– Nie zawracaj sobie tym głowy, Aggie. Mam swoje sposoby. Moss mnie potrzebuje. To wystarczy. Do licha, kobieto, poruszyłbym ziemię, gdyby tego chciał. No, pisz.
– Seth, a ile to będzie kosztowało? – szepnęła przerażona.
– Kosztowało? Masz na myśli pieniądze? Ani centa. To nasze bydło, dodatki też pochodzą z rancha. Zapłacę tylko za piwo. – Posłał jej spojrzenie spod przymkniętych powiek. – Wykorzystam znajomości. Wiesz, ręka rękę myje, te sprawy. Czy twoje milczenie oznacza dezaprobatę? – Z niewiadomych powodów zależało mu na jej odpowiedzi.
– Skądże, wręcz przeciwnie. Wiem, że masz wysoko postawionych przyjaciół – odparła prawie pokornie. Musi przywyknąć do sposobu, w jaki załatwiał interesy.
Seth bawił się długim aromatycznym cygarem.
– Aggie, jak myślisz, kto dostarcza armii najlepszą wołowinę? Nie tylko tu w Stanach, ale na całym świecie?
– Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Czy chcesz powiedzieć, że jest to wołowina Colemanów?
Skinął głową i zaciągnął się głęboko.
– Wystarczy, żebym się zdenerwował i nie wysłał towaru na czas albo w ogóle zapomniał o dostawie, a jakaś gruba ryba dostanie zawału ze złości. Nie byłoby wykwintnych kolacyjek dla najwyższych oficerów. Rozumiesz?
– Doskonale. Zaraz zabieram się do pracy. Mówiłeś trzy, najwyżej cztery dni…
– Powiedzmy, cztery. Nie musimy się śpieszyć. Wołowina Colemanów wyrusza w świat pierwszego, więc mam trzy na podkadzenie.
Podkadzenie. Teksańczycy mają własny język, własny styl. Agnes coraz bardziej odpowiadała ich bezpośredniość. Ciekawe, kiedy i ona stanie się prawdziwą Teksanką. Znała odpowiedź na to pytanie – kiedy Billie urodzi męskiego dziedzica fortuny Colemanów.
Ford kichał i prychał. Billie jechała ostrożnie. Zbyt często jak na jej gust musiała się zatrzymywać i pozwalać silnikowi odpocząć. Musi powiedzieć o tym Thadowi.
Dzień był przepiękny, na niebie nie było nawet jednej chmurki. Od patrzenia na intensywnie czerwone kwiaty hibiskusa łzawiły jej oczy. Gdyby umiała malować, uwieńczyłaby na płótnie błękit oceanu i rajskie kolory roślinności.
Dzięki mapce Thada nie zabłądziła w drodze na miejsce spotkania. Jechała Kalakau, główną ulicą Waikiki. Natychmiast poczuła zapach plumerii. Dookoła wszystkich chatek pięły się bujne krzewy hibiskusa. Zatrzymała samochód. Czekała na Thada.
Zjawił się pięć minut później. Towarzyszyła mu grupa dzieciaków, domagających się drobnych. Posłusznie opróżnił kieszenie. Billie sięgnęła po portmonetkę. Jakie śliczne są dzieci wyspiarzy. Pomyślała o małej Maggie, hen, w Sunbridge. W porównaniu z nimi była bardzo blada. Czekoladowa skóra malców podkreślała biel zębów, odsłoniętych w ciągłym uśmiechu.
Thad skinął na najwyższego, najstarszego chłopaka. Dał mu srebrną ćwierćdolarówkę i obiecał następną, jeśli będzie dobrze pilnował samochodu pani.
– Pojedziemy dżipem. Jak się masz, Billie?
– Świetnie. A Moss? – Na pewno kazał coś jej przekazać, tylko Thad wstydzi się to powiedzieć. Ach, ci mężczyźni!
– Jest zły – odparł krótko. Billie czekała. Thad wjechał na jezdnię i nacisnął pedał gazu. – Najpierw Diamond Head. Gdybyś siedziała w samolocie po odpowiedniej stronie, zobaczyłabyś ten szczyt podczas lądowania. No, ale widok z powietrza i z ziemi to dwie różne rzeczy. Przygotuj się.
Po chwili milczenia ponownie zabrał głos:
– Moss prosił, żebym ci coś przekazał. – Szybko opowiedział o teksaskim barbecue i telefonie do Setha. – Wszystko załatwione. Moss ustalił datę. Ja sporządzę listę gości. Prosił, żebyś sobie kupiła kolorowy tutejszy strój i oszołomiła wszystkich.
Nie mogła się powstrzymać.
– Nie mówił nic więcej?
Thad zagryzł usta:
– Nie.
– Przekazałeś mu wiadomość ode mnie?
– Tak.
– I co on na to?
– Nic. Uśmiechnął się.
Billie zrobiła to samo. Thad skręcił w Diamond Head Road.
– Gotowa? Wczoraj wieczorem specjalnie ślęczałem nad książkami. Diamond Head ma siedemset sześćdziesiąt stóp wysokości. Tubylcy nazywają ją Leahi, bo przypomina pysk ahi, żółtopłetwego tuńczyka. Wejdziemy do krateru. Czy zaimponowałem ci moją wiedzą?
– Owszem. Opowiedz coś jeszcze. – Rozbawiła ją jego powaga. Coś takiego, uczył się, żeby jej to wszystko powiedzieć!
– Właściwie moglibyśmy tam dojechać, ale chyba lepiej będzie pójść na piechotę. Podobno widoki zapierają dech w piersiach.
– Skąd taka nazwa: Diamond Head?
– Wiem, tylko zapomniałem. Chwileczkę… Już mam. W dziewiętnastym wieku marynarze znaleźli tu kryształy, podobne do diamentów. Kamienie okazały się bezwartościowe, ale nazwa została. Dobra, więcej już nie wiem.
– I tak jestem pod wrażeniem, że zrobiłeś to dla mnie, Thad. Mówię poważnie. Moss także jest ci wdzięczny. Jeśli mamy iść na górę, chodźmy, zanim się rozmyślę. Nie spisuję się najlepiej na dużych wysokościach. – Spojrzała na niego wesoło. – Obiecaj, że nie będziemy podchodzić do krawędzi i że będziesz mnie chronił – poprosiła żartobliwie.
Własnym życiem, odparł w myśli. Skinął głową i podał jej ramię. Nie podobały mu się własne uczucia. Dlaczego, do cholery, uległ Mossowi i zgodził się pokazać jej okolicę? Na Boga, co z niego za mężczyzna, skoro pożąda żony najlepszego przyjaciela? W jego życiu było wiele kobiet. Dlaczego akurat ta zrobiła na nim aż takie wrażenie?
Panoramy Honolulu ze szczytu krateru Billie nie zapomni do końca życia. Szkoda tylko, że u jej boku stoi nie Moss, lecz Thad. Chciałaby kiedyś, w dalekiej przyszłości, siedzieć z mężem na bujanych fotelach i przywoływać ten piękny widok z pamięci.
– Chyba się już napatrzyłam – oznajmiła głośno. – Dziękuję, że mnie tu przyprowadziłeś. Nie mogę się doczekać, kiedy opowiem o tym w Teksasie. Thad, nic nie mówisz. Czy coś się stało?
Stało? A co się miało stać? Chcę cię pocałować, objąć. Chcę, żebyś o mnie myślała napawając się widokiem.
– Pomyślałem właśnie – powiedział – o ile łatwiej będzie schodzić niż wchodzić. Masz ochotę na Waikiki? O tym miejscu także czytałem. Nie ma tam wiele do zwiedzania oprócz dwóch nowoczesnych hoteli. A może chcesz do domu? – Musi od niej uciec, i to jak najszybciej, zanim zrobi z siebie głupca. Powie, że boli go głowa albo żołądek, cokolwiek. Najgorsze, że ona nigdy w to nie uwierzy.
– Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolałabym wrócić do domu. Przecież możemy tam pojechać kiedy indziej, prawda? Wspinaczka mnie zmęczyła, a jeszcze droga powrotna. Czy mógłbyś rzucić okiem na silnik? Samochód strasznie kaszle i charczy. Zatrzymywałam się dwukrotnie, żeby ostygł.
Przynajmniej zrobi coś pozytywnego. Oby tylko nie dostrzegła ulgi w jego oczach. Niech piekło pochłonie Mossa Colemana.
– Jasne. Uważaj, bo się przewrócisz.
Pół godziny później zatrzasnął maskę forda.
– Nic nie znalazłem. Nie jestem ekspertem, ale te hałasy są chyba spowodowane tym, że samochodem od dawna nikt nie jeździł. Przydałby się generalny przegląd, jednak nie powinnaś mieć kłopotów z dojazdem do domu. Olej i woda są w porządku. Jedź ostrożnie i powoli, a wszystko będzie dobrze.
– Nie wątpię w to. – Wspięła się na palce i musnęła ustami jego policzek. – Dziękuję za wszystko. Moss ma wspaniałego przyjaciela. Nie martw się o mnie. Poradzę sobie. – Pomachała mu, wsiadając do forda. Dopiero w połowie drogi uświadomiła sobie, że Thad nie umówił się z nią ponownie. Wzruszyła ramionami. Nie można od niego tyle wymagać. Dlaczego miałby poświęcać swój czas mężatce?