– Skoro widziałeś mnie po drugiej stronie wyspy, byłeś tam w tym samym celu.
– Z jedną małą różnicą, drogi przyjacielu – Thad przedrzeźniał teksaski akcent Mossa – ja nie mam żony.
Moss wypuścił kłąb dymu z ust:
– Żonę mam w Teksasie. Kiedy jej nie ma przy mnie, jestem starym zwykłym Mossem Colemanem. Koniec, kropka. Nie praw mi kazań, Thad.
– Nie mam najmniejszego zamiaru. Stwierdzam fakty. Pamiętaj, znam dziewczynę, z którą się ożeniłeś. Od początku uważałem, że jest dla ciebie za młoda. Nie każ jej dorastać zbyt brutalnie.
– Dosyć, Kingsley – warknął Moss.
– Tak, to nie moja sprawa. Jestem głodny. Zobaczymy się później.
Moss odprowadzał przyjaciela wzrokiem. Dopiero po kilku chwilach zdrowy rozsądek przezwyciężył wściekłość. Thad rzadko udzielał rad. A może to było ostrzeżenie? Nie chciał teraz o tym myśleć. Billie przyjeżdża na Hawaje. Będzie z nią przez co najmniej miesiąc. Poczuł, że twardnieje. Nie jedzenia teraz potrzebuje, lecz zimnego prysznica. Potem wybłaga dżipa i pojedzie na drugą stronę wyspy. Billie zjawi się najwcześniej za tydzień.
Pięć dni dzielących Billie od wyjazdu minęło błyskawicznie. Agnes i Setha doprowadzała do rozpaczy ciągłą huśtawką nastrojów. W jednej chwili przepełniało ją szczęście, w następnej rozpaczała, że zostawia Maggie pod opieką obcych. Matka pocieszała ją jak umiała, Seth natomiast nie ukrywał niezadowolenia i w kółko wypominał, ile trudu sobie zadał organizując jej podróż. W końcu Billie wyjechała z Sunbridge z uśmiechem na ustach, bólem w sercu i łzami w oczach.
Jej bagaż stanowił olbrzymi kufer i cztery przepastne torby wypchane drogimi sukienkami, frywolnymi koszulkami i bielizną, w której znacznie więcej było koronek niż jedwabiu. Jedną torbę wypełniały buty, do innej zapakowano koszule nocne, bieliznę i pończochy, wszystko z czystego jedwabiu. Kiedy sprzedawczyni uniżenie spytała, czy życzą sobie coś jeszcze, Billie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia: jej zdaniem pięć tysięcy dolarów na stroje, które będą noszone wyłącznie w domu, to aż nadto. Kupiły tuzinami „małe sukienki”, jak Agnes je nazywała. Były to wyrafinowane cudeńka, które raczej odsłaniały niż przykrywały, chociaż z pozoru były skromniutkie. Ale tak powinno być, zadecydowała autorytatywnie Agnes. Później, w zaciszu swego pokoju Billie obliczyła mniej więcej koszt tej wyprawki. Mało brakowało, a zemdlałaby: kto o zdrowych zmysłach wydałby dziewięć tysięcy dolarów na ciuchy? Seth, jak słusznie przypuszczała Agnes, nawet okiem nie mrugnął. No tak, ale ostatnimi czasy to Agnes wypisywała czeki.
Szofer przekręcił kluczyk w stacyjce. Samochód ruszył z miejsca. Billie wyglądała przez okno. Na twarzy matki znowu malował się wyraz zadowolenia – widziała go już raz, tamtej nocy, gdy Agnes nakryła ją i Mossa in flagranti. Dziwne, że zapamiętała taki szczegół, jak mina matki. Rok temu myślała, że oznacza to dezaprobatę.
Pomachała ręką. Żegnała teściową, stojącą w oknie.
– Chyba trzeba to oblać, co, Aggie? Podaj mi potrójną szkocką. I nie zapaskudź jej lodem ani wodą!
– Przyniosę od razu całą butelkę – zaproponowała Agnes. Nigdy nie była z siebie tak dumna. Niech Seth sobie myśli, że to jego zasługa, ona wie swoje. Bez jej pomocy nie zrealizowałby nawet pierwszej części planu. Tak, oni dwoje rozumieją się doprawdy doskonale.
– Moss, nie wierzę własnym uszom – stwierdził Thad. – To się w głowie nie mieści, że nie odbierzesz Billie z lotniska. Musi być jakiś sposób – powtórzył, wichrząc palcami jasną czuprynę.
– Powiedz to kapitanowi Davisowi – burknął Moss. – Stary nie lubi „dupków, którzy mają wysoko postawionych kolesi”. Zrób to dla mnie, Thad. Billie zrozumie, kiedy jej wytłumaczysz. Zwalniam cię na cały dzień. Zajmij się moją żoną, dopóki nie przyjadę. Jestem gotów założyć się o miesięczny żołd, że ten dom, który tata dla niej wynajął, leży na wzgórzach.
– Nie postawię złamanego grosza na nic, w czym twój stary macza palce, ale będziesz mi winien przysługę. – Thad skrzywił się zabawnie. – W porządku, zrobię to. Odbiorę ją.
Moss parsknął śmiechem.
– Tylko nie posuwaj się za daleko. Czy mógłbyś zabrać od razu moje rzeczy? Kapitan pozwolił mi spędzać pięć nocy poza bazą, ale na weekendy muszę wracać. Chce mi dać do zrozumienia, że nie należę do pupili Departamentu Wojny. W porządku, nie będę płakał z tego powodu. Billie zrozumie. Dobry z ciebie przyjaciel, Thad.
Mógłby bez końca wyliczać, co wolałby robić w wolne popołudnie, kiedy będzie odbierać żonę Mossa z lotniska. W głębi duszy zgadzał się z Davisem. Korzystanie ze znajomości nie wpłynie pozytywnie na morale pozostałych. Inni chłopcy też mają żony i dziewczyny w Stanach. Z drugiej strony, Moss nie miał z przyjazdem Billie nic wspólnego. Robił to co do niego należało, a nawet więcej, i robił to dobrze. Był znakomitym pilotem. „Strażnik Teksasu” latał częściej niż inne samoloty.
Thad rzucił rzeczy Mossa do tyłu. Po chwili wyjechał dżipem z bazy.
Godzinę później osłaniał oczy dłonią, żeby się lepiej przyjrzeć młodej kobiecie stojącej na schodach samolotu. Jedną dłonią przytrzymywała kapelusz o szerokim rondzie, drugą – skraj spódnicy. Świetne nogi. Ba, rewelacyjne nogi. To nie ta sama Billie Coleman, którą poznał kilka miesięcy wcześniej. Thad wstrzymał oddech i zmrużył oczy, żeby lepiej widzieć.
Billie szła przez płytę lotniska, ciągle trzymając kapelusz i spódnicę, bo ciepły wiatr hulał po otwartej przestrzeni. Zaniepokojona, szukała wzrokiem Mossa. Uśmiechnęła się na widok Thada. Tam, gdzie jest Thad Kingsley, musi być także Moss. Nigdzie jednak nie widziała męża.
Uśmiech nie zniknął z jej twarzy, kiedy Thad podał jej ramię i zaprowadził do samochodu:
– Cieszę się, że cię widzę, Billie. Moss nie mógł się zwolnić. Mam cię zawieźć do domu, a on przyjedzie, kiedy tylko uda mu się wyrwać, prawdopodobnie koło szóstej. Mam jego rzeczy w dżipie. Musimy poczekać na twój bagaż. Dużo tego?
Billie nie okazała, jak bardzo jest rozczarowana:
– Kufer i cztery torby. Chyba nie zmieścimy tego wszystkiego, skoro zabieramy także rzeczy Mossa.
Pomyślała, że jako żona oficera musi przywyknąć do nagłych zmian. Trwa przecież wojna. Do szóstej zostały jeszcze tylko trzy godziny.
– Damy sobie radę. Dzisiaj nie zdobędę drugiego samochodu. Nie pytaj lepiej, ile mnie to kosztowało, zanim załatwiłem tego dżipa – wyjaśnił. – Gdzie się zatrzymasz?
Billie wyciągnęła z torebki kawałek papieru:
– Pan Coleman mówił, że to wysoko na wzgórzach. Podobno jest tam kucharka i ogrodnik. O ile dobrze pamiętam, to rezydencja na plantacji. Myślisz, że uda ci się tam trafić? – zapytała niespokojnie.
– Moss ci nie mówił? Prawdziwy ze mnie ogar, Billie. Zanim Moss do ciebie dotrze, będziesz już zadomowiona.
– Jak to możliwe, że Moss jest na służbie, a ty nie? – spytała, wsiadając do dżipa.
Thad gapił się na jej nogi. Zawsze lubił nogi i wielbił Berty Grabie. Od tej chwili długonoga aktorka przechodzi do drugiej ligi.
Czekali, aż ludzie z obsługi naziemnej załadują bagaże Billie na tył dżipa.
– Bo moim zwierzchnikiem jest Moss. On mnie zwolnił, ale jego przełożony nie jest równie wielkoduszny. Moss uznał, że wolałabyś, żebym odebrał cię ja, a nie ktoś obcy, bo już się poznaliśmy. Miałem także wyjaśnić ci całą sytuację. Na pewno jesteś rozczarowana, ale na to nie ma rady. Tak już jest w wojsku.