thada.
– Phi! – prychnął Seth. – Miej oczy otwarte, synu. Coś mi się wydaje, że ten Jankes chciałby cię wyprzedzić.
– Przestań, tato. – Moss nie ukrywał irytacji. – Kiedy opowiadam o Thadzie, to tak jakbym opowiadał o sobie. Jestem z niego bardzo dumny. To świetny facet, prawda, Billie? Billie tańczyła z nim na naszym weselu.
– A skąd on pochodzi, ten Jankes? Czym się zajmują jego rodzice?
– Tato, nie jestem Amelią i nie umawiam się na pierwszą randkę. Nie musisz mnie brać w krzyżowy ogień pytań. Jestem już dużym chłopcem. Billie się ze mną zgadza, prawda, skarbie?
Nie podobało jej się, że wciąga ją w swoje rozgrywki z Sethem. Sam pomysł, że mogłaby przekonać teścia o czymkolwiek, zakrawał na kpiny. Przecież dla niego jest tylko „dziewczyną z Filadelfii”. Seth liczył się ze zdaniem jednej kobiety – Agnes.
Jessica wcześniej przeprosiła zebranych. Wzruszenie przyjazdem Mossa zmęczyło ją i postanowiła szybko iść spać.
– Tak się cieszę, że jesteś w domu, synku. Szkoda, że nie wróciłeś na stałe. – W jej spojrzeniu był smutek wywołany czymś innym niż myśl o wojnie.
Moss pocałował ją w upudrowany policzek.
– Już niedługo, mamo. Wkrótce wszystko będzie tak jak dawniej, tylko lepiej. Spij dobrze. Zobaczymy się rano.
– Pójdę z tobą, Jessico – ofiarowała się Billie, zerkając na Mossa. Na pewno zaraz pójdzie w ich ślady.
Pomogła teściowej włożyć koszulę nocną i otuliła ją starannie. Co za ironia losu – kilka miesięcy temu marzyła o jedwabnych pończochach. Teraz nosiła je codziennie i codziennie niecierpliwie wypatrywała wieczoru, żeby je zdjąć. Podwiązki odgniatały jej uda, również palce u nóg miała obolałe.
Przygotowała sobie kąpiel. Postanowiła włożyć jedną ze świeżo zakupionych koszul. Zdecydowała się na jasnoniebieską, wykończoną koronką, z pasującym peniuarem. Niewiarygodne, że niedawno sypiała z Mossem naga albo w jego podkoszulku. Teraz jej brzuch nie zmieściłby się pod obcisłym trykotem. Wyszczotkowała włosy i wtarła kilka kropli wody kolońskiej w nadgarstki, szyję i między piersiami. Czekała na Mossa. Czekała i czekała, i czekała…
Zegarek wskazywał wpół do trzeciej. Nie pamiętała, kiedy zasnęła. Przecież położyła się tylko na minutkę. Nadal paliło się światło. Było jej zimno, bo spała odkryta w chłodnym pokoju. Gdzie Moss?
Podeszła do drzwi. Na korytarzu panował mrok, również z dołu nie dochodziły żadne światła. W domu panowała cisza. Wszyscy poszli spać. Ale gdzie Moss? Dlaczego nie przyszedł do łóżka? Nagle spojrzała na drzwi sąsiedniego pokoju. Po rozpoczęciu nauki w college’u Moss się przeniósł z dziecinnego pokoju mieszczącego się w odległym skrzydle domu. Chociaż nie wierzyła, że znajdzie go w tym właśnie miejscu, cichutko podeszła do drzwi, zapukała i przekręciła klamkę. W mdłym świetle lampy go zobaczyła. Spał na wąskim łóżku, ściskając w dłoni książkę.
Oparła się o ścianę. Zakryła usta dłonią, żeby nie wydarł się z nich szloch. To bolało. Czyżby nie obchodziło go wcale, jak bardzo była samotna przez cały ten czas, gdy go nie było? Zamknęła drzwi i powlokła się z powrotem do łóżka. Rozczarowanie sprawiało fizyczny ból. Odtrącił ją, bo jest brzydka i nie budzi pożądania. A przecież chciała tylko, żeby przy niej był, żeby ją objął, chciała poczuć jego bliskość. Chciała poczuć, że jest kochana, posmakować jego pocałunków. Zrozpaczona, samotna, zapomniana, Billie wtuliła twarz w poduszkę, która tłumiła jej szloch.
Rozdział dziesiąty
Następnego dnia miała cienie pod oczyma, oznakę nie przespanej nocy. Zanim zeszła na dół, zajrzała do pokoju Mossa. Nie było go tam, więc miała nadzieję, że czeka na nią w salonie. Była Wigilia, ich pierwsza wspólna Gwiazdka, ale po ostatniej nocy bała się o tym myśleć. Bolało, że ją odrzucił, jednak będzie się zachowywała tak, jakby wszystko było w porządku. Jakby nie złamał jej serca.
W jadalni była tylko Tita, krzątała się przy stole.
– Dzień dobry, Tito. Gdzie wszyscy?
Tita wiedziała, że chodzi o Mossa. Biedna señora Billie.
– Pani mama jest w gabinecie señora Colemana. Señora Jessica zejdzie dopiero wieczorem na przyjęcie. Señor Moss wyszedł wczesnym rankiem z ojcem. Polecieli samolotem do Corpus Christi, ale obiecali wrócić na kolację.
– Przyjęcie zupełnie wyleciało mi z głowy – Billie starała się nadać głosowi obojętne brzmienie. – O której wyszedł mój mąż?
– Bardzo wcześnie. Może nie chciał pani obudzić, señora… – Tita unikała jej wzroku.
– Kto będzie na przyjęciu? – zapytała, połknąwszy witaminy. Najchętniej spędziłaby te święta tylko z Mossem, na delikatnych pieszczotach i cichych rozmowach o przyszłych świętach. Czy w ogóle zostaną sami?
– Na kolacji tylko rodzina, później wpadnie kilku przyjaciół – wyjaśniła Meksykanka. – Na pewno szybko pójdą do domu – dodała pocieszająco.
– Czy mogłabym w czymś pomóc? W domu piekłyśmy z mamą ciasteczka i… – urwała. To było tak dawno.
– Proszę sprawdzić, czy señora Jessica nie potrzebuje pomocy przy pakowaniu prezentów. A może zje pani z nią lunch? A potem przygotuje się pani do kolacji, si?