Выбрать главу

– Seth, zaraz przyjdą. Po prostu chcieli spędzić trochę czasu we dwójkę – uspokajała Jessica. W głębi duszy cieszyła się szczęściem Billie. Właśnie tego jej potrzeba; czułości i uwagi Mossa.

Agnes nie była równie dobrotliwie nastawiona. Jej myśli biegły tym samym torem co rozważania Setha. Powinna była porozmawiać z Billie przestrzec o niebezpieczeństwie dla dziecka, ale nie przyszło jej do głowy, że Moss mógłby mieć jakiekolwiek erotyczne zamiary wobec żony w zaawansowanej ciąży.

– Aggie! – ryknął Seth. – Leć na górę i przyprowadź tę twoją córkę! I to już!

– To zbyteczne, tato – Moss wpadł mu w słowo. Billie opierała się na jego ramieniu. – Oto nasza przyszła mama, nadzieja rodu Colemanów. – Ostre spojrzenie podkreślało wagę tych słów. Seth odczytał to właściwie – żonie syna należy okazywać szacunek i troskliwość, i biada temu, kto się nie dostosuje.

Billie nie była świadoma uczuć pozostałych. Miała lekko zaróżowione policzki, a orzechowe oczy przypominały oczy kotki. Zadowolonej kotki, która spędziła upojną noc na podwórzu.

Seth odwrócił głowę. Z głośnym stuknięciem odstawił szklankę na stół. Moss uśmiechnął się jak mały chłopiec.

Jessica uniosła ręce do skroni. Doświadczenie nauczyło ją, że tylko ona może uratować nastrój świątecznej kolacji:

– Moss, mój drogi, czekaliśmy na ciebie i Billie z otwieraniem prezentów, zanim usiądziemy do stoły. Dzisiaj są święta. Nie dąsajmy się – ostatnie słowa były skierowane do Setha.

– Na rany boskie, Jess! Musimy się spieszyć zjedzeniem, żeby zdążyć przed przybyciem Richardsonów, a wiesz, jak nie lubię jeść na chybcika! Potem męczę się z tym przez dwa dni.

– Moss, daj Billie prezent. – Jessica puściła lamenty męża mimo uszu. – Billie, kochanie, usiądź koło choinki. Moss zrobi nam zdjęcia moim aparatem. – Z boku dobiegło pogardliwe chrząknięcie Setha. – Bardzo ładnie dziś wyglądasz, Billie? Czy to nowa sukienka? Kupiłaś ją w Austin?

Billie obróciła się zwinnie, prezentując kreację. Była to długa suknia z ciemnoniebieskiej żorżety, z białym kwadratowym kołnierzem marynarskim.

– Postanowiłam jakoś zaznaczyć fakt, że jestem żoną marynarza – zażartowała.

– Wygląda fantastycznie, prawda, mamo? – Moss był z niej najwyraźniej dumny. Nie zmieniło tego nawet kolejne prychnięcie Setha.

Przez kilka następnych minut wszyscy zajęli się rozpakowywaniem prezentów. Billie krzyknęła z radości, otworzywszy podarunek od męża. Dostała chińskie kimono i pasujące do niego, malutkie pantofelki na obcasie. Ze śmiechem zarzuciła je na ramiona i spróbowała zawiązać:

– Zachowam to cudo na później, po urodzeniu dziecka – oznajmiła, demonstrując, w jakim stopniu brzuch przeszkadza w zapięciu kimona. Jeszcze dzień wcześniej byłoby jej wstyd, że jest taka gruba, ale teraz akceptowała siebie. Moss kochał się z nią tego popołudnia, więc nie budziła w nim obrzydzenia. To był najpiękniejszy prezent.

Na Jessicę czekała przesyłka z Anglii, od Amelii. Był to piękny serwis do herbaty z chińskiej porcelany i list.

Seth otrzymał, jak zwykle, karton cygar i butelką burbona. Moss podarował mu także piękne wędzidło dla starej Nessie. Seth wręczył żonie wystawiony w jej imieniu czek na dwa tysiące dolarów dla organizacji charytatywnej. Robił tak od wielu lat, odkąd zaczął narzekać, że łatwiej okiełznać byka niż kupić jej prezent. Agnes dostała od niego długie, wąskie pudełko owinięte kolorowym papierem. Czekał, aż rozwiąże wstążkę.

– Na rany boskie, Aggie, zerwij ten papier i już! Stygnie mi fasolka.

W środku było pudełko od jubilera, a w nim dwudziestoczterocalowy sznur idealnie równych pereł. Agnes wyjmowała kolię drżącymi rękami.

– Tylko mi nie mów, że nie możesz ich przyjąć, Aggie. Nie życzę sobie, żeby babka mojego pierwszego wnuka nosiła tanią biżuterię. A skoro ciągle nosisz perły, pomyślałem, że chyba je lubisz.

Billie odwróciła wzrok od prezentu matki i popatrzyła na teściową. Jessica uśmiechała się sztucznie. Stary sukinsyn, powtarzała w myślach. Dobrze chociaż, że kupiła Jessice srebrną ramkę. Było tam miejsce na zdjęcie jej i Mossa, i jedno puste, w którym ma się pojawić fotografia dziecka. Oczywiście nie zaleczy to ran zadanych bezmyślnością Setha, ale przynajmniej podkreśli fakt, że Jessica także będzie babcią dziecka.

Choć Agnes nie mogła wprost uwierzyć własnym oczom, oglądając tak cenny prezent, zachowywała się jednak tak, jakby łaskawie przyjmowała to, co jej się słusznie należy. To nie przypadło Sethowi do gustu.

– Załóż je, Aggie! Mówiłem już, że stygnie mi fasolka! Na co czekasz?

Agnes uśmiechnęła się przebiegle.

– Nie jestem pewna, czy podoba mi się świadomość, że myślisz o moim karku – stwierdziła.

– Spokojnie, Aggie. Dam ci znać, jeśli będę chciał go skręcić. A teraz włóż to, do licha, i chodźmy jeść.

Agnes przełożyła kolię przez głowę. Perły spoczęły na bordowym aksamicie jej sukni jak dwadzieścia cztery cale zębów odsłoniętych w uśmiechu.

* * *

Kiedy zjedzono już tradycyjną świąteczną kolację, kiedy rozpakowano wszystkie prezenty i pożegnano przyjaciół, Moss zasnął w łóżku Billie. Ponownie zignorował ostrzeżenia Setha, przy czym wpływ miały na to drinki, które w siebie wlał. Przecież to jego żona, sama mu się oddaje, wynagradza mu cały długi czas, kiedy musiał się obejść bez kobiety. Jest kwintesencją kobiecości, kiedy przyjmuje go w siebie.

W świąteczny poranek Mossa obudziły promienie słońca i odgłosy z łazienki. Billie wymiotowała. Szybko porwał ubranie i wybiegł z pokoju. A jeśli zrobił jej krzywdę? Powinien był posłuchać ojca.

Dwie godziny później, przy śniadaniu Billie siedziała blada i osłabiona, ale nadrabiała miną. Moss nie był w stanie patrzeć w jej podkrążone oczy. Jak oznajmił, dzwonił do San Diego i okazało się, że musi natychmiast wracać. Billie upuściła nagle widelec, który upadł na talerz z głośnym brzękiem. Seth nie uwierzył synowi ani przez chwilę. Moss wyjeżdża przez nią! Billie spojrzała na teścia. W jego oczach ujrzała nienawiść.

* * *

Czwartego lutego Billie zaczęła rodzić. Na wezwanie telefoniczne Setha przyjechała prywatna karetka, do której przeniesiono Billie. Pielęgniarka cały czas trzymała ją za rękę. Agnes i Seth wyruszyli w ślad za karetką czarnym packardem. Jessica obserwowała całe zamieszanie przez okno. W dłoni ściskała różaniec. W tej chwili nie wiedziała, komu bardziej współczuje, Billie czy Sethowi. Billie – gdyby urodziła dziewczynkę, Sethowi – gdyby miał się rozczarować.

Billie cierpiała przez czternaście godzin. Modliła się o śmierć, o cokolwiek, co złagodziłoby koszmarny ból. I wtedy podano jej maskę…

Pierwszą osobą, którą zobaczyła, otworzywszy oczy, był Seth Coleman. Patrzył na nią oskarżycielskim wzrokiem. Matka stała obok z ponurą miną. A więc urodziła dziewczynkę! Jessica się ucieszy. Moss… Moss będzie rozczarowany. Zawiodła. Jeszcze nie jest jedną z Colemanów. Jeszcze nie, mówiły oczy Setha. Czy powinna przeprosić? Czekali, aż coś powie, może zapyta o dziecko. Ona tymczasem zamknęła oczy i zasnęła głęboko.

* * *

Agnes nigdy nie widziała Setha równie wściekłego i równie opanowanego zarazem, jak w drodze powrotnej do Sunbridge. Rozumiała go dobrze, może aż za dobrze. Jej pozycja, i Billie, oczywiście również, była zagrożona. To się nie zmieni aż do narodzin dziedzica nazwiska. Dobry Boże, przecież jeśli Mossowi coś się stanie, ją i Billie odeślą zaraz do Filadelfii.