Выбрать главу

– A ja ci mówię, że znam tu każdego admirała, ale żaden nie nazywa się Coleman. Jedyny Coleman jest porucznikiem. Mam go sprowadzić?

– Sprowadź kogokolwiek, zanim towar zgnije. I zdobądź lód. W rozkazie mam napisane, że ma tu czekać samochód, który zabierze wszystko do… nie podali miejsca przeznaczenia. To do kitu, marynarzu. Ktoś wymyśla bzdury, ja tylko dostarczam. Idź po tego Colemana albo po samochód, ale zrób coś.

– Nie otrzymałem takich rozkazów – sprzeciwił się marynarz. – I nie ma tu admirała o nazwisku Coleman. Rób, co chcesz, za trzy minuty kończę wartę.

– A gdzie ten Coleman, co nie jest admirałem?

– W tamtym budynku. To instruktor lotnictwa. Dobra, oficjalnie skończyłem na dzisiaj. Żadnych więcej pytań. Sam rozwiązuj swoje problemy.

– Zamknij te cholerne luki, dopóki nie wymyślę, co robić – polecił wysoki swojemu partnerowi. – W tym upale lód roztopi się w mgnieniu oka, i zgadnij, kto za to oberwie?

Thad stłumił chichot i odwrócił głowę.

– Tego mi jeszcze było trzeba, akurat tego – mruczał kapral, idąc do budynku. Thad mógł go poinformować, że Moss jest z uczniami na drugim krańcu lotniska, jednak nie zrobił tego. Nie bawił się równie dobrze, odkąd wstąpił do marynarki.

Dwie godziny później chyba wszyscy admirałowie, kapitanowie i komandorowie stawili się na pasie startowym, żeby odebrać ładunek samolotu z insygniami Czerwonego Krzyża.

– Podacie hasło, dostaniecie towar – tłumaczył opryskliwie wysoki kapral. – Bez hasła wszystko zgnije w samolocie. Spójrzcie, kto to podpisał!

Thad ledwo opanował wybuch śmiechu, kiedy zebrani z szacunkiem patrzyli na podpis.

Moss Coleman prowadził uczniów skrajem pasa startowego. Od razu zauważył zamieszanie przy samolocie Czerwonego Krzyża. Obok stał samochód oznaczony tym samym symbolem. Moss głęboko zaczerpnął powietrza i zagwizdał „Deep in the Heart of Texas”.

– Dobra, wystarczy! Podpisz pan tutaj! – wrzasnął do niego sierżant. – Kaktus mi wyrośnie na dłoni, jeśli to admirał – mruknął do siebie, co usłyszał Thad.

Moss złożył zamaszysty podpis. Ukłonił się zebranym oficerom.

– Panowie, zapraszam wszystkich na teksaskie barbecue, u mnie w domu, na wzgórzach. Pozwoliłem sobie wywiesić mapkę na tablicy ogłoszeń. – Puścił oko do Thada i oddalił się na czele swojej grupki.

– Kto to jest, do cholery? – dopytywał się admirał o co najmniej metrowej talii.

– Nie mam zielonego pojęcia – stwierdził komandor. – Wiem tylko, że po tym, jak widziałem podpis na rozkazie, nie będę zadawał żadnych pytań. Może dostaniemy medale, jeśli dobrze to rozegramy.

Utrzymanie powagi wymagało od Thada wielkiego wysiłku. Podszedł do ciężarówki, wręczył kierowcy mapkę i przekazał mu instrukcje Mossa. Wysoki kapral lustrował go wzrokiem.

– Ty skurczybyku, sterczysz tu od trzech godzin, a od początku wiedziałeś, czyj to towar, dokąd go odwieźć. I nic nie powiedziałeś. Cała marynarka wojenna to banda skunksów. Dlaczego nic nie powiedziałeś?

– Nie znałem hasła i nie umiem gwizdać. I co, uwierzyłbyś mi?

– Chyba nie. To towar cenniejszy niż złoto. Okay, przepraszam, że na ciebie nawrzeszczałem, ale i tak uważam, że jesteście bandą skunksów.

– Ach, tak? – ryknął Thad. – Spadaj, kolego! Jestem od ciebie wyższy stopniem, więc nie podskakuj! Odmaszerować, kapralu!

– Tak jest, sir! – Kapral zasalutował. Kiedy Thad odwrócił się tyłem, wojskowe pozdrowienie zmieniło się w nader nieprzyzwoity gest z użyciem tylko jednego palca.

* * *

Billie obserwowała gorączkowe przygotowania do barbecue. Moss z trudem hamował się, aby nie zwymyślać biednego, powolnego Phillipa.

– Tak, sir. Tak, panie Moss, wikiwiki. Krowa to nie świnia. Świnia łatwo upiec. Krowa dużo mięsa. Pan ma dwie krowy. Dużo pracy. Mało ludzi. Więcej ludzi, będzie wikiwiki.

– Wół! To woły! – poprawił Moss z rozpaczą w głosie. – Pomoc nadchodzi. Ustawmy ten ruszt, a drugi będzie na plaży. Zobaczysz, to żaden problem. Woły piecze się tak samo jak prosiaka. Jedyna różnica polega na tym, że prosiakowi wkłada się jabłko do ryjka. Jeśli chcecie włożyć jabłko wołu, proszę bardzo.

– Jabłko za małe. Może ananas. Szkoda, że pan nie chcieć luau. Na Hawajach robimy luau. Nie robimy – przez chwilę szukał w pamięci słów, które Moss w kółko powtarzał – Teksas barbik.

– Teksaskie barbecue – poprawił automatycznie Moss.

Billie z trudem powstrzymywała śmiech. W głębi duszy przyznawała Phillipowi rację. O ileż łatwiej byłoby urządzić luau.

Dochodziła trzecia nad ranem. Billie ledwo trzymała się na nogach. Marzyła o jednym – iść do łóżka i zasnąć w ramionach Mossa. Niestety, jej mężowi nie sen był w głowie. Miał zamiar doglądać przygotowań aż do wpół do szóstej, kiedy wyjedzie do bazy. Nie pojmowała, dlaczego poświęca tyle uwagi i energii głupiemu piknikowi. Phillip dosłownie padał z nóg, jednak Moss nie miał nad nim litości. Kiedy już ustawili ruszt i nadziali wołu, cofnął się, żeby podziwiać swoje dzieło.

– Tata byłby ze mnie dumny – stwierdził, zacierając ręce. – Teraz trzeba tylko przygotować drugi ruszt na plaży i czekać. Billie, dopilnujesz wszystkiego w kuchni, prawda? Z samego rana przywiozą lód. Piwo ma być dobrze schłodzone. Kto łuska kukurydzę? Co z sosem? Czy ta dziewczyna w kuchni niczego nie popłacze?

– Zaufaj mi, kochany, nad wszystkim czuwam – zapewniła go słabym głosem.

– Kupiłaś kolorowe muumuu?

– Nie miałam czasu. Nie martw się, mam dużo ciuchów.

– Billie, kazałem ci kupić muumuu. Czy raczej prosiłem Thada, żeby ci to przekazał. Wyobraziłem sobie, że wystąpisz w kolorowej, powiewnej szacie, z kwiatem hibiskusa we włosach. Całymi dniami leniuchowałaś w domu. Czy naprawdę byłoby zbyt trudne dla ciebie, gdybyś pojechała po zakupy do Waikiki? Na Boga, Billie, czyżbym wymagał zbyt wiele?

Billie poczuła się jak zbity pies. Nigdy dotąd Moss nie zwracał się do niej w taki sposób.

– Przepraszam, Moss. Nie pomyślałam, że to takie ważne. Przywiozłam tyle nowych sukienek, których jeszcze ani razu nie nosiłam. Są dużo ładniejsze… niż workowate muumuu. – Bezradnie opuściła ramiona. – Przykro mi Moss. Zaraz rano pojadę po zakupy.

Odwrócił się na pięcie:

– Nigdzie nie pojedziesz. Musisz tu zostać i wszystkiego dopilnować. Nie waż się nawet o tym myśleć.

– Dobrze, Moss. Przepraszam. Proszę, nie gniewaj się już! Nie kłóćmy się. Mamy tak mało czasu. Nie marnujmy go.

Ochłonął trochę:

– Ja także cię przepraszam. To prawda, że zawsze starasz się zrobić mi przyjemność, ale ja rzadko, prawie nigdy, o coś cię proszę. Sądziłem, że się domyślisz, jak ważne dla mnie będzie to, że włożysz muumuu. Chciałem zrobić zdjęcia i wysłać rodzicom. Chłopcy z eskadry przyjdą w kwiecistych koszulach, także wyżsi oficerowie włożą tutejsze stroje. Będziesz się od nich odcinała jak kwiatek od kożucha, a gospodyni nie powinna się wyróżniać na tle gości. Rodzice byliby rozczarowani. No, ale trudno, teraz nic na to nie poradzimy. Phillip jest ledwo żywy, więc to ty pomożesz mi ustawić drugi ruszt. Zrobisz to, prawda?

W tej chwili Billie zrobiłaby wszystko, byle tylko zobaczyć uśmiech na jego twarzy.

Moss wyszedł o 5.30. Billie chwiała się na nogach. Oba woły piekły się powoli. O dziesiątej wieczorem mięso będzie gotowe. Piasek i sól pokrywały każdy cal skóry Billie, sprawiały, że jasne loki były matowe i ciężkie. Osunęła się na ziemię i zaniosła płaczem. Moss na pożegnanie cmoknął ją w policzek. Był to ostrożny pocałunek, jakim mężczyzna obdarza kochankę, wychodząc z jej mieszkania, starając się nie przesiąknąć zapachem jej perfum. Łzy wściekłości piekły Billie w oczy. Moss nie zareagował, kiedy powiedziała, że go kocha, i poprosiła, by jechał ostrożnie. Skinął tylko głową i wskoczył do dżipa. Był na nią zły. Dlaczego okazała się taka głupia?