Moss pędził stromą drogą i klął na czym świat stoi. Kapitan Davis nie miał serca. Dochodziła dziewiąta. Wieczorne niebo przybierało ów fioletowy odcień, charakterystyczny dla Hawajów. Na dodatek pół godziny temu skręcił nie tam, gdzie powinien, i niepotrzebnie nadłożył drogi. Kiedy wjeżdżał na podjazd, powitały go rozświetlone okna domu. Billie czeka. Podniecenie rozgrzewało krew, puls wybijał szaleńczy rytm. Kiedy zapytał Thada o żonę, ten puścił do niego oko i uśmiechnął się tajemniczo: „Moss, czeka cię niezła niespodzianka!” Co to, do cholery miało znaczyć? I czy mu się to spodoba?
Wcisnął kluczyki do kieszeni, wysiadł z samochodu i z torbą podręczną w dłoni podszedł do drzwi. Nie chciał używać mosiężnego dzwonka. Na próbę przekręcił klamkę. Drzwi ustąpiły. W domu panowała cisza. Nawet radio nie grało. Przytłumione światło zaprowadziło go do sypialni. Tam, na łóżku leżała jego Billie. Miała lekko ugięte kolana, jedną rękę pod głową, łagodność i spokój wypisane na twarzy. Przesuwał wzrokiem po zgrabnych, smukłych nogach o cienkich kostkach, po wąskich biodrach i pełnych piersiach… Oto dziewczyna, z którą się ożenił. Ale czy naprawdę? Przyjrzał się jej dokładniej; nagle okazało się, że rysy są bardziej regularne niż zapamiętał, nogi i ręce szczuplejsze, wdzięczniejsze. I włosy. Co z nimi zrobiła? Były jakby muśnięte słońcem, jaśniejsze niż w jego wspomnieniach. I dłuższe niż w czasie świąt, miękko opadały na policzek. A więc taką niespodziankę miał na myśli Thad. Billie dorosła. Jest dojrzałą, zmysłową kobietą. Z leniwym uśmiechem rozpinał guziki koszuli.
Billie sądziła, że śni. Silne, ciepłe ramiona uniosły ją, przytuliły do szerokiej klatki piersiowej. Nie chciała się obudzić z tego snu. Słyszała, jak Moss wdycha jej zapach, czuła na sobie jego wzrok. Otoczyła go ramionami, głaskała nagie plecy i biodra. Wypowiedział jej imię.
– Moss! – mruknęła, odpychając resztki snu. – Och, Moss! Tak bardzo za tobą tęskniłam! – Zdziwił ją własny głos, ochrypły i namiętny. Pragnęła go od dawna, co noc śniła o tej chwili i budziła się zlana potem, z bolesną pustką we wnętrzu. A teraz jest tutaj, obejmuje ją, jest przy niej.
Pod jego zręcznymi palcami chińskie kimono rozsunęło się na boki. Leniwymi ruchami pieścił jej piersi, zakończone różowymi sutkami, wyszukiwał ustami puls na szyi. Pragnął jej, chciał ją mieć zaraz, natychmiast, ale weźmie ją powoli, potęgując wspólną rozkosz. Jego dłonie na nowo poznawały jej ciało, miękkość warg i jedwabistość ud. Oto Billie, jego żona, dobrze znana, a jednocześnie obca, nowa, nie zdobyta.
Zachowywała się inaczej, łatwiej wyczuwała jego nastrój. Kiedy dotykała nabrzmiałej męskości, dawała mu do zrozumienia, czego pragnie.
Ponaglała go pocałunkami, podniecała szeptami i jękami, topniała pod wpływem jego pieszczot. Pragnęła go aż do bólu. Miała wrażenie, że zbyt długo tłumiła emocje. Później przyjdzie pora na leniwe chwile w jego ramionach. Teraz potrzebowała spełnienia.
Rozsunęła uda, wygięła się w łuk, i wszedł w nią. Oślepiona gorączką namiętności, otoczyła jego biodra nogami, zatrzymywała go w sobie, gdy szczytował, a w niej narastało przyjemne ciepło.
Przez następne dziesięć dni Billie wydawało się, że umarła i poszła prosto do nieba. Długie wieczory z Mossem, drzemki w jego ramionach. Nocne pływanie w zatoczce u stóp wzgórza. Kolacje we dwoje; jadali na werandzie, w świetle gwiazd. Dwa dni temu zaprosił Thada. Billie z trudem powstrzymywała chichot, słysząc niewybredne aluzje męża, mające uświadomić gościowi, że czas zakończyć wizytę. Moss lubił z nią przebywać, mieć ją tylko dla siebie. Sprawiał wrażenie, że nie może się nią nasycić, a ona czuła to samo wobec niego. Tu, na Hawajach, po raz pierwszy od początku małżeństwa byli sami. Nie przeszkadzał im żaden Seth, Agnes czy Jessica.
W ostatni poranek przed powrotem Mossa do bazy na weekend, leżała obok niego, wsłuchana w jego oddech. Zerknęła na podróżny budzik. 5.10. Za pięć minut musi go obudzić, jeśli ma zdążyć. Przyglądała mu się uważnie, chcąc zapamiętać każdy szczegół. Jest taki przystojny! Zwichrzone ciemne włosy pasowały raczej do chłopca niż do mężczyzny, ale stanowiły jedyny dziecięcy element. Moss to stuprocentowy mężczyzna. Jej mężczyzna. Przesunęła się na jego część łóżka. Gdy na budziku była 5.15, klepnęła Mossa w pośladki, wydała straszliwy okrzyk wojenny i wyskoczyła z łóżka.
– Co za cholera! – ryknął, wyplątując się z pościeli. – Nalot o tej porze? – Na widok roześmianej żony ponownie opadł na poduszki. – Za drugim razem dostaniesz w tyłek.
– To groźba czy obietnica?
– Przekona się pani, pani Coleman.
– Innym razem, panie Coleman. A teraz pod prysznic! Pośpiesz się! Och Moss, szkoda, że musisz jechać. Jest cudownie. Chciałabym być z tobą przez cały czas. I tak mamy niewiele czasu. Nie narzekam, wiem, że to tak brzmi ale wcale nie narzekam. Rozumiem. Tyle małżeństw marzy o tym, co mamy Bardzo cię kocham, to chyba dlatego.
– Wiem o tym, skarbie. Jak myślisz, mamy czas na „mały numerek”?
– Zależy, co rozumiesz przez „mały” – ze śmiechem pociągnęła go za włosy. – A może weźmiemy razem prysznic? Umyjemy sobie plecy…
Ten pomysł przypadł mu do gustu. Uwielbiał ją mokrą i śliską od mydła, kiedy oferowała mu każdy zakątek pięknego ciała. Odgarnął jasne włosy z jej twarzy. W orzechowych oczach widniało oczekiwanie i radość. Pod naporem jego warg ulegle rozchyliła usta. Przyciągnął ją do siebie.
– Billie – mruknął – jeśli natychmiast nie odkręcisz wody, wcale nie dotrzemy pod prysznic.
Stała na balkonie, owinięta w niebieski ręcznik, nadal rozgrzana miłością. Osłoniła oczy przed porannym słońcem. Wojskowy dżip stanowił kropeczkę na szosie. Wróciła do łóżka. Rozkoszne wspomnienia sprawiły, że zasnęła z uśmiechem na ustach.
Kiedy spacerowała po plaży, usłyszała silnik samochodu. Wsunęła stopy w sandały i pobiegła do domu.
– Thad? – Nie ukrywała zawodu.
– Hej, Billie, przykro mi, że nie mnie oczekiwałaś, ale Moss mnie przysłał. Mogę zaraz odjechać. Przemyśl to sobie starannie, bo przywożę dary – oznajmił z komiczną powagą.
– Dary? Jakie dary? Dlaczego Moss cię przysłał? Dlaczego nie poczekał do wieczora, żeby przywieźć je osobiście? To nie znaczy, że nie cieszy mnie twój widok. Z przyjemnością posłucham poprawnej angielszczyzny. No, mów, bo pękam z ciekawości.
Thad wyciągnął dwa kanistry z tyłu dżipa.
– Podobno w garażu jest ford bez benzyny. No więc teraz masz benzynę. A kiedy masz benzynę, możesz jeździć. A jeździć znaczy „zwiedzać”. Diamond Head, Waikiki i wiele innych miejsc.
– Jak to miło ze strony Mossa. Gdzie zdobył benzynę?
– Nie pytaj lepiej. – Thad z ulgą zdjął buty. – Mam ochotę trochę popływać. Czy sprawiłbym ci wielki kłopot, prosząc o piwo z lodówki? I czy mógłbym się przebrać w łazience?
– Jasne. Zaraz przyniosę ci piwo. Woda jest dziś kryształowa, prawie nie ma fal. Daję słowo, Thad, nigdy nie widziałam równie błękitnej wody czy nieba. Mam czasami wrażenie, że stanowią jedność. Nigdy nie zapomną tych wakacji. Cieszę się, że pan Coleman zna panią Kamali i wynajął dla nas ten dom. Nie wiem, jak mu się odwdzięczę.
– Nie przypuszczam, by tego oczekiwał. Chce tylko waszego szczęścia. Nie myśl o tym i rozkoszuj się każdą chwilą, Billie – odparł miękko.
– Tak, pewnie masz rację. Nie stój tak! Rusz się, marynarzu! Nikt w marynarce wojennej nie chodzi boso!