– Tak jest, psze pani!
Billie wyjęła butelkę piwa z lodówki i ustawiła ją na tacy, obok krakersów i sera. Coś jest nie tak. Thad jest zbyt radosny. Uśmiecha się odrobinę zbyt szeroko, reaguje zbyt nerwowo. To na pewno ma jakiś związek z Mossem.
– Jak uważasz, Billie, mógłbym uchodzić za Neptuna? – Biegł ku niej z wody. W dłoni ściskał długi kij.
Udawała, że zastanawia się nad odpowiedzią. Przyglądała mu się z namysłem. Był szczupły, ale nie chudy. Mięśnie świadczyły o wielkiej sile. Miodowa opalenizna sprawiała, że wyglądał na silniej zbudowanego niż był w rzeczywistości. Podobała jej się jego smukłość, przede wszystkim jednak odpowiadało jej kostyczne poczucie humoru Thada i wesoły uśmiech.
– Okay, nie odpowiadaj, jeśli nie chcesz. Mmm, pyszne piwo. Szanowna pani Coleman, wie pani, jak uraczyć gościa! Ser i krakersy!
– Co się stało? – zapytała otwarcie. Niepokój w piwnych oczach zdradzał, że chodziło o męża.
– Moss spóźnił się na trening. Za karę ma zostać w bazie przez trzy dni po weekendzie – Nie owijał w bawełnę.
– Och, nie!
– Och, tak. Właśnie dlatego przywiozłem benzynę. Będziesz zdana na siebie. Jeśli chcesz, mogę służyć za przewodnika, kiedy skończę dyżur. To najlepsze, co możemy zrobić, Billie.
My. Powiedział „my”. Czyli Moss nie ma nic przeciwko temu. Cholerne wojsko. Czy nie obchodzi ich, że tu przyjechała, a mężowi nie wolno się z nią spotkać? Potem przypomniała sobie ranną godzinę pod gorącym prysznicem Jeszcze długo nie zapomni tamtych chwil. Zarumieniła się. Thad udawał, że niczego nie zauważa, i pił piwo.
– Trzy dni po dyżurze weekendowym to kawał czasu. Przyjedzie naje den dzień i znowu będzie musiał wracać na następny weekend. To okropne
– To lepsze niż nic. Naucz się cieszyć tym, co masz, a wszystko będzie dobrze.
– Nigdy nie patrzyłam na to w ten sposób. Dzięki, Thad. Masz rację.
– Jak zwykle – mruknął pod nosem. – Pani Coleman, co pani na to? Ścigajmy się do rafy koralowej. Wygrywa ten, kto pierwszy wróci z półkilogramowym kawałkiem korala.
– A co wygrywa? – zainteresowała się Billie.
– Jak to: co? Drugie piwo, cóż by innego.
Dopłynęli do rafy bez wysiłku, jednak nie znaleźli korali. Szczupły mężczyzna z Nowej Anglii i dziewczyna z Filadelfii pluskali się w Pacyfiku jak dzieci. Nie było z nimi nikogo, kto mógłby dostrzec, że oczy Thada ciemnieją, ilekroć patrzy na Billie. A ręce drżą mu zapewne wskutek długiego przebywania w zimnej wodzie. Kiedy dotknął jej ramienia, dając znak, że czas wracać, nie rozumiał, dlaczego jego dłoń płonęła żywym ogniem. Potrząsnął głową, odepchnął kłopotliwe myśli od siebie i ruszył z powrotem. Na brzegu gwałtownie łapał oddech. Billie była jeszcze daleko, płynęła bardzo powoli. Wytarł się grubym ręcznikiem. Musi robić cokolwiek, nieważne co. Kiedy fale wyrzuciły Billie na brzeg, czekała na nią szklanka lemoniady, a on sączył kolejne piwo.
– Billie, idę się ubrać. Muszę wracać. Zastanów się, co chciałabyś robić.
– Dobrze, ale najpierw muszę wyschnąć, nie mogę myśleć, kiedy jestem mokra.
Oddałby prawą dłoń, gdyby dzięki temu mógł jej dotknąć.
– Słońce zaraz cię osuszy – mruknął. Wrócił kompletnie ubrany.
– Zaraz sprawdzimy, czy ford zapali, kiedy napełnię bak. I co, namyśliłaś się?
Pobiegła za nim.
– Chciałabym rozejrzeć się po okolicy, gdybyś znalazł dla mnie czas, ale nie zmieniaj planów przeze mnie. Równie dobrze mogę tu posiedzieć z dobrą książką. Pani Kamali ma imponującą bibliotekę. Gdybyś jednak miał dla mnie chwilę, chętnie obejrzałabym Diamond Head i może Hana Drive.
– Hana Drive jest na Maui, nie wiem, czy uda nam się tam dostać. Pogadam z Mossem i zobaczę, co da się zrobić. Musielibyśmy tam nocować. Diamond Head i Waikiki to aż nadto jak na jeden dzień. Narysuję mapkę i pokażę ci, gdzie się jutro spotkamy. Będę wolny o trzeciej.
– Dzięki. Thad, powiedz Mossowi… powiedz mu… powiedz, że uważam, że było warto. Zrozumie.
– Dobrze, przekażę. Lepiej włóż coś na siebie. Tutejsze słońce jest mocniejsze niż w Teksasie czy Filadelfii.
– Dobrze. Dziękuję, że przyjechałeś. Do zobaczenia jutro.
Thad się nie odwrócił, nie zerknął w boczne lusterko. To i tak nie ma sensu.
Moss znalazł go w kantynie.
– Jak Billie to przyjęła?
– Bardzo dzielnie. Kazała ci przekazać, że było warto. Powiedziała, że zrozumiesz, o co chodzi.
Twarz Mossa wykrzywił szatański uśmiech:
– Wtedy też tak myślałem, ale teraz, kiedy mi dołożyli trzy dodatkowe dni, nie jestem już taki pewny. Mówiła coś o benzynie?
– Umówiłem się z nią na jutro na zwiedzanie. Pewnie będziesz chciał, żeby wróciła do domu przed zmrokiem.
– Tak. Dzięki, stary. Słuchaj, mam pomysł. Może uda mi się skontaktować z ojcem. Mógłby mi przysłać dwa młode woły. Urządziłbym teksaskie barbecue, przy którym hawajskie luau okaże się piknikiem szkółki niedzielnej. Ogród Kamali jest wystarczająco duży. Zresztą jednego wołu można upiec na plaży. Co ty na to?
Thadowi opadła szczęka. Moss, ot, tak, każe ojcu przysłać dwa woły. Znając tego głupka, naprawdę wyprawi barbecue.
– Słuchaj, Coleman, zawsze możesz na mnie liczyć, z chęcią wbiję zęby w teksaską wołowinę. Ale jak to wytłumaczysz kapitanowi? Nie wierzysz chyba, że woły z Teksasu przejdą nie zauważone, tudzież że ktoś weźmie je za zwykłe prosiaki.
– Kiedy tu będą, nikt nie będzie się czepiał. Zresztą, jeśli ojciec to załatwi, pociągnie za odpowiednie sznurki. Moje woły przyjdą z góry, z wysoka, i biedny Davis będzie mi gratulował. Jutro porozmawiaj o tym z Billie, a gdybyś miał wolną chwilę, pomyśl, kogo zaprosić. Zresztą, co tam, zaproś wszystkich. I powiedz Billie, że ma sobie kupić coś kolorowego, żeby ją było widać. Niech Davisowi oczy wylezą z orbit.
Nie jemu jednemu, stwierdził Thad w myśli.
– W porządku – powiedział głośno. – Na kiedy planujesz ten piknik?
– Barbecue. Teksaskie barbecue. Jak najszybciej. Muszę się skontaktować z ojcem. Właściwie może od razu przysłać wszelkie dodatki, skoro już sobie zada kłopot. Przynajmniej będzie miał coś do roboty. Staruszek lubi wyzwania.
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni, tak?
Moss wzruszył ramionami i z uśmiechem wyszedł z kantyny. Oczywiście zaprosi przełożonych. Muzycy i dziewczęta tańczące hula. Jezu, ojciec w to nie uwierzy. Powtarzał sobie, że robi to dla Billie, żeby miała piękne wspomnienia z pobytu na wyspie. Będzie zachwycona. Jako urocza gospodyni wywrze na wszystkich odpowiednie wrażenie.
Telefon odebrała Agnes. Natychmiast oddała słuchawkę Sethowi.
– To Moss. Dobry Boże, chyba nie myślisz, że coś poszło nie tak?
– Pewnie, że nie. Mój syn robi wszystko jak trzeba. Moss? Jak się masz, chłopcze? – Silił się na beztroskę. Po chwili wybuchnął śmiechem. – Już się bałem, że poprosisz o gwiazdkę z nieba. Oprawione, mówisz? Rozumiem. Dodatki? Nie ma sprawy. Trzy, najwyżej cztery dni. Święta racja, chłopcze. Billie nie zapomni tego do końca życia. Coś takiego, teksaskie barbecue na Hawajach! Nie martw się, chłopcze, wszystko załatwię. W końcu, od czego są ojcowie? Tak, powiem mamie, nie zapomnę. Uważaj na siebie, synu. – Odłożył słuchawkę i spojrzał na Agnes.
– Ale numer! Chce dwa woły! – oznajmił z dumą w głosie.
Agnes zmarszczyła nos. Barbecue kojarzyło jej się z bałaganem, piwem, jedzeniem palcami i kraciastą flanelą.
– …I dodatki też. Do roboty! Aggie, bierz ołówek i do dzieła. Nie zawiodę mojego chłopaka.
– Seth, jak chcesz to… to wszystko dostarczyć na miejsce?